Kielecko o wszystkim
wtorek, 15 grudnia 2015
niedziela, 1 listopada 2015
2 razy kontynuacja, czyli "Chłopak Nikt 2" Allena Zadoffa i "Ujarzmienie" Jeffa Vandermeera.
Nie przedłużając - dwie kontynuacje, które ostatnio przeczytałam, z których jedna mi się okroopnie dłużyła ;)
Oryginalny tytuł: The Unknown Assasin #2 I am the mission
Wydawnictwo: Feeria Young
Ilość stron: 445
Gatunek: Thriller młodzieżowy
[SPOILERY
Z CZĘŚCI PIERWSZEJ] Zach jeszcze niedawno był idealną bronią, produktem
systemu. Nie liczyły się jego uczucia i myśli, sam się nimi nie
przejmował, jednak do czasu. Na ostatniej misji przebudziły się w nim
uczucia, pojawiły się wątpliwości... I chociaż wykonał zadanie, Program
mu już tak bardzo nie ufa, a następna misja jest jednocześnie testem
lojalności. Chłopak ma zlikwidować przywódcę parawojskowego obozu w New
Hampshire. Teoretycznie łatwa misja, z nie takimi już sobie radził. Ale
poprzedni żołnierz wysłany na nią nie powrócił, a wątpliwości Zacha
bynajmniej mu nie pomogą... [KONIEC SPOILERÓW. NAJPRAWDOPODOBNIEJ]
Jak wcześniej, akcja kręci się wokół misji, którą Zach ma wykonać. Teraz jest jednak nieco inaczej, ponieważ pojawia się więcej wątpliwości, zapoczątkowanych przez zakończenie tamtej misji, ale poza tym - więcej pytań o to, czym jest Program, jaki jest ich cel... Mimo to jakichś dużych przemyśleń, dylematów moralnych nie ma. Jest za to tajemnica. Niby fajnie, bo całkiem zgrabna, ale i dobrze by było, jakby od czasu dodać tej książce trochę głębi...
Mimo wszystko tajemnica zdecydowanie na plus, na minus jest jednak schematyczność. Rozwiązanie jest niemal powielone z tym z pierwszej części. Nawet, jeśli były teoretycznie inne możliwości, autor nie postarał się o to, żeby rozbudzić ciekawość, dociekliwość, poszukiwanie innych ścieżek... fabuła była przez to, jakby to nie brzmiało, cokolwiek liniowa. Na dodatek nawet postacie nie były tak ciekawe, jak w pierwszej części. Powraca Howard, który nadal jest sympatyczny - ale jeśli chodzi o nowe postacie, czyli np. dzieci Moore'a, Mirandę i buntowniczego Lee, to raczej są... bezbarwni. Nie przywiązałam się do nich zbytnio.
Chłopak Nikt jako seria ma jednak w sobie to coś. Nie wiem, jak to czytam, czuję się, jakbym grała w naprawdę dobrą, chociaż trochę liniową grę, po prostu ma taki klimat... Tak więc mimo, że drugi tom jest gorszy, to nadal zachowuje klimat - i jednak po kolejny, ostatni sięgnę ;)
Oryginalny tytuł: Authority
Wydawnictwo: Otwarte
Ilość stron: 380
Gatunek: Fantastyka
Najpierw zapraszam na recenzję Unicestwienia ;) A teraz UWAGA, POTENCJALNE SPOJLERY Z PIERWSZEJ CZĘŚCI. Ostatnia ekspedycja wróciła prawie w całości. W Strefie X zaginęła tylko psycholożka, ale pomimo tego, że reszta przybyła, trudno mówić o jakichkolwiek postępach, ponieważ kobiety nic nie pamiętają. Tymczasem dowodzenie w Southern Reach, podupadłej rządowej organizacji, przejmuje niejaki Kontroler. Czy jemu uda się coś zdziałać? Czy on też zawiedzie? POTENCJALNY KONIEC SPOILERÓW
Tak, to jest książka, która mi się dłużyła. Ale nie mogę powiedzieć, że jest nudna, nie w całości. Zacznę więc może od wytłlumaczenia: pierwsze 200 stron były świetne. Akcja toczyła się co prawda wolno, stała wręcz w miejscu, ale jednak było w tym coś, co zmuszało do kombinowania, myślenia, łączenie faktów... później jednak przyszło znużenie, nie mogłam się skoncentrować na fabule, czułam tylko znużenie, po to, aby 60 stron przed końcem dostać istnego szoku.
