środa, 3 grudnia 2014

Bimber nałogiem, tylko nie Bogiem, czyli Kroniki Jakuba Wędrowycza

           W końcu zabrałam się za Pilipiuka, bo słyszałam o nim wiele i ostatecznie postanowiłam się zapoznać. A oto wyniki tego spotkania.
             Jakub Wędrowycz. Podstarzały bimbrownik, wydający się tylko zwariowanym menelem. On jednak szczyci się swoim nietypowym fachem, jest on bowiem egzorcystą, a przy tym degustatorem wszelkiego alkoholu, wykonującym swoją pracę bardzo sumiennie. Jednak nie dla niego jakieś sole, krzyże, rytuały - ducha trza podpalić, i tyle, a po udanej robocie napić się co nieco. Ale ze względu na jego ekscentryczność, nie jest zbytnio poważany, no chyba, że wśród swojej grupki przyjaciół, przydarzają mu się też najróżniejsze przygody: a to chce go zabić zawodowy zabójca egzorcystów, a to postanawia założyć hotel...
            No i właśnie na tych jego perypetiach skupia się fabuła. Tak, książka to zbiór opowiadań dotyczących jego życia, są one najróżniejsze, zarówno pod względem tematyki jak i objętości, znajdują się bowiem zarówno po 10 stron, jak i po 80.  Jak to bywa, poziom mają różny, lecz nie ma wybitnie złych, za to spora ich część kończy się, zanim na dobre się rozpoczną - z początku są zwykłe, potem jest ciekawie i... koniec. Na szczęście, najdłuższe opowiadanie ze zbioru jest na dość wysokim poziomie, interesowało przez niemal cały czas.
          Dobra, ale na razie to oprócz ciekawego pomysłu nie wymieniłam jako szczególną zaletę. Główną i można by powiedzieć, że właściwie to jedyną, ale BARDZO dużą jest... humor. Co prawda specyficzny i nie mam pojęcia, komu przypasuje, a komu nie, ale do mnie przemówił. Górnolotny z pewnością nie jest epitetem, którym da się go określić, lecz... Ja po prostu zaśmiewałam się czytając "Kroniki...".
         Bohaterowie nie rażą głupotą(chociaż to akurat złe słowo...), nie są też ani trochę realistycznie skonstruowani, ale po prostu są barwni. Po prostu wyłączyłam mózg i dałam się porwać wiejskiemu egzorcyście i jego kompanii, ani trochę nie myśląc o charakterach. Nie denerwują, ale nie można powiedzieć, że są "żeby być". Po prostu porywają i są oryginalni, zaciekawiając swoją ekscentrycznością, a właściwie to głównie sam Wędrowycz. No i co z tego?
         To z tego, że jedynym celem tej książki jest czyste dawanie przyjemności i o ile się "zaczai" klimat, to te parę godzinek można z Jakubem spędzić. Styl nie jest jakimś majstersztykiem pełnym epitetów i porównań, czuć jednak, że Pilipiuk się wprawił w pisaniu, toteż żadne powtórzenie czy dziwnie brzmiące zdanie mnie nie zaskoczyło, a całość pasowała do klimatu.
       Książkę wydała Fabryka Słów, z którą miałam już do czynienia czytając Pana Lodowego Ogrodu (notabene jedna z moich ulubionych serii), a zawsze sięgając po rzeczy przez nich wydane wiem, czego się spodziewać. Tak było i tutaj. Świetna okładka i śmieszne zapychacze między opowiadaniami, typu przepis na hot doga oraz pojawiające się raz na jakiś czas ilustracje w formie wycinków z gazet są świetne i jeszcze bardziej można poczuć "ducha" Wędrowycza.
       Szczerze, nie wiem jak to ocenić. Była to dla mnie po prostu czysta rozrywka z ciekawym pomysłem, jednak nie wszystkie opowiadania były dobre. Humor graniczy z absurdem, ale śmieszy. Polecam, ale trzeba samemu sprawdzić, czy się spodoba.

2 komentarze:

  1. Czytałam różne recenzje dotyczące tej książki.
    Chętnie sama bym sprawdziła jakie ja miałabym wrażenia podczas czytania tej powieści. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Czytałam i było to dotychczas moje jedyne spotkanie z autorem, ale mam ochotę na więcej, bo ubawiłam się przednio w trakcie tej lektury. :)

    OdpowiedzUsuń

Jak już poświęciłeś/aś chwilkę, żeby to przeczytać, to zostaw po sobie ślad! Każdy komentarz jest dla mnie na wagę złota i pokazuje mi, że kogoś jednak obchodzą moje wypociny ;)