sobota, 31 stycznia 2015

Nigdy nie lubiłam tej systematyki wilków, czyli "Pełnia Księżyca" Jima Butchera.

            Tak, znowu druga część... Bo jak się pozaczynało te cykle, to wypadałoby też kolejne części przeczytać, a szukając chwilowej rozrywki chwyciłam po drugi tom Akt Dresdena...

          Co prawda ostatnia sprawa została zakończona sukcesem, ale Dresden nadal na kasie nie siedzi, ba, bardzo mu do tego daleko. Wskutek wydarzeń z tamtej właśnie wiosny Murphy przestała się do niego zwracać o pomoc, zresztą sama ma spore kłopoty i grozi jej utrata pracy. Aż tutaj pojawia się zdarzenie, do którego nie można wezwać kogokolwiek innego niż profesjonalnego maga, Harry'ego Dresdena - brutalnie okaleczone zwłoki, ślady łap, no i do tego jeszcze pełnia księżyca... No cóż, to wszystko jednak nie okazuje się takie łatwe, niż mogłoby się wydawać.
           Lubię wilkołaki i mówię tak, mimo, że nic o nich praktycznie nie przeczytałam (no dobra, Wilczy Miot, ale dobre to nie było) - toteż do tego tomu podeszłam ze sporym entuzjazmem. Samo przedstawienie wilkołaków, ich rodzajów i większości rzeczy z nimi związanymi podobało mi się bardzo i podział nie wydawał się wymuszony - nieźle był stworzony.
          A teraz powiem o takim małym, maleńkim paradoksie - fabuła była bardziej dopracowana i mniej przewidywalna, a bardziej wciągnęłam się w część pierwszą. W tą w ogóle nie mogłam z początku się wciągnąć, dopiero gdzieś tak w 3/4 to się stało. A szkoda, bo zagadka kryminalna była na znacznie wyższym poziomie i nie zgadłabym rozwiązania... a może bym i zgadła, gdyby mnie chociaż troszkę zaciekawiła...
       Żeby nie było, pochwalę sceny akcji - dobrze się je czytało, a akcji trochę było, nie mogę powiedzieć, że się nudziłam... Ale ideał to to nie jest.
         W tym tomie zarówno mamy parę postaci z tomu poprzedniego, jak i parę nowych. Muszę powiedzieć, że o ile większość jako-tako polubiłam, tak do nikogo się zbytnio nie przywiązałam - a pojawiająca się już w tomie poprzednim Murphy działała mi na nerwy, zachowując się, przynajmniej dla mnie, nielogicznie, na szczęście pojawiała się już krócej. Przyczyną małego rozwinięcia postaci było zapewne postawienie na akcji i trudno mi powiedzieć, czy to był dobry zabieg - ja bym jednak wolała, gdybym troszkę bardziej poznała postacie, które walczą i ryzykują życie, bo większość to po prostu takie "O, umarła. No i co z tego?", niemające zbytniego charakteru, ale jednak nieirytujące. Najbardziej polubiłam chyba Alfy ( z tych nowych), a dokładniej to Billy'ego, mimo, że za wiele się nie wypowiadał.
          Ponarzekałam trochę, ponarzekałam, a co z głównym bohaterem, którego poprzednio bardzo polubiłam? No nadal jest, jaki jest, nadal sympatyczny, niestety, w tym tomie zabrakło jego zabawnych komentarzy... Parę śmiesznych sytuacji było, jednak to już nie ten poziom.
         Bo wyjdzie, że  tylko narzekam, a to przecież zła książka nie jest. Podniósł się poziom stylu, który dobry był już poprzednio, teraz jednak czytało się jeszcze lepiej - tylko czemu tak mało tych komentarzy? Nawet przy nastawieniu na akcję, mógł przecież Harry czymś rzucić...
         Podsumowując, to naprawdę nie jest zła rzecz. Po prostu poczułam się trochę zawiedziona, bo chociaż dzięki nastawieniu na akcję, nieinteresująca, chociaż złożona fabuła przestała irytować, ale bohaterowie w ogóle nie zostali rozwinięci. Sam styl się podniósł, ale zabrakło zabawnych komentarzy Harry'ego.  Na pochwałę zasługuje też przedstawienie wilkołaków - chociaż niezbyt odkrywcze, to jednak odpowiadające mi. A oceną ostateczną jest... 6-/10.

czwartek, 29 stycznia 2015

Muzyczny Przegląd #18

    Coś się jakoś dzisiaj zebrać nie mogłam, żeby to napisać... Ale  w końcu się zabrałam, no i piszę - standardowo w czwartek ;)

        1. The Sisters of Mercy - Lucretia, My Reflection
Wyjątkowo znana piosenka jak na coś, co pojawia się w przeglądzie, ale przecież nie muszę samych wynalazków prezentować ;) Głos wokalisty świetnie się sprawuje, a refren wpada  w ucho - dość jednostajna perkusja nadaje... klimatu? Myślę, że o to mi chodzi. Po prostu dobrze się tego słucha.

     2. Dziurawej Pół Czekolady - Anka 2013
W tym przeglądzie ponownie pojawia się coś polskiego, z pogranicza ska i rocka ;) No i ma wszystko, co lubię w tym gatunku - niby nic specjalnego, ale ma w sobie jakąś taką magię... Świetnie się tego słucha.
   
      3.  Thomas Bergersen - Immortal
Wiem, że takie przeplatanie gatunków nie jest fajne, no ale... jestem zbyt leniwa, żeby poukładać jakoś te utwory. W każdym razie, mamy tutaj utwór w stylu "epickiej muzyki do trailerów" i za taki należy go uważać - fani tego gatunku nie będą zawiedzeni.

     4. Cloudkicker - Push it way up!
Cloudkicker, czyli zespół grający instrumentalny metal progresywny. Muzyka charakteryzuje się co prawda sporą powtarzalnością, ale nie nudzi - bo po prostu sam dźwięk jest świetny. Jest trochę djentowy (no i dobrze!), brzmienie gitary jest po prostu... śliczne. Na coś narzekać? Coś mi perkusja nie grała, ale to już malutka wada.