Ta część jednak nie licząc nużyzn jest zupełnie inna, ale to nie znaczy, że gorsza. Na uwagę przede wszystkim zasługiwało psychologiczny aspekt pokazania postaci. I tu dzieje się rzecz dziwna - mało postaci jest naprawdę wyrazistych, książka przedstawia raczej pewne wzorce, postawy (ale nie schematy) i poddaje je różnym interakcjom... i to było naprawdę ciekawe.
Mimo wszystko tajemnica zdecydowanie na plus, na minus jest jednak schematyczność. Rozwiązanie jest niemal powielone z tym z pierwszej części. Nawet, jeśli były teoretycznie inne możliwości, autor nie postarał się o to, żeby rozbudzić ciekawość, dociekliwość, poszukiwanie innych ścieżek... fabuła była przez to, jakby to nie brzmiało, cokolwiek liniowa. Na dodatek nawet postacie nie były tak ciekawe, jak w pierwszej części. Powraca Howard, który nadal jest sympatyczny - ale jeśli chodzi o nowe postacie, czyli np. dzieci Moore'a, Mirandę i buntowniczego Lee, to raczej są... bezbarwni. Nie przywiązałam się do nich zbytnio.
Wszyscy na świecie podporządkowujemy się
jakiemuś programowi, wszystko jedno, czy ustalonemu przez szkołę,
rodziców, pracę, społeczeństwo. Jest tylko pytanie komu albo czemu
postanowią się podporządkować. Większość ludzi nawet nie zdaje sobie
sprawy, że ma wybór, więc brnie ślepo przez życie, zastanawiając się,
czemu są tak nieszczęśliwi, skoro robią wszystko, jak należy.
Chłopak Nikt jako seria ma jednak w sobie to coś. Nie wiem, jak to czytam, czuję się, jakbym grała w naprawdę dobrą, chociaż trochę liniową grę, po prostu ma taki klimat... Tak więc mimo, że drugi tom jest gorszy, to nadal zachowuje klimat - i jednak po kolejny, ostatni sięgnę ;)
Oryginalny tytuł: Authority
Wydawnictwo: Otwarte
Ilość stron: 380
Gatunek: Fantastyka
Najpierw zapraszam na recenzję Unicestwienia ;) A teraz UWAGA, POTENCJALNE SPOJLERY Z PIERWSZEJ CZĘŚCI. Ostatnia ekspedycja wróciła prawie w całości. W Strefie X zaginęła tylko psycholożka, ale pomimo tego, że reszta przybyła, trudno mówić o jakichkolwiek postępach, ponieważ kobiety nic nie pamiętają. Tymczasem dowodzenie w Southern Reach, podupadłej rządowej organizacji, przejmuje niejaki Kontroler. Czy jemu uda się coś zdziałać? Czy on też zawiedzie? POTENCJALNY KONIEC SPOILERÓW
Tak, to jest książka, która mi się dłużyła. Ale nie mogę powiedzieć, że jest nudna, nie w całości. Zacznę więc może od wytłlumaczenia: pierwsze 200 stron były świetne. Akcja toczyła się co prawda wolno, stała wręcz w miejscu, ale jednak było w tym coś, co zmuszało do kombinowania, myślenia, łączenie faktów... później jednak przyszło znużenie, nie mogłam się skoncentrować na fabule, czułam tylko znużenie, po to, aby 60 stron przed końcem dostać istnego szoku.
