wtorek, 29 września 2015

Zagrać o najwyższą stawkę, czyli "Wayward Pines. Bunt" Blake'a Croucha.

Tony czasu temu przeczytałam pierwszą część serii Wayward Pines, która jakby nie patrzeć mi się podobała, chociaż zakończenie z jednej strony było prośbą o więcej, ale i niepokojem o jakość części kolejnej. No i z okazji promocji w Znaku zakupiłam :D
Oryginalny tytuł: Wayward
Wydawnictwo: Otwarte
Ilość stron: 372
Gatunek: Fantasy/ Science-Fiction 















[Uwaga, potencjalne spojlery z pierwszej części] Ethan Burke jeszcze chwilę temu nie wierzył, że mógłby stać się jednym z nich, jeszcze chwilę temu nienawidził ich za to, że za wszelką cenę utrzymywali tajemnicę, nie mógł się pogodzić z permanentną inwigilacją... A teraz jest szeryfem miasteczka Wayward Pines i tym razem to on ma za zadanie pilnować, by nikt nie odkrył prawdy. Mimo wszystko nadal jest tym samym Ethanem Burke i nie może się pogodzić z tym wszystkim. Teraz ma większe pole działania, a nienawiść do systemu z każdą chwilą rośnie, jego gniew płonie coraz bardziej... [Koniec potencjalnych spojlerów. Chyba.]

Muszę przyznać, że ciekawym, ale i niezbędnym zabiegiem, było zdecydowane zmienienie "osi" książki. Jak w pierwszej części fabuła skupiała się na odkrywaniu tajemnicy, chorobliwym poszukiwaniu prawdy, wręcz popadaniu w obłęd, tak tutaj autor - zgodnie z nową funkcją głównego bohatera - skupia akcję na bardziej metodycznym szukaniu rozwiązania, próbie nawet planowania, ale i pokazuje, że zmiana perspektywy sytuacji nie zmienia. W tym tomie Blake próbował nawet wprowadzić element psychologiczny, jeszcze bardziej pokazać, jak życie w Wayward Pines zmienia mieszkańców... Ponadto już samo pokazanie akcji z innej perspektywy jest samo w sobie pomysłem ciekawym. A jak wyszło jego wykonanie, to zobaczycie.

Niestety... muszę powiedzieć, że mimo wszystko dość mocno wynudziłam. Momentami miałam przeczucie, że gdyby wyciąć wszystkie dłużyzny, książkę dałoby się skrócić przynajmniej o 1/3. Wcale nie pomaga tutaj wciśnięcie wątku kryminalnego - sam w sobie jest zdecydowanie nie potrzebny, a i okropnie zrobiony. Banalny, bez żadnej głębi psychologicznej, ba, nawet nie wciągał. Strasznie słaby, dobrze, że to był tylko jeden wątek, i to raczej poboczny. Nawet jeśli miała to być wymówka do dalszego rozwoju akcji, nie usprawiedliwia to jej słabości.

Ponadto styl Blake'a zaczął mnie strasznie denerwować. Jest po prostu... okropnie suchy. Ta historia naprawdę miała potencjał, i o ile w pierwszej części jeszcze mu wyszło, tam pióro pasowało do akcji, tak tutaj "urywane" zdania, brak dłuższych opisów sprawił, że trudno było mi się wczuć, i nawet mimo próby pokazania psychiki, tylko czasami się udawało. Na dodatek, jakby na ironię - nawet nieźle wykreowane postaci (chociaż zidentyfikować to się z nimi za bardzo nie da) mieszają się z kilkoma nowymi, które są po prostu cholernie płytkie (chyba każdy, kto to przeczytał, wie o kim mówię)...

Chwilami widzi się kochane osoby takimi, jakimi są naprawdę: wolne od bagażu projekcji i wspólnych historii. Widzi się je świeżym okiem, jak obcy, i udaje się pochwycić uczucie, które towarzyszyło zakochaniu. Zanim pojawiły się łzy i słabe punkty. Kiedy istniała jeszcze możliwość doskonałości.

 No i jak na złość, po prostu nie mogę całkowicie ochrzanić tej książki! Bo mimo dłużyzn występujących przez tak jakoś 2/3 książki, inna perspektywa była ciekawa (o wątku kryminalnym możemy zapomnieć), czasem pojawiała się uczuciowość, no i kurczę, jakieś ostatnie 100 stron czytałam po prostu z zapartym tchem, bo w końcu coś się ruszyło! Tak więc powieść jest gorsza niż część pierwsza, ale po zakończenie i tak zamierzam sięgnąć. 6/10. 