    5. The Gentle Storm - Endless Sea
Spokojna, ale mająca  w sobie coś świetnego i nawet miejscami mocnego, melodia. Wyróżnia się w niej przede wszystkim świetny damski wokal - głos jest piękny,  a i technika nie zawodzi. Bębny nie robią nie wiadomo jakich akrobacji, ale swoim drobnym rytmem dobrze podkreślają całość. Krótko mówiąc - ma w sobie to coś, bo ta melodia + wokal to naprawdę dobre połączenie.

    6. Nektar - Desolation Valley/ Waves
Nie wiem w sumie, co o tym powiedzieć. Spokojne, relaksujące, ale bez jakiegoś "efektu łał", mimo to jednak jest dobre.

   7. Merkabah - The King
Tym razem pojawia się coś naprawdę nietypowego - jest to bowiem przedstawiciel gitarowego noise'a z domieszką jazzu... Chyba tak, o ile można to wydzielić gatunkowo. To utwór niesamowity, wyzwalający niesamowitą ilość emocji przy słuchaniu... Przyciągający. Nietypowy. Oryginalny. Przy czym genialnie się tego słucha, mimo wyczuwanego w pewnym sensie niepokoju i dysharmonii.

     8. Dang - Sisyphus
Ciekawy progresywny utwór z pogranicza hard rocka i metalu. Na pierwszy plan wysuwa się tu gitara, która chociaż brzmi dobrze, nie jest niczym nadzwyczajnym - klimat jednak wprowadza. Wokale są ciche i wtopione w całość, co łącznie sprawia niezłe wrażenie.

  9. Suicidal Tendencies - How Will I Laught Tommorow
Jest to zespół, do którego przez jakiś czas byłam uprzedzona i bardzo tego teraz żałuję ;) Gra crossover. I to bardzo dobry. Całość ma swoje brzmienie, przy tym niesamowicie wpada w ucho, a gitara jest po prostu świetna. A co ja mówię, po prostu słuchajcie tego.

10. Blackfield - End of the world
Po prostu wspaniały, niesamowity, i tak dalej melancholijny rock. Jest tak smutny, a zarazem emocjonalny i urzekający, że to coś... genialnego. Okropnie zasmuca i sprawia, że wpadam w melancholię. Ale jest piękny, mimo okropnie smutnego tekstu... meh.

11. Antimatter - Paranova
Delikatna, ale znów urzekająca melancholijna muzyka. Po prostu ma w sobie to coś, no i to się liczy...

12. Kapitan Korsakov - In The Shade Of The Sun

Relaksująca, klimatyczna melodia. Dość jednostajna, ale to w niczym nie przeszkadza, bo ma w sobie to coś, a wokal pasuje.

13. All my faith lost - Luminal
Nie ma przeglądu bez czegoś naprawdę dołującego w brzmieniu ;> Delikatne pianino świetnie dopełnia równie delikatny wokal, tworząc harmonię. Głos wokalistki jest piękny... no po prostu dobra rzecz na posmucenie się.

 14. Nightwish - Islander
Spokojna, ale urzekająca ballada. Ma w sobie to coś, co sprawia, że chce się tego słuchać, mimo, że teoretycznie nie ma w niej niczego odkrywczego. Może to dźwięk gitary, może to wokal...

15. Nosound - The Anger Song
Na koniec znów melancholijna melodia z delikatnym wokalem "w tle". Niesamowicie atmosferyczna, niesamowicie klimatyczna. Po prostu.. tak.

Mam nadzieję, że miło się wam słuchało!


piątek, 23 stycznia 2015

Jak tak można, panie Hitlerze, czyli "Parabellum: Horyzont Zdarzeń" Remigiusza Mroza.

              A więc oto odpoczęłam chwilę od Parabellum, tylko po to, żeby teraz sięgnąć po drugi tom. Czy podtrzyma poziom? Zapraszam.
                *OPIS FABUŁY TO SPOJLER DLA TYCH, KTÓRZY NIE CZYTALI PIERWSZEGO TOMU*. Leitner z pewnością poczuł się nieco oszukany, kiedy to, jak się okazało, Maria i Staszek zwiali mu sprzed nosa, z Rawicza, na dodatek jeszcze próbując zniszczyć popielniczkę o jego własną głowę. Ale i uciekinierzy łatwo nie mają - trudno im będzie raczej korzystać z fałszywej tożsamości więcej, pieniędzy brak, no i jeszcze urażony Leitner na karku. Ja tam mam inną teorię, dlaczego Christian za nimi latał, no ale... Tymczasem po nieudanej próbie odbicia Obelta, trafia on do obozu jenieckiego, a jego podkomendni starają się dotrzeć do Baranowicz - a bo Bronek postanawia odnaleźć Anielę. Wbrew ruskim. *KONIEC SPOJLERÓW*
               Zacznę może od tego, że często drugie tomy wydają mi się gorsze. Pierwszy może być arcydziełem, trzeci, pięćdziesiąty również - ale drugi zazwyczaj najmniej mi się podoba. Oczywiście jest sporo wyjątków... Takich jak te. Bo tu nie dość, że powieść dorównała poprzednikowi, to jeszcze go przerosła.
             A czemu? Zacznijmy od pierwszej, podstawowej zalety - akcja mnie bardziej wciągnęła. Wtedy owszem, też była, ale i bez szału, lecz tym razem po prostu całkowicie przeżywałam wydarzenia, interesował mnie tylko świat Parabellum - nawet zdarzało mi się na bieżąco komentować. A i sama akcja była po prostu bardziej interesująca - nie mogę powiedzieć, żeby w jakimkolwiek miejscu mi się dłużyła. Może to sprawka tego, że połknęłam wręcz "na raz", ale nie sądzę...
             O bohaterach raczej nie mam co się powtarzać - znów jednak zachwyciło mnie to, jak ludzcy są. Niektórym kibicowałam, niektórych wygwizdywałam, a Christian x Maria stało się moim kolejnym nieoficjalnym OTP(One True Pairing). Przynajmniej wiem, że nie jestem w tym poglądzie sama, co cieszy.
              Styl, chociaż już w pierwszym tomie był dobry, w tym tylko się polepszył. W luźniejszych momentach nawet miejscami śmieszny, w poważniejszych - idealnie oddawał powagę. A porównania typu "Tak skamieniał ze strachu, że mógłby dostać Oscara w filmie opowiadającym o życiu głaza." nie były wprowadzane na siłę, tylko wtedy, kiedy wydawały się potrzebne - i stanowiły świetne urozmaicenie, sprawiające, że można było się troszkę uśmiechnąć.
            No i sobie to czytam, czytam, komentuję, jest po prostu "fajnie" jak diabli, strony lecą, ja się nie przejmuję, a tutaj nagle: "Co?! Co się dzieje?! Matko boska, matko boska, co dalej,co dalej?!". No i co dalej? "Ciąg dalszy w tomie trzecim". Ale jeśli ma być aż tak dobry, albo i jeszcze lepszy, to nie ma co, będę czekać. I po prostu jestem wciąż spragniona. Parabellum... A właściwie to czegokolwiek Mroza. No jak on mógł, jak on mógł skończyć w takim miejscu...
            Podsumowując, może to się spodobać praktycznie każdemu, nawet osobom niegustującym w tematyce wojennej. Trzeba po prostu samemu spróbować, bo Mróz jest uzdolniony okropnie. Oby tylko nie stopniał w związku z globalnym ociepleniem. A drugi tom również dostaje 8 - tylko, że 8 z plusem ;) Czyli 8+/10.