 

sobota, 26 września 2015

Przespać swoje życie, czyli "Senność" Wojciecha Kuczoka.

Tą książkę po prostu pożyczyłam, bo wydawała się interesująca. I muszę przyznać, że nieco się bałam zacząć ją czytam - po prostu nigdy w sumie nie czytałam powieści całkowicie z tego gatunku. Ale już wiem, że bać się nie ma co.
Wydawnictwo: W.A.B.
Ilość stron: 248
Gatunek: Literatura obyczajowa
















Adam. Z zawodu lekarz, poza zawodem nieujawniony homoseksualista. Boi się przede wszystkim reakcji rodziny, która by go raczej na pewno nie zaakceptowała. I tak się składa, że niezbyt szczęśliwie zakochany w pewnym chłopaku z tak zwanego "złego środowiska". Róża. Kiedyś znana aktorka, od czasu wyjścia za mąż za świetnego bankiera nie tylko powoli zaprzestała pracy, ale i małżeństwo nie wiodło się zbyt dobrze, a Róża wkrótce zachorowała na narkolepsję.Robert. Tak zwany pisarz niepiszący. Kiedyś wydał bestsellera, ożenił się, ale szybko po prostu popadł w stagnację. Wypalił się, a jego dnie wypełniało siedzenie w pokoju z widokiem na ludzkie nogi oraz robienie wyimaginowanych prac porządkowych, byle mieć spokój od swojej żony. Już dawno by odszedł, zmienił środowisko, gdyby nie to, że po prostu jest spłukany. Żyje na rachunek teściów małżonki, a jego powieść, mimo, że nadal się sprzedaje, to nie na tyle, by go utrzymać...

Krótko mówiąc, mamy trzech ludzi. Niekoniecznie takich jak my, bo sytuacja nie jest taka typowa. Ale tylko zmieńmy dane - imię, zawód, środowisko - i zostaje to, co często dotyka większości z nas. Rzecz jasna, najbardziej "zidentyfikują się" z powieścią ci z dużym bagażem doświadczeń. Ale nawet młodzież (co widać po moim przykładzie) też może się jakoś odnieść, chociaż może nie w takim stopniu. Bo zdarza się, że nie możemy czegoś zmienić. Po prostu coś nas wiąże. 

Dobra, kończymy pogaduszki, jak się do tego odnosi książka? W tym miejscu chyba muszę wtrącić coś o stylu. Wojciech Kuczok pisze na pewno nietypowo. Może się to podobać lub nie, mnie się podobało, bo przynosi pewien rodzaj świeżości. A jak pisze? Po pierwsze - używanie trzeciej osoby czasu teraźniejszego, czego nigdy wcześniej nie spotkałam. Po drugie - niesamowicie długie zdania, ciągnięcie opowieści. Po trzecie, co wynika z pierwszego i drugiego - ciekawy sposób narracji, którą można by było określić słowem "filmowa". Sprawia wrażenie jakiejś takiej spójności, sprawia, że opowieść się ciągnie, łączy, płynnie przechodzi z jednego wątku w drugi. I właśnie to najbardziej mi się w nim podobało. Ma jednak tą wadę, że autor często używa nietypowych związków, konstrukcji językowych, eksperymentuje z językiem i o ile to samo w sobie jest jak najbardziej na plus, to jednak czasem używa tego w nieodpowiednich momentach i wywołuje to raczej komiczny efekt, mimo tego, że moment jest akurat smutny.

Natomiast jeśli chodzi o samą opowieść, to jest w sumie dosyć prosta, ale charakteru nadaje jej przede wszystkim sposób opowiedzenia. No i przede wszystkim - to nie jest powieść, która za jedyny cel postawiła sobie wyciśnięcie jak największej ilości łez. To powieść, która ma dać do myślenia, albo nawet i bardziej wprost przekonywać, w czym pomaga realistyczna konstrukcja zarówno postaci, jak i rozwoju wydarzeń. Nie napełnia wyimaginowaną ekscytacją, ale pokazuje. I daje nadzieję.

(...) ludzie tak naprawdę mogą mieszkać tylko w innych ludziach, wie, że depresja to nic innego, jak bezdomność, na depresję cierpią ludzie, którzy nie mają w kim mieszkać (...)

Nie jest to jednak powieść idealna. To powieść, która ma naprawdę dużo plusów, ale brakuje w niej miejscami jakiejś personalności. Czasem wydaje się, jakbyśmy obserwowali wydarzenia nie z bliska, ale przez mgłę. Niczym w śnie. Ta powieść mogła być wybitna - a jest "tylko" prześwietna :p Bo mimo wszystko nie jest to lektura bez celu. "Senność" dostaje naprawdę mocne 8/10.

 

niedziela, 20 września 2015

W pogoni za marzeniami, czyli "Gwiezdny pył" Neila Gaimana.

Generalnie po przeczytaniu "Nigdziebądź" zwyczajnie MUSIAŁAM sięgnąć po cokolwiek Neila Gaimana, a że to było w domu... to się szczerze mówiąc bałam, czy może nie będzie gorsze, czy się nie zawiodę, ale w sumie od razu się rzuciłam na książkę, bo nie chciałam marnować czasu.
Oryginalny tytuł: Stardust
Wydawnictwo: Mag
Ilość stron: 245
Gatunek: Fantastyka















 Żył sobie Tristan Thorn, syn Dunstana Thorna. Jego ojcowi obiecano kiedyś, że spełni się jego pragnienie; ale nie wiadomo kiedy, bo ta obietnica mogła przejść nawet na pierworodnego, albo i na dalszego potomka. Wróćmy jednak do Tristana. Mieszka on w wiosce Mur, która oddziela magiczny świat od normalnego... murem. Jest niesamowicie zakochany w niejakiej Victorii Forester, która to na jego uczucia zbytnio nie zważa. Pewnego dnia jednak razem zobaczyli spadającą gwiazdę, a wybranka Tristana stwierdziła, że zrobi wszystko, co on chce, jeśli tylko przyniesie jej właśnie gwiazdę. Nie zastanawiając się długo, chłopak wyruszył do magicznej krainy, lecz nie będzie to takie łatwe. Jest bowiem więcej osób chcących zdobyć gwiazdę...

Muszę pochwalić Neila Gaimana za to, że znów potrafił wytworzyć taki charakterystyczny, niesamowity klimat, nie powtarzając swoich pomysłów z innych książek (a przynajmniej tych, które dotychczas czytałam)... Tutaj zdecydowanie czuć było baśń. Można by narzekać, że momentami jest naiwnie, a zakończenie jest idealistyczne, ale czuć zdecydowanie, że to nie jest zabieg bez celu. Bo ta książka chyba miała taka być.

Tym razem nie jestem tak zachwycona, jak w przypadku "Nigdziebądź" czy nawet "Oceanu na końcu drogi". Co mi przeszkadzało? Prosta niczym drut konstrukcja fabuły. O ile jest przyjemna, tak po prostu czasem wydaje się zbyt banalna. No proszę was. "Idziemy w tą-wracamy-o nie, przeszkoda!-wracamy dalej-o nie, przeszkoda!". Niby w "Nigdziebądź" było trochę podobnie, ale tam to wszystko obroniło się wieloma zwrotami akcji oraz ogólną konwencją, która po prostu "wciągała" w szaloną podróż. Tutaj nie można powiedzieć, że zdarzenia były przewidywalne, ale może po prostu nie sprawiały wrażenia zaskoczenia.

Ale całość się broni ostatecznym wydźwiękiem. Właśnie tym idealizmem, o którym wspomniałam. Bo - co w sumie jest chyba największą zaletą, jaką może mieć książka - po prostu "Gwiezdny pył" wpływa na człowieka. Raczej nie przemebluje mózgu, ale doda przynajmniej taką cegiełkę.  I to taką zdecydowanie na plus, bo motywuje. Nie tyle pokazuje, co przez tą książkę, ten klimat aż chce się marzyć. I chce się wierzyć. I chce się spełniać te marzenia, wierzyć, że się spełnią. Po prostu książka idealna na chandrę :p 

W życiu nieczęsto zdarzają się podobne chwile - chwile, gdy wiemy, bez cienia wątpliwości, że naprawdę żyjemy, czujemy powietrze w płucach, mokrą trawę pod stopami, dotyk bawełny na skórze; chwile, gdy żyjemy całkowicie teraźniejszością i nie liczy się przyszłość ani przeszłość.

 W sumie ta książka jest niesamowicie prosta. I w swej prostocie po prostu urokliwa, chociaż czasem wydawała się banalna, ale bez niepotrzebnego wydłużania. Tą największą wadę nadrabia jednak klimatem. I pozytywnym ładunkiem emocji. Nawet jeśli ktoś jest daleki od bycia idealistą, to myślę, że choć trochę się tym od Gaimana zarazi. Polecam osobom, które lubią tego autora, natomiast ci, którzy go jeszcze nie poznali - do zapoznania z "Nigdziebądź" marsz! Ocena - 7/10.