czwartek, 22 stycznia 2015

Muzyczny Przegląd #17

            Czasem trudno mi uwierzyć, że już tak długo prowadzę ten Przegląd :D Standardowo, klik!

1. Myuu - Tiffany's Theme
Utwór niezależnego artysty specjalizującego się w mrocznych, głównie pianinowych melodiach. Ten akurat jeszcze inspirowany soundtrackiem z Silent Hilla. No co ja mam tutaj mówić - piękne. Nic, tylko zatopić się w tej niesamowitej, uzależniającej melodii...

2.  Lucas King - Forever
Kolejna niezależna melodia na pianinie, tym razem dość smutna... Ale i bardzo ładna.

3. Firewind - The Longest Day
Znów troszkę smutków, ale w klimacie metalowym, co ciekawe nie jest to doom, tylko coś z pogranicza heavy i poweru. Świetne. Co tu mam pochwalić? Przede wszystkim idealny wręcz, emocjonalny wokal, gitara genialnie przebijająca się w refrenie, perkusja pojawiająca się wtedy, kiedy powinna. Świetna metalowa ballada.

4. Animations - Toxic Cyber
Polski, prawdziwie progresywny metal. Nie jest tylko kolejnym klonem Dream Theather, ma swój styl, w tym utworze widoczny znakomicie. Gitarowe wariowanie - jest, wokal w porządku(mimo nieco z początku odstającego głosu wokalisty) - jest, wniosek - można słuchać, bo sam utwór jest genialnie skonstruowany.

5. Bunkier - Chciałbym
Polski punk, czyli coś po prostu dobrego ;) Ma w sobie to coś, dobry tekst, melodią może nie powala, ale.. jak już mówiłam, coś w sobie ma.

6. Winds - Theory of Relativity
Bo kto zabroni grać metal progresywny w stylu neoklasycznym, czyli połączenie świetnej kompozycji, mocnej gitary i skrzypiec. Idealnie się wszystko ze sobą łączy, ma w sobie coś naprawdę niezwykłego - wokalista ma tutaj sporą zasługę - no i raczej tej zespół nie zatonie w setce podobnych, bo raczej mało podobnych do niego jest.

7. Age of Silence - Synthetic, Fabricated, Calculated

                                     
Metal awangardowy, czyli nie mam pojęcia, co właściwie o tym napisać - bo wszystko jest świetne ;) Ma jednak to co najważniejsze, czyli pewnego rodzaju... polot? Chyba tak można powiedzieć. Fragmenty na pianinie są świetne, gitara pasująca, a wokalista dobrze zdaje swoją robotę.

8. Circus Maximus - Glory of the Empire

Zaczynający się spokojnie, dość pozytywny utwór progresywno rockowy. Muszę powiedzieć, że chociaż nie podoba mi się przyciszenie instrumentów na zwrotkach, to jednak całość robi wrażenie.

9. Gordian Knot - Rivers Dancing
To jest świetne, chociaż właściwie nie jestem pewna, co to jest - ale na pewno jest to coś progresywnego. Niesamowita kompozycja bez wokalu.

10. Magyar Posse - III
Długa instrumentalna kompozycja, niesamowicie klimatyczna i niepowtarzalna. Atmosfera, którą posiada jest po prostu niesamowita - mimo "lekkiej" pracy instrumentów, jest po prostu... ciężko, ale i niesamowicie. Widać wpływy muzyki filmowej.

11. Warmen - Return of Salieri 

I znów neoklasycznie/ progresywnie ;D Niesamowicie energiczny utwór, szkoda tylko, że gitara mało się wybija, a perkusja nic nie robi, poza zwykłym "biciem w tle"... Ale całość jest... świetna, a zwłaszcza ten keyboard.

12. Andrzej Biernacki - Ballada o Wiedźminie
Utwór inspirowany Wiedźminem - szkoda tylko, że grą, nie książką ;) Ale i tak jest ładną balladą, o spokojnej melodii. Wokal czasami niedomaga, ale pasuje do całości.

13. The Universe Divide - Of Realism - The Lead Artery
Instrumentalny, techniczny metal progresywny. Mocny, gitara gra świetnie, a i sama kompozycja, co ważne, jest równie dobra, jak jest wykonanie.