 

wtorek, 15 września 2015

Raz na wozie, raz pod wozem, czyli "Nigdziebądź" Neila Gaimana.

Pewnego letniego dnia, wybrałam się na standardowe oglądanie książek w Empiku. Miałam kupić tylko gazetę, ale na dziale fantastyka urzekła mnie wspaniała okładka i zapewniający wyjątkowe doznania opis... w ten sposób poznałam "Ocean na końcu drogi". Podobał mi się i to dość bardzo, ale nie sięgnęłam od razu po kolejne powieści Neila Gaimana. Wiedziałam jednak, że kiedyś sięgnę. No i ten czas nadszedł.
Oryginalny tytuł: Neverwhere
Wydawnictwo: Mag
Ilość stron: 320
Gatunek: Fantastyka















Wyobraźcie sobie, że...  w sumie jesteście tacy, jak inni. Macie nawet satysfakcjonującą pracę, mieszkanie i narzeczoną (czasem trochę męczącą, ale jednak), niespecjalnie chcielibyście czegoś innego. Aż tu pewnego dnia, idąc na kolację z wspomnianą wcześniej dziewczyną, widzicie na chodniku ranną dziewczynę i czując naturalną potrzebę pomocy, zabieracie ją do domu i robicie, co może. Tymczasem już następnego dnia nie macie narzeczonej, pracy ani mieszkania. Macie za to dwóch zabójców na zlecenie na karku.

Bo okazało się, że dziewczyna ma na imię Drzwi (nie bez powodu zresztą) i pochodzi z jakby alternatywnego Londynu - Londynu Pod - jednakże w pewnym sensie przenikającego się z tym normalnym. I to jest bardzo w skrócie, bo świat wymyślony przez Gaimana jest po prostu niesamowity! Nawet nie chodzi o samą koncepcję, ale strukturę całej książki. Wielu rzeczy się o nim dowiadujemy, sporo wiemy o bohaterach, relacjach między nimi, ale i tak kwintesencją "Nigdziebądź" są wszechobecne pytania, tajemnice. Nie jest to ten typ, gdzie wydaje się, że autor na siłę wciska jakieś niewiadome, próbując stworzyć nastrój tajemnicy, a w rezultacie tylko irytując. Tutaj to po prostu postępuje naturalnie, bo Gaiman sprawia, że całkowicie wsiąkłam w ten świat. I po prostu byłam głównym bohaterem, który o Londynie Pod wie tyle, co nic i dopiero wszystko zauważa, odkrywa. I niektóre rzeczy zostają tajemnicami nawet po skończeniu książki... chociaż podejrzewam, że jakby się wczytać, to by można odpowiedzi znaleźć. I ten zabieg mi się bardzo podobał.

I równie dobry był klimat, jaki Neil tutaj wytworzył. Miejscami klaustrofobiczny, miejscami wręcz było czuć tą "nietypowość"... Chyba to wszystko leży po prostu w kunszcie autora, bo nie mogę się nadziwić, jak mocno odebrałam tą książkę. Jak bardzo trafia. Nawet, jeśli wydaje się być tylko rozrywkową powieścią, to jednak ma w sobie głębię, chociaż nie tak oczywistą. Albo w sumie, ta książka to takie pudełko wypełnione cukierkami, ale z podwójnym dnem. Czytasz, jesteś zachwycony smakiem cukierków. Kończysz, widzisz niespodziankę na dnie. Możliwe też, że zauważysz, że pudełko jest z podwójnym dnem - i otwierając je, spotkasz jeszcze ważniejsze przemyślenia, refleksje...

Może teraz trochę o samej książce. Nigdy nie przepadałam za motywem podróży z punktu A do punktu B, w międzyczasie może trochę lawirując oraz napotykając różne przeszkody, ale tutaj... po prostu jest to tak dobrze zrobione, że się nawet tego nie zauważa! A przy tym bardzo pomagają świetni bohaterowie. Jest ich dużo, ale i tu w książce Neila nie ma wady, która często przy dużej ilości postaci występuje - po prostu zlewają się oni w jedno. Natomiast tutaj jest to świetnie rozegrane, bo każda postać, która pojawia się częściej niż raz i to na jednej stronie, czymś się wyróżnia.

Większość chwali tą powieść za humor, i ja się do nich dołączę, bo choć nie był on najważniejszym punktem programu, bez niego "Nigdziebądź" nie byłoby tą samą książką. Genialnie napisane dialogi (szczególnie rozmowy między wspomnianymi wcześniej zabójcami), zabawny ogólnie rzecz biorąc styl, czasem i trochę absurdu... no ideał ;)

I tymi słowami można by w sumie podsumować całą książkę. "No, ideał". Może i jakieś wady są, ale ja tu ich nie widzę. Jestem absolutnie, całkowicie zakochana w "Nigdziebądź". Polecam wszystkim, bo nawet jeśli nie lubicie tego gatunku, to warto spróbować. A ocena... chyba się domyślacie, nie? ;)
 

poniedziałek, 14 września 2015

O tym, jak wygląda internet, czyli "Wzrok" Roberta Sawyera.

Generalnie poznanie tej książki zawdzięczam kochanej, bardzo taniej księgarni w moim pięknym mieście zwanej Tak Czytam :D Zobaczyłam okładkę, stwierdziłam, że opis jest nawet ciekawy - i to w połączeniu z ceną wynoszącą 4,5 złotego sprawiło, że kupiłam, no bo czemu nie. No i czy na dobre wyszło mi kupienie praktycznie "na ślepo"? Zobaczycie.
Oryginalny tytuł: Wake
Wydawnictwo: Solaris
Ilość stron: 402
Gatunek: Fantastyka















Generalnie akurat przy tej pozycji, nie ma za bardzo co sugerować się okładką. Piętnastoletnia, niewidoma od urodzenia Caitlyn pewnego dnia dostaje informację o tym, że możliwe jest odzyskanie jej wzroku poprzez implant. Niespodziewanie okazuje się, że technologia pozwala widzieć jej... procesy zachodzące w wirtualnym świecie. Tymczasem w zupełnie innej części świata, w Chinach, rząd decyduje się na ekstreminację kilku tysięcy ludzi, po czym próbuje to zamaskować, odcinając od świata swoją część internetu. Jak już o internecie mowa - budzi się w nim pewna... świadomość, która pragnie nawiązać kontakt. Jest jeszcze jeden wątek, raczej mało znaczący - a mianowicie, szympans komunikujący się z ludźmi migowym zaczyna przejawiać niespodziewane zdolności artystyczne.

Czyli wątków mamy cztery. Według opisu na okładce, łączą się one, tworząc, cytuję "zaskakującą całość". Co do zaskakiwania, to jeszcze o tym będzie, ale przede wszystkim, jedyne co się tu łączy, to wątek Caitlyn i świadomości w sieci. O Chinach jest sporo na początku, aż w pewnym momencie po prostu jest urwany... co jednak nie jest żadnym problemem, gdyż dzieje się to akurat w momencie, kiedy główny wątek jest najbardziej interesujący, szczerze mówiąc nawet udało mi się wtedy o innych zapomnieć. Jeśli chodzi o ostatni wątek - bywają tam śmieszne momenty, natomiast w całości nie angażuje i jest niemal zbędny, przynajmniej w tej części trylogii.

Zajmijmy się więc głównym wątkiem. I kurczę... nie jestem pewna, co powiedzieć. Bo teoretycznie nie ma tu wartkiej akcji, a często nawet są, również teoretycznie, przynudzające fragmenty. Ale to po prostu wciąga, między innymi dzięki naprawdę dobrze przedstawionemu światowi. W sumie nawet nie wiem dlaczego. Bo nawet jak bohaterowie się specjalnie nie wyróżniają, to jednak świetnie napisane dialogi sprawiają, że czyta się naprawdę genialnie. Ogólnie styl jest jak najbardziej na plus, jest nie tylko przyjemny, ale i zabawny. Z tego co wiem, niektórzy narzekają na używanie naukowych pojęć i nijakie wyjaśnianie ich - ze swojej perspektywy uważam, że nie jest to żaden problem. Może i przy niektórych naprawdę mocno naukowych fragmentach rozumiałam tak sobie, ale jednak rozumiałam na tyle, żeby ogarnąć o co chodzi i czytać z przyjemnością...

Trzeba jednak dodać, że fabuła jest na nierównym poziomie. Owszem, wspominałam o tym, że się naprawdę wciągnęłam i to jak najbardziej prawda, tylko, że w pewnym momencie wydarzenia gwałtownie zwalniają i po prostu mogą przynudzać. Ja co prawda akurat przeczytałam "z rozpędu", ale kogoś, kogo nie wciągnęła aż tak całość, końcowa część może odrzucić.