14. The Burden of Existence - The Awakening
Całkiem w porządku utwór, dobre wokale, szkoda tylko, że słaba jakość dźwięku.

15. Casual Silence - Weird Promises
Naprawdę dobry, spokojny progresywny rock. Idealny do relaksu.

No, to by było na tyle! Jutro spodziewajcie się recenzji, a ja już idę. Miłego słuchania!

poniedziałek, 19 stycznia 2015

LBA, czyli Liebster Blog Award ;)

            Stała się ta chwila, zostałam nominowana! W każdym razie, wypadałoby odpowiedzieć... Ale najpierw jeszcze podziękować za nominację właścicielce bloga Ruda Recenzjuje ;) A tym czasem przejdźmy do pytań.
 
1. Scharakteryzuj siebie w trzech zdaniach.
Siebie? W trzech zdaniach ? Jestem bardzo niezorganizowana, na bieżąco tracąca dni pod pozorem robienia czegoś pożytecznego. Zagubiona w najróżniejszych hobby, zagubiona w myślach i wspomnieniach. Z nieco zbyt dużą samooceną, optymistka do końca świata i jeden dzień dłużej, chociaż czasem wpadająca w melancholijny klimat.
2. Najlepszy film jaki widziałam to...
Trudno mi powiedzieć. "Monster" mnie strasznie poruszył, ale najlepszym filmem nazwałabym chyba "Seksmisję". Nie jest to nic ambitnego, ale za każdym razem, jak ją oglądam, śmieję się non stop ;)
3. U innych najbardziej doceniam...
Otwartość, charyzmę, skłonność do zarażania pozytywną energią.
4. Zawsze chciałam...
Wsiąść na rower i po prostu gdzieś pojechać, przed siebie. Bez żadnej organizacji, w plecaku tylko troszkę pieniędzy i może jakieś picie, a zmartwienia zostawić za sobą.
5. Marzę, by zwiedzić...
Koniecznie Norwegię. Po prostu marzyłam o tym od zawsze. Tam jest tak pięknie, jeju.
6. Prowadzenie bloga to dla mnie...
Nie wiem. Szczerze nie wiem. Po prostu prowadzę, zaczęłam, bo pomyślałam, że "Hej, to może być fajne", no i jakoś tak się wciągnęłam :D
7. Za 10 lat...
Nie wiem, co  będzie za dziesięć lat. Aż tak daleko nie przewiduję...
8. Najchętniej wracam do...
Po prostu wspomnień. Tych dawnych, z czasów, kiedy niczym się nie martwiłam, kiedy królowały beztroskie zabawy. Meh... Coś się zbyt melancholijna robię.
9. Moim autorytetem jest...
Z pewnością jedna z moich listowych korespondentek ;) Imponuje mi to, jak bardzo jest pozytywnie nastawiona do życia, do naprawy świata, mimo, że nie zawsze było wesoło.
10. Na co dzień...
Jestem zwyczajna ;) Nie wybijam się raczej z tłumu. Ale chcę kiedyś zrobić coś dla świata, coś niezwykłego...
11. W najbliższe wakacje...
Na pewno nie będę leniwa, oj nie nie! Muszę się pozbierać :D

Kogo nominuję, jeszcze nie wiem - dostaną ode mnie komentarze :0
A tymczasem moje pytania:
1. Na co dzień cały czas korzystasz z utartych przyzwyczajeń, czy zawsze starasz się próbować czegoś nowego? A może coś po środku?
2. Jakie jest twoje ogólne podejście do życia?
3. Ulubione wspomnienie z dzieciństwa.

4. Słuchasz muzyki? Jakiej? Co w niej widzisz, co dla ciebie znaczy?
5. Ulubione imiona ;)
6. Piszesz coś? W jakich klimatach? A może kiedyś coś wydasz?
7. Co dla ciebie jest ważne przy ocenie książki bądź filmu, na co zwracasz uwagę?
8. Masz jakieś nietypowe hobby? Jakie? Jak je...realizujesz?
9. Udzielasz się na jakichś forach, serwisach internetowych? Jakich?

10. Książki kończą się u ciebie na przeczytaniu, czy po skończeniu jeszcze o nich myślisz, a może przy popularniejszych seriach przeglądasz fanarty, czytasz fanfiki, itp. ? Dzielisz się przemyśleniami?
11. Jak coś zaczynasz, to już kończysz, czy może masz słomiany zapał?

No, tyle by było :D

niedziela, 18 stycznia 2015

No kto ma najlepszy skuter w mieście, czyli "Chłopcy" Jakuba Ćwieka.

           Na książki pana o ciekawym nazwisku ostrzyłam sobie zęby odkąd zobaczyłam Kłamcę 2.5 i uznałam, że "Ej, to może być fajne", no ale jakoś tak wyszło, że zaopatrzyłam się w "coś" Ćwieka dopiero teraz - a tym czymś jest drugie wydanie "Chłopców". Bo lubię promocje w Empiku.
             "Chłopcy" to zbiór opowiadań traktujących o tych samych postaciach - chociaż za takimi nie przepadam, to po Wędrowyczu się przekonałam, że czasami warto po nie sięgnąć. A książka Ćwieka mówi o dość nietypowym gangu motocyklowym, a nietypowym, bo jego przywódczynią jest Dzwoneczek, a jego członkowie nazywają się Zagubionymi Chłopcami. Coś wam to przypomina? Tak, dobrze wam przypomina. Przy czym owa wróżka wyrosła na "niezłą laskę", a chłopcy mali wcale nie są, a to wszystko dzieje się w zwyczajnej, nudnej rzeczywistości. No może z malutkimi odstępstwami.
             Książka plusy na starcie dostaje za sam nietypowy pomysł, już z początku zapowiadający świetną zabawę. Na szczęście, wykonanie również jest dobre - przede wszystkim ważny jest tu genialny klimat, jedyny i niepowtarzalny. Nie mogłabym w sumie go opisać - po prostu ma w sobie to coś, co sprawia, że ponury świat z Chłopcami wydającymi się żyć zupełnie gdzieś indziej staje się całkowicie realny...
            A tylko pomaga w tym styl autora. Dodaje realności i po prostu... smaku. Pojawiające się brutalne sceny i przekleństwa również nie przeszkadzają, tylko wpasowują się w świat i nie potrafiłabym wyobrazić sobie tej książki bez nich...
           Zazwyczaj w zbiorach opowiadań znajdują się te lepsze i te gorsze, za długie i za krótkie, ciekawe i przynudzające,  a tutaj, o dziwo... wszystkie mi się podobały. Wiadomo, niektóre nieco przynudzały, ale jednak poniżej pewnego poziomu nie schodziły w ogóle, a przy tym każde zaczynało się i kończyło wtedy, kiedy powinno, co bardzo sobie cenię.
          Znajduje się tu całkiem sporo postaci - część, jak chociażby gang, będzie na scenie ciągle, a część tylko przez jedno czy dwa opowiadania, lecz każda ma w sobie coś charakterystycznego. Czasami aż się wydaje, że postacie są zbyt mocno zarysowane, ale to już by było takie czepianie się na siłę - po prostu wpasowują się w konwencję. Dodatkowo autor nie "faworyzuje" na przykład jednego członka gangu, tylko każdemu, kto jest tego warty, daje te pięć minut. A wszyscy bohaterowie są po prostu z krwi i kości, no i, co ważne, nie tylko zachowują się tak, jak powinna się zachowywać osoba o ich charakterze, ale też wypowiadają. Paru naprawdę polubiłam, a nawet nikt mnie nie irytował ;)
          Największą jednak zaletą tej książki jest jak najbardziej po prostu to, że cholernie wciąga. Że aż ma się ochotę wsiąść na motocykl i jechać, byle przed siebie, byle szybciej. Do tego jeszcze ten klimat. No po prostu ma w sobie to coś, jeny! Owszem, to powieść czysto rozrywkowa i w tej roli sprawdza się świetnie - ale ten klimat po prostu powala.
        Kupiłam wydanie drugie. Czym się różni od poprzedniego? Dodatkowym opowiadaniem oraz przedmową specjalnie "do wydania drugiego". Opowiadanie porządne, ale po przeczytaniu owej przedmowy aż miałam ochotę poznać autora... Poza tym w książce pojawiają się ilustracje, po jednej na opowiadanie - i jeszcze pod koniec rysunek członków gangu. Nie są brzydkie, ale też nie mają w sobie "tego czegoś" - mimo to jednak stanowiły miły dodatek ;) Bardzo lubię ilustracje w książkach.
        Klimat, klimat i jeszcze raz klimat, coś co urzeka - to jest siła tej książki. Sięgać, i to jak najszybciej! A oceną jest 8=/10.
           

czwartek, 15 stycznia 2015

Muzyczny Przegląd #16

         No jednak nie zawsze się udaje, ale cóż... nie przedłużam, nie rozwodzę się, więc klik !

1. Yakuza - Yama
Połączenie awangardowego metalu z progresywnym, przy czym bardzo dobre. Ma swój klimat, niczego nie próbuje naśladować, wokale akurat do tego idealnie pasują, tak samo jak i instrumenty - gitara ma tutaj naprawdę dobre brzmienie.

2. Cales - The Last Winter Dance
Porządny utwór, lecz nic niesamowitego, mimo to jest warte uwagi - wszystko gra porządnie, chociaż czegoś mi tu brakuje.

3.  Endless Melancholy - Five Songs
Właściwie to skompilowany w jeden kawałek EP, ale już nieważne, bo każdy z utworów jest równie urzekający i melancholijny. Ma w sobie tą magię, spowodowaną połączeniem smutnej melodii z brzmieniem pianina...

4. Sunride - Otherside
Utwór z pogranicza riff-rocka i stoner metalu, no i bardzo dobry. "Główny" riff wpada w ucho, wokale idealnie do klimatu pasują, no i ma w sobie to coś.

5. Almora - No Turning Back

Porządny power metal z dodatkiem folku, nie zatapiający się w milionie innych, podobnych zespołów. Skrzypce w tle dodają charakteru, gitara gra porządnie, a wokale nie przeszkadzają, nawet są dobre.

6. Orion's Reign - Darkness Comes
Utwór pełny sprzeczności. Z jednej strony, okropnie wpada w ucho, instrumenty grają porządnie, a intro jest genialnie, a z drugiej, z wokalem jest coś nie tak... Ale dobre strony zdecydowanie przeważają. Ma po prostu klimat, na dodatek wpada w ucho.

7.  Another Sunny Day - You Should All Be Murdered
Według wikipedii jest to indie pop, ja tam się nie znam. W każdym razie, jest  to naprawdę świetny indie pop. Chwytliwy, delikatna melodia w tle wprowadza w niejako radosny nastrój, a wokale idealnie pasują. Po prostu takie... miłe.

8. Lethian Dreams - Elusive
Ale troszkę dołów też musi być ;) Bardzo dobry atmospheric doom metal, charakteryzujący się idealnym zgraniem klimatycznym wokalu (a właściwie wokali) z ciężkim, mocnym podkładem. A wokali jest aż trzy, bo damski, męski, i growl. Wychodzi to naprawdę świetnie (zwłaszcza damski) i wprowadza w piękny, melancholijny nastrój...

9.  Gallows End - The End
Porządny utwór, zwłaszcza fajne jest intro przed rozpoczęciem wokali, jak i zresztą całość, ale nie wiem, o czym się rozpisać.

10. Virgin Black - and I am suffering
Moje objawienie w świecie doom metalu, chociaż tu jest zdecydowanie więcej "doomu" niż "metalu", bo gitara służy tylko do pokazania "ciężkości", melodii nie gra, ale doskonale się spisuje. Melodię "załatwia" świetny, operowy wokal, czasem poparty jeszcze dodatkowym chórem. A przerwa na melodię wyłącznie gitarową świetnie wypada.