Może i nie brzmię w tej akurat recenzji specjalnie entuzjastycznie, ale to naprawdę dobra książka! Mimo wszystko nie polecam kupienia jej za pełną cenę, czy nawet za 30 złotych, bo zwyczajnie rzecz biorąc można się naciąć. Ponadto wydaje mi się, że ta książka, mimo, że nie skierowana typowo do młodzieży, to właśnie im (jak i mnie) się bardziej spodoba. Bo czasem po prostu czuć tu naiwność, a dla niektórych akcja może być niewystarczająco wciągająca. Nie zmienia to faktu, że jednak jest interesująca, zabawna i dobrze poprowadzona. I zdecydowanie zamierzam sięgnąć po drugi tom, który już zakupiłam ;) Zdecydowanie za szybko się pierwszy czytało. Ocena? 7/10. Mimo wszystko naprawdę dobrze się czytało, a podczas lektury wad nie zauważałam.

PS. Do mieszkańców Kielc - w Tak Czytam na Sienkiewicza jest aktualnie spora kupa Wzroków za 4,5 złotego, można kupić ;) 


 

piątek, 11 września 2015

Smutna prawda, czyli "Król szczurów" Jamesa Clavella.

Długo zabierałam się do lektury tej książki. Chociażby dlatego, że nie szukałam specjalnie, a nigdzie się nie natknęłam przypadkiem, do czasu... aż się natknęłam przypadkiem, w bibliotece :p W sumie wiedziałam, czego się spodziewać, ale podchodząc do lektury, nie miałam żadnych wymagań. A co z tego wyszło? Zapraszam na recenzję.
Oryginalny tytuł: King Rat
Wydawnictwo: Vis-a-vis/Etiuda
Ilość stron: ok. 480
Gatunek: Literatura historyczna/obozowa















O czym więc jest ta książka? Mówiąc najprościej, o życiu w obozie jenieckim. Oparta na doświadczeniach autora, który został wysłany na wojnę do Malezji. W wyniku biegu wydarzeń musiał ukrywać się w dżungli i żyć w malezyjskiej wiosce. Do czasu, aż schwytany przez Japończyków trafił do obozu jenieckiego Changi. Niewielu w nim przeżyło, wyniszczeni przez głód, tropikalne choroby oraz zwyczajny trud życia. Jamesowi udało się jednak przeżyć, a opierając się na jego przeżyciach napisał tą książkę - Króla szczurów.

Generalnie... zwykły opis nie oddaje bogactwa tej książki. Powieść jest napisana tak, że zwraca uwagę na drobne szczegóły. Pokazuje, że one też są ważne. Konfrontuje dwa światy - chociażby Króla (który jako jedyny żyje na poziomie, dzięki pieniądzom z handlu) oraz strażnika Greya, żyjącego w biedzie, głodzie, nienawiści do Króla oraz desperacji. Pojedyncze wydarzenia, które nie wpływają na losy świata, potrafią zawalić mały świat paru osób. Ta książka... po prostu daje do myślenia, i to niesamowicie.

Pomaga w tym niejednoznaczność postaci. Właściwie nie da się nikogo ocenić, bo każdy ma swoją prawdę, każdy swój punkt widzenia. I chociaż niektórzy wybierają tak, a inni inaczej, to nie zawsze da się stwierdzić, co jest lepsze. Charakterologicznie - niesamowicie, bo nawet 3 strony poświęcone jakiemuś pobocznemu bohaterowi sprawiają, że znamy już jego historię, motywację, stan. I to jest niesamowite.

Tak samo niesamowicie pokazane są przemiany. Na początku Król oraz kapitan Marlowe (czyli niejako główny bohater, alter-ego autora) znają się tylko z widzenia, do czasu aż jeden wybawia z opresji drugiego. Wraz z rodzącą się przyjaźnią widać przemiany, a niejako "ukoronowaniem" zarówno postaci Króla, jak i całej powieści jest
czas, gdy wojna się już skończyła. To też pokazuje niejako starcie rzeczywistości... niesamowite. 

Mimo wszystko, wnioski są nie tylko pesymistyczne, bo autor daje też trochę nadziei. Daje też pomyśleć o sprawach takich, jak przyjaźń. Niby coś będącego częścią rzeczywistości - lecz w ekstremalnych warunkach niepewna. To wszystko podane nie na tacy, to wszystko do odkrycia samemu. Bez moralizatorstwa. Do przemyślenia.