11. The Sea Urchins - Please Rain Fall
Tutaj znów coś weselszego, czyli ponownie indie pop. To naprawdę miły gatunek, którego można sobie posłuchać dla relaksu  albo... tak po prostu. Wydaje mi się, że coś jest nie tak z wokalem, ale poza tym - naprawdę świetne.

12. Koniec Świata - Oranżada
A oto polski zespół grający muzykę z pogranicza ska, punku i rocka, przy czym ten zespół poznałam dzięki blogowi Sklep z Pamiątkami ;) I podaję dalej. Niesamowicie pozytywna i spokojna piosenka o niebanalnym tekście, która ma w sobie po prostu to coś. To coś, co sprawia, że chce się słuchać jeszcze raz i jeszcze raz...

13. Aythis - Deep Martyr Skies
Znowu jakaś dołująca muzyka, no ale co ja poradzę, że lubię takie klimaty. Skrzypce idealnie nakreślają klimat, wokal dopełnia, a perkusja jeszcze podkreśla. Świetne.

14. The Field Mice - If You Need Someone
Tym razem dla odmiany (wychodzi z tego jakaś harmonijka...) pozytywny indie rock. Nie wiem, co o tym powiedzieć - po prostu milutka melodyjka na gitarze z porządnym wokalem i pozytywnym tekstem.

15. Celtic Legacy - Guardian Angel
Lekki, nastawiający pozytywnie power metal, niestety jednak nie wyróżniający się jakoś szczególnie. Dobry, ale bez szału.

No, tyle! Miłego słuchania, a LBA zrobię... niedługo ;)

poniedziałek, 12 stycznia 2015

Pociągowa sprawiedliwość, czyli "4.50 z Paddington" Agathy Christie.

            Ostatnio natknęłam się na parę recenzji różnych książek Agathy Christie i to, w połączeniu z moją sympatią do autorki, sprawiło, że sięgnęłam po moją piątą książkę właśnie jej,  a jest nią "4.50 z Paddington".

                Pewna starsza pani jechała sobie pociągiem. Było całkowicie pusto, patrzyła się w okno, nie mając nic innego do roboty. A tutaj nagle na torze obok jedzie inny pociąg, a w oknie widać wysokiego bruneta duszącego jakąś dziewczynę. Staruszka, jak każda osoba w tej sytuacji, była iście wstrząśnięta - problemem było tylko to, że policja wcale jej nie chce wierzyć, zwłaszcza, że ciała nie ma. Zwraca się więc to swojej przyjaciółki, niejakiej panny Marple, będącej detektywem amatorem. Ta z kolei wysyła na "poszukiwania" swoją młodą przyjaciółkę - Lucy Eyesbarrow.
                Zauważyłam, że książki Agathy Christie mają ze sobą sporo wspólnego. Po pierwsze, sprawcą jest zawsze osoba najmniej podejrzewana. Po drugie, na początku trudno mi się wciągnąć (wyjątek - I nie było już nikogo). Po trzecie, zakończenie zawsze mnie całkowicie i definitywnie wywraca...
               Tak było i teraz. Wydawało mi się, że już rozpracowałam schemat autorki. Obstawiłam najmniej prawdopodobną opcję, nawet wypracowałam sobie jakiś motyw, a tu nastało zakończenie i wszystko się wywróciło, bo to nawet mi do głowy nie przyszło, a co gorsza, miało sens i logikę. Poza tym, że przestałam wierzyć w moje umiejętności detektywistyczne, to znów muszę pochwalić Christie za to, jak może wszystko przewrócić, a przy tym sprawić, że wydaje się to dość logiczne...
              Chociaż to już piąta powieść Agathy, którą czytałam, to pierwsza z panną Marple i muszę powiedzieć, że jest znacznie sympatyczniejsza od niejakiego Poirota - tamten mnie często irytował. Tutaj jednak przez dużą część książki śledzimy działania owej Lucy, która jest naprawdę świetnie wykreowaną postacią kobiecą. Zresztą cała rodzina, wokół której dzieje się akcja, jest dobrze wykreowana, każdy ma swój charakter.
              |Tak samo jak i bohaterowie, realistycznie przedstawione są też relacje między nimi. Mimo wszystkich zalet, to nie jest jedna z tych rewelacyjnych książek Christie, w których postacie i rozwiązanie zostają ci na długo w pamięci. Po prostu zabrakło tego czegoś, ale jako kryminał "na odpoczynek" nadaje się świetnie, ale dla osób zaczynających z twórczością Agathy lepiej byłoby wybrać inną książkę.
             Ci, którzy lubią Christie i wiedzą, czego się po niej spodziewać, nie zawiodą się. Ma swój klimat i wszystkie zwyczajowe zalety są też i tutaj. Ci, którzy jej jeszcze nie znają, niech lepiej zaczną od czegoś innego. A moją oceną jest 6+/10.

sobota, 10 stycznia 2015

Arielko, co tutaj robisz, czyli "Syrenka" Camilli Lackberg.

        Jakiś czas temu pojawiła się tutaj recenzja Niemieckiego Bękarta, na którym się nieco zawiodłam i uznałam go za jedną z gorszych (chociaż nadal dobrą) części serii, ale w końcu zabrałam się za "Syrenkę". Czy jestem zadowolona? Zobaczycie.
              Christian Thydall rozpoczął swoją karierę pisarską znakomitą powieścią "Syrenka", zachwycającą każdego, kto ją przeczytał. Jednak jej autor dziwnie się zachowuje, a na dodatek okazuje się, że otrzymuje regularnie listy z pogróżkami. Żeby nie było tak łatwo, to jeszcze jego przyjaciel zaginął kilka miesięcy temu, a teraz znajdują go... martwego. Niemal każdy wydaje się coś ukrywać, a jak to zwykle w powieściach Lackberg bywa, ślad wiedzie w przeszłość...
              Wątek obyczajowy w tym tomie naprawdę mi się podobał - nie był przegadany, nie był zapychaczem, wydarzenia były ciekawe, ale nie zasłaniały wątku kryminalnego. Oprócz sympatycznych, stałych bohaterów, do których z chęcią powróciłam, poznajemy standardowo paru nowych - owego Christiana, a także jego rodzinę oraz przyjaciół - Erika, Kennetha i innych. Jak zwykle, nie zawiodłam się na tym, jak zostali wykreowani.
              Z kolei wątek kryminalny przeżywałam wraz ze śledczymi - sama próbowałam "bawić się w detektywa", co było po prostu świetne - czytając kolejną stronę, zastanawiałam się kto, czemu oraz jak. Nawet miałam ochotę wyjąć jakiś notatnik i analizować to, co wiem, ale jak się okazało, nic by mi to nie dało, poza tym byłam tak bardzo wciągnięta, że nie chciałoby mi się - ale taka "zabawa" to była świetna rzecz. Nie tylko poznawałam historię.
              Rozwiązanie nie dość, że zaskakujące - mogłoby się nawet wydawać, że naciągane, ale dla mnie takie nie było - jest dość mroczne i tak jak to w "Kamieniarzu" pozostawia po sobie ślad, sprawia, że przez jakiś czas nadal jest się jeszcze w świecie powieści, myśli się o niej... Lubię takie. Mimo wszystko, chociaż zakończenia nigdy bym się nie domyśliła, i chociaż w nie bez problemu uwierzyłam, może wydawać się naciągane. Ale mi się tak nie wydawało.
              Styl trzyma poziom. Niemal się nie zmienił od początku serii i  wciąż pozwala doskonale na wczucie się zarówno w historię sprzed lat, jak i tą obecną. Dobre opisy, brutalne, ale nie odpychające sceny i częściowe "wejście" w psychikę postaci to to, za co go lubię,  a poza tym po prostu szybko się czyta, wręcz bardzo.
             Warto też trochę wspomnieć o wątku przeszłościowym. Z początku nie do końca wiedziałam, o co w nim chodzi, lecz nadal mnie interesował. Od pewnego momentu wydawało mi się, że już wszystko jasne, jednak się myliłam... A po ostatecznym rozwiązaniu wszystko się wyjaśnia.
            Raczej trudno byłoby to czytać bez znajomości poprzednich części. Owszem, można, ale spajający całość wątek obyczajowy ciągnie się przez cały czas i zdecydowanie lepiej poznać go od początku, zdecydowanie.
            Podsumowując, wszyscy fani dotychczasowej twórczości Lackberg będą zadowoleni. "Syrenka" może i  nie dorównuje jak dla mnie najlepszej części, "Kamieniarzowi", ale "Kaznodziei" już jak najbardziej, może nawet trochę ją przewyższa. Co najważniejsze, nie była przegadana jak "Niemiecki Bękart" i bardziej mi się od owego podobała. Ma wszystko, co powinna mieć taka powieść, ale nie jest niczym genialnym, toteż dostaje porządne... 8/10.
           

środa, 7 stycznia 2015

Muzyczny Przegląd #15

          Ostatnio zaczynam się wyrabiać, co mnie bardzo cieszy! Dzięki temu, że znalazłam pewne ciekawe forum z polecankami muzycznymi, nie będę mieć zbytnio z uzbieraniem nowości problemu., a oto dzisiejsza playlista: klik !

1. Charon - Unbreak, Unchain
Naprawdę dobry, porządny gothic metal. Jak na standardy gatunku jest wręcz doskonały - odpowiedni klimat, świetne wokale podkreślające atmosferę, tak samo jak i gitary. Nie jest niczym odkrywczym, ale to świetne rzemiosło, którego chętnie się słucha.

2. Morbid Angel - Memories of the Past
Mroczna i klimatyczna melodia, doskonałość. Nie ma co o tym wiele mówić, słuchawki na uszy, oczy zamknięte i rozkoszować się.

3. Queensryche - Silent Lucidity
Dobra piosenka, raczej nic ponad to, ale bardzo dobrze relaksuje. Wokal jest świetny, reszta tylko się do niego dopasowuje.

4. Mansion - Uncreation
Klimatyczny, powoli się rozkręcający utwór. Gitara ma w sobie to coś, a wokale są świetne.

5. Cross Vault - A Query in Chains
Wzorowy,  a nawet trochę ponad to, doom metal. Jest klimat, a przy tym zróżnicowanie. Wokal genialny, bym powiedziała. Świetny, a przy tym nietypowy.

6. Leash Eye - Lee The Shy
Tym razem bardziej energiczne klimaty. Utwór zaczyna się świetną perkusją, po czym wchodzi chwytliwa gitara. Wokal niestety nie wybija się ponad przeciętność, ale razem tworzy to dobry, wpadający w ucho, energiczny kawałek.

7. Night Mistress - Hand of God
Heavy metal z dodatkiem power metalu. Wpada w ucho, a warto wspomnieć przede wszystkim świetny wokal, idealnie pasujący do gatunku oraz porządną gitarę.

8. Sturm und Drang - Million Nights
Spokojna, refleksyjna ballada z tłem w postaci delikatnej(choć nie przez cały czas) gitary oraz ledwo zaznaczonej perkusji, bijącej wtedy, kiedy powinna. Uwodząca melodia, a i tekst niegłupi, wręcz naprawdę dobry.

9. Northern Kings - Róisin Dubh (Black Rose) [cover]
Northern Kings to zespół specjalizujący się w coverowaniu i przyznam się, że oryginału nie sprawdzałam. Ale cover to naprawdę świetna ballada, mająca w sobie to coś, mająca ten... klimat. Oprócz melodii, tworzy go również wokal oraz spokojna gitara.

10. Eluveitie - Slania's song
Kiedyś już Eluveitie w przeglądzie gościło, lecz to już są inne klimaty. Metal jest bardziej zaznaczony, lecz tym, co urzeka, są nie instrumenty (chociaż rzecz jasna mają duży wpływ), ale damski wokal śpiewający... wspaniale.