I to wszystko James opisuje znakomicie. Barwne, niedłużące się opisy sprawdzają się znakomicie, zapoznają z więzienną rzeczywistością. Błyskotliwe dialogi. Przede wszystkim umiejętność wyrażenia uczuć, nie pisząc nawet wprost. I to wszystko w połączeniu z ciekawą akcją, głębią charakterów, niejednoznacznością - sprawia, że ta książka jest  w każdym calu znakomita. Polecam absolutnie każdemu, nawet niegustującym w takich klimatach. Dorwałam, przeczytałam, pokochałam. 10/10.

 

Trochę Wenecji, trochę Facebooka, czyli "Carnivia. Bluźnierstwo" Jonathana Holta.

Jak dziwnie by to nie brzmiało... przez ostatni tydzień za dużo czytałam, przez co narobiłam sobie zaległości na blogu. Przepraszam (o ile ktoś to czyta :D) i obiecuję poprawę, naprawdę!

Oryginalny tytuł: The Abomination
Wydawnictwo: Akurat
Ilość stron: 395
Gatunek: Kryminał














Muszę powiedzieć, że nasłuchałam się całkiem sporo pochwał dotyczących tej książki. I muszę też powiedzieć, że trudno mi będzie napisać tą recenzję. Bo niby ma w sobie wszystko, co kryminał powinien mieć (oraz ma też trochę wad), to trudno mi wypowiedzieć się jednoznacznie pozytywnie.

Może zacznę jednak od początku - jest kryminał, mamy więc morderstwo, do tego raczej nietypowe - ofiarą jest kobieta w szatach katolickiego księdza. Na jej ciele znajdują się dziwne symbole. Gdy śledztwo zaprowadziło kapitan karabinierów Kat Tapo do opuszczonego szpitala, ze zdziwieniem odkryła, że na ścianie namalowane są te same znaki. Niedługo po tym dostaje ona rozkaz umorzenia śledztwa. 

Akcja w książce pokazana jest z głównie trzech perspektyw - wspomnianej już kapitan Kat Tapo, amerykańskiej żołnierki Holly Boland (która zostaje zapytana o akta z dawnych lat dotyczących sprawy Dragana Korovika) oraz hakera, który stworzył portal Carnivia - internetową Wenecję, coś w stylu Facebooka, tylko z zachowaniem prywatności,  bez mikrotransakcji i w 3D. Na początku każda z "ścieżek" ma swoją tajemnicę, czy dotyczy ona śledztwa, czy tego, że ktoś akt próbuje się pozbyć, czy też tego, że do Carnivii ktoś próbuje się włamać.

Zaczyna się jak najbardziej dobrze, chociaż może niezbyt angażująco. Z czasem jednak zagadka wydaje się... zbyt skomplikowana (nie wierzę, że to mówię), po prostu za dużo wątków na raz, co zaczyna po prostu męczyć. Ja jak najbardziej lubię skomplikowane kryminały, ale nie do tego punktu, że trudno się skupić, a co dopiero ogarnąć to wszystko...I nawet trudno mi powiedzieć, czy to wszystko jest interesujące. Bo właściwie to jest interesujące, tak rzeczowo patrząc... nawet miejscami byłam autentycznie zainteresowana... ale po prostu zagadka jako taka mi wisiała, nawet nie chciało mi się jej śledzić. Rozwiązanie jednakowoż było satysfakcjonujące, chociaż na wiele pytań nie ma jeszcze odpowiedzi (no bo w końcu o czymś muszą być te dwa pozostałe tomy?).

Autor broni się jednak postaciami. Chociaż kapitan Kat Tapo była dość irytująca, to dla reszty brnęłam przez meandry fabularne... Jest tu w sumie pełny zestaw bohaterów "potrzebnych", aby czytało się dobrze, chociaż w większości o jakiejkolwiek "głębi" trudno mówić. Mam jednak wrażenie, jakby autor nie mógł się zdecydować, czy zrobić "całkowity" kryminał/thriller, czy dodać dużo wątków obyczajowych. Jak najbardziej jestem za takimi pod warunkiem, że stanowią ciekawe uzupełnienie, chwilę oddechu, są interesujące oraz po prostu dobrze poprowadzone. Tutaj natomiast mamy do bólu irytujący i sztywny wątek romantyczny, który jest tak niepotrzebny, jak tylko mógłby być.

Uh... nie wiem co o tym napisać. Bo trzeźwo rzecz biorąc, to naprawdę dobra książka. Dlaczego więc może niekoniecznie mi się nie spodobała - bo spodobała - ale po prostu nie wywarła żadnego wrażenia? Nie mam pojęcia, czegoś tu brakowało. Wydaje się być książką napisaną od linijki, będąc miksem popularnych patentów na ciekawą intrygę. No nie wiem, po prostu... mam mieszane zdanie. Nie wiem więc, jaką ocenę wystawić. Interesuje cię temat? Bierz. Nie interesuje i liczysz tylko na dobrą lekturę? Nie bierz, bo to książka absolutnie zbędna. 

 

środa, 2 września 2015

Typowy (ale czy na pewno?) thriller, czyli "Pustkowia" Blake'a Croucha + INFORMACJA

Najpierw informacja - wracam do pisania bloga, a także i do czytania (książek - a czemu? po prostu... jakoś się przejadłam i trzeba było przeprowadzić detoks ;D)... Na przyszłość staram się już nie robić takich niespodzianek. W takim razie, bez wstępu, zapraszam na Pustkowia ;)
Oryginalny tytuł: Desert Places
Wydawnictwo: Replika
Ilość stron: 303
Gatunek: Thriller















Andrew Thomas jest autorem poczytnych, brutalnych thrillerów. Podczas przygotowywania się do promocji swojej nowej książki przebywa w domu nad jeziorem. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie otrzymany anonim od mordercy, oznajmiający, iż na terenie jego posiadłości, w dość płytkim grobie, pochowana została kobieta, zamordowana nożem z jego własnej kuchni. Chociaż Andrew na początku jest pewien, że to żart, po sprawdzeniu okazuje się, że to jednak prawda. Zabójca zdaje się znać każdy szczegół życia pisarza oraz być przygotowanym na każdą ewentualność. W takiej sytuacji Andrew nie ma innego wyjścia, podejmuje grę, której zasady dyktuje psychopata...

"Typowy thriller" - to sformułowanie aż ciśnie się na usta po przeczytaniu opisu. I nie da się ukryć, powieść nie próbuje łamać barier gatunku ani nie sili się na oryginalność. Autorowi udała się jednak jedna, niesamowicie ważna rzecz - przy schematyczności samego pomysłu nie zapomniał o tym, że typowy nie znaczy przewidywalny. Pomijając już fakt, że nieco odchodzi od typowego rozwinięcia idei "gry z psychopatą", zwroty akcji są częste i to całkiem wiarygodne (jak na książkowe standardy, rzecz jasna); często, kiedy wydaje się, jakoby wszystko miałoby zbliżać się ku końcowy, okazuje się, że to dopiero początek czegoś innego.

No i przede wszystkim ta książka ma też to, czego nie miała powieść autora teoretycznie wyższej klasy ("Łowcy głów" Jo Nesbo) - po prostu wciąga. Sprawia, że jakby nie patrzeć dosyć mało prawdopodobne, thrillerowe zdarzenia stają się realne. 

Autor próbuje dodać bohaterom jakiś rys psychologiczny. Wprowadza konwersacje między zabójcą a głównym bohaterem, które wypadają dość ciekawie - ale o poważnej analizie psychologicznej nie ma co mówić. Bohaterowie są - i na tym ich rola się kończy, odgrywają swoje partie w przedstawieniu "Pustkowia", schodzą ze sceny i nikt o nich już nie pamięta. Po prostu... jest jak w typowym thrillerze. Nawet język jest tu jak w typowym thrillerze - dobrze, szybko się czyta, ale o fajerwerkach nie ma co mówić.

Więc mimo wszystko wychodzi, że "Pustkowia" to po prostu dobrze wykonany typowy thriller, z wszystkimi tego wadami i zaletami. Jest brutalny, wciągający i przekonujący. Ma sporo świetnych zwrotów akcji. Bohaterowie się niczym nie wyróżniają, ale to nie przeszkadza. Język dobry, ale bez szału. Czy jest więc w "Pustkowiach" coś ponadprzeciętnego? A i owszem. Wiele takich thrillerków się przeczyta, wystawi "mocne 5-6/10" i raczej niezbyt się z nimi zidentyfikuje. Tutaj natomiast... książka wciąga, muszę to znów podkreślić. Zwyczajnie wchłania w swój świat, dzięki czemu po skończeniu (dość krótkiej niestety) lektury zostaje uczucie szoku, taki "efekt łał". Nie jest to coś, czego warto szukać - ale jak tylko znajdzie się za rozsądną cenę (25 złotych i niżej), to brać natychmiast. Pożeracze thrillerów będą zadowoleni, a dla reszty może to być miła odmiana. "Pustkowia" dostają 7/10.