11. Xantochroid - Winter's End
Tym razem piosenka zespołu Xantochroid, będąca folkowym utworem akustycznym i jak na taki jest naprawdę dobra - gitara się spisuje, perkusja naprawdę dobra, a wokal do tego wszystkiego pasuje, roztaczając spokojną wizję...

12. Fferyllt - Dance of Druids

Rosyjski folk metal, który jest po prostu świetny. Ma ten folk metalowy "feeling", damski wokal spisuje się świetnie, a instrumenty idealnie wprowadzają w radosny nastrój. Mogłabym przy tym tańczyć.

13. Sonic Violence - Blasphemer
Industrial metal, i to po prostu świetny. Wpada w ucho, a wokale to mistrzostwo. Sam utwór nieco zbyt powtarzający się, ale ma swój klimat, mimo, że na dłuższą metę by się znudził.

14. Mael Mordha - King of the English
Świetny zespół, który odkryłam dopiero... dzisiaj, łączący cechy doom metalu z muzyką celtycką. Mamy więc celtyckie melodie, ale ciężką gitarę, grającą świetne melodie. Tak zwane arcydzieło muzyczne.

Przepraszam, że nie 15, ale z pewnych powodów ostatni kawałek "wyleciał" w ostatniej chwili... Nie zwykłam zapowiadać, ale możecie szykować się na recenzję "Syrenki" Camilli Lackberg.


niedziela, 4 stycznia 2015

Małe, odcięte od świata miasteczko, czyli "Wayward Pines. Szum" Blake'a Croucha.

            Książka zainteresowała mnie w sumie od momentu premiery, kiedy to zobaczyłam ją w księgarni, ale wybrałam inną. Teraz dostałam ją na święta i cieszyłam się okropnie - aż w sylwestrową noc zamiast wariować, zabrałam się w ~3 godzinną wycieczkę do Wayward Pines.
             Ethan Burke wstał wyraźnie lewą nogą, bo wstał poobijany, z bólem głowy. Nie pamięta absolutnie nic, a szybko się okazuje, że miasteczko, które zastał, Wayward Pines, nie jest takie normalne. Wkrótce przypomina sobie o wypadku, które miał miejsce, kiedy jechał właśnie tutaj...
              Muszę powiedzieć, że zaczynając to, liczyłam troszkę na rozwinięcie wątku amnezji, który, co smutne, rozwiązał się dość szybko. Przez paręnaście/parędziesiąt pierwszych stron główny bohater jednak z brakiem pamięci się męczy i tutaj jest pierwsza rzecz, która mnie w książce oczarowała - immersja. Po prostu byłam tam,  w tym miasteczku, czułam ten ból głowy, tą nieufność...
               Bo autor bardzo dobrze pokazuje napięcie, grozę. Nie było kiczu, chociaż nie mogę też powiedzieć, że się bałam  - no ale na razie to przy żadnej książce się nie bałam, może to tylko ja, a może nie trafiłam jeszcze na naprawdę straszną. I byłoby naprawdę dobrze gdyby nie to, że poziom był nierówny. Raz naprawdę czułam powagę sytuacji, raz znużenie - i to nawet  nie chodzi o fragmenty, w których Ethan po prostu chodzi po miasteczku i odkrywa, co się w nim dzieje, bo to byłoby całkiem dobre, gdyby napięcie czuć było cały czas,  a tym czasem tego czuć nie było. Nie nudziłam się, bo czułam płynne przechodzenie z interesującego, do... mniej interesującego  i nie było "natłoku nudy", dało się jednak rozpoznać sceny będące fabularnymi zapychaczami.
               Książka porównywana jest do "Miasteczka Twin Peaks" o którym wiem tyle, że słyszałam. Poza tym nie miałam żadnego kontaktu, nawet nie znam nikogo, kto by ten serial oglądał - jestem więc wolna od porównań. Pomińmy  już to, że z jakiegoś niewiadomego powodu książka kojarzyła mi się z Silent Hillem, a ma z nim tyle wspólnego, że klimat grozy i miasteczko.
              Narracja jest trzecioosobowa i zazwyczaj obserwujemy losy Ethana, czasami jednak "przełączamy się" na inną osobę, np. żonę głównego bohatera i moim zdaniem można było te fragmenty pominąć, były nudne i w większości niepotrzebne... Dobrze, że chociaż krótkie były i rzadko były.
              Niestety, muszę wytknąć jedną wadę, na którą nie tak znowuż rzadko się napotykam, a mianowicie miałam wrażenie, że postacie są tylko "narzędziem dla fabuły" - mało jest ich odczuć własnych, ale tutaj przynajmniej świetnie można się w nie "wcielić" - czuć, jakby się tam własnym ciałem było, ale sam Ethan charakteru ma mało,  a w chwilach, w których powinien go przejawiać (wybory) postępuje nielogicznie, przynajmniej dla mnie. Do reszty też zbytnio się nie przywiązałam, ani w sumie niezbyt miałam wobec nich jakiekolwiek odczucia...
           Powtórzę jednak jeszcze raz, że sam klimat jest naprawdę dobry, bo to on jest esencją tej książki i przyćmiewa inne wady. Warto jednak wspomnieć o jeszcze jednym - o rozwoju fabuły. Muszę powiedzieć, że ostateczne rozwiązanie mi tak namieszało i zmieniło obraz całości, że nie wiem co myśleć. Autor chyba zastosował terapię wstrząsową, bo zaskoczył, bardzo mocno i przy tym skończył tak, że mam ochotę na kolejny tom. Ech.
          Podsumowując, mimo sporej ilości wad, książka jest naprawdę dobra, a jej główną zaletą jest klimat oraz styl pozwalający na wczucie się w postać, natomiast zakończenie jest naprawdę zaskakujące i nawet nie wiem co o nim myśleć, lecz po drugą część sięgnę. Z pewnością, chociaż nie wiem w jakim czasie - 7/10.