Ta część jednak nie licząc nużyzn jest zupełnie inna, ale to nie znaczy, że gorsza. Na uwagę przede wszystkim zasługiwało psychologiczny aspekt pokazania postaci. I tu dzieje się rzecz dziwna - mało postaci jest naprawdę wyrazistych, książka przedstawia raczej pewne wzorce, postawy (ale nie schematy) i poddaje je różnym interakcjom... i to było naprawdę ciekawe.
Tego rodzaju myśli trzeba trzymać na dystans i jednocześnie je podsycać, jeśli człowiek jest w stanie podołać takiej sztuce. Nie można dać im się pochłonąć, lecz trzeba brać je pod uwagę.
Podsumowując, choć ta część jest gorsza - nie da się jednak przymknąć oka na te dłużyzny - to jednak również ma swój klimat. Książka dostaje 7/10.
poniedziałek, 26 października 2015
Nie(efektywni) pogromcy duchów, czyli "Anna we krwi" Kendare Blake.
Powiem szczerze, że jak wypożyczyłam tę książkę, to nie miałam pojęcia o czym ma być, a nie brałam jej na ślepo. Ktoś ją gdzieś polecił, zobaczyłam w bibliotece, przeczytałam. I muszę powiedzieć... że mam cokolwiek... sprzeczną opinię, ale o tym dowiecie się zaraz ;)
Oryginalny tytuł: Anna dressed in blood
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Ilość stron: 320
Gatunek: Fantastyka
Cas Lowood jest z pozoru jednym z wielu nastolatków uczęszczających do liceum, ale w przeciwieństwie do nich, nie myśli ani o przeżyciu "byle do piątku", ani o własnej przyszłości. Myśli o swoim obecnym zawodzie, a zajmuje się zabijaniu umarłych, którzy po własnej śmierci nie mogli zaznać spokoju i, kurczowo trzymając się jednego, silnego uczucia towarzyszącemu ich ostatnim chwilom, nie zamierzają teraz pozwolić na naturalną śmierć innym osobom. Jego najbliższe zlecenie wskazuje na wręcz legendarnego ducha, zwanego Anną we Krwi. Nikt, kto ją spotkał, nie przeżył. Casa postanawia jednak oszczędzić, a on, ze świadomością, że to istota, z którą wcześniej nie miał do czynienia, zamierza wypróbować wszelkie metody, aby ją pokonać...
Powiem szczerze, że nie wiedziałam z czym mam do czynienia, zanim zaczęłam to czytać. Co prawda znajoma po przeczytaniu opisu wiedziała, że coś jest na rzeczy, ale próbowałam to od siebie odrzucić... a o co chodzi? Okazuje się bowiem, że "Anna we krwi" to żadna tam fantastyka z dreszczykiem, a z lekka przerysowane, trochę humorystyczne paranormal romance, czyli gatunek, od którego odrzucała mnie sama konwencja i którego nigdy nie zamierzałam próbować... no cóż, różne są zrządzenia losu. Muszę jednak powiedzieć, że... nie było aż tak źle, jak się spodziewałam. Gdy się wątek romantyczny pojawił (rzecz jasna Anna/Cas, innych paranormalnych par tutaj nie było :p) to nawet odebrałam go na swego rodzaju plus, bo wtedy już przyzwyczaiłam się do nieco komiksowej konwencji powieści, jednak w miarę jego rozwoju wzrastałam w irytacji, aż podczas "finalnej konfrontacji" sięgnęła ona zenitu. Nadal nie jest to masakra, lecz żeby z tej części powieści czerpać przyjemność, trzeba na trochę rzeczy przymknąć oko.
Jak się jednak przedstawia akcja samej powieści, odkładając na bok wątek romantyczny? Muszę powiedzieć, że mnie wciągnęła, chociaż oryginalnością nie grzeszy. Pojawia się parę tajemnic do rozwiązania, na których rozwiązanie miałam mnóstwo pomysłów, a niestety okazało się, że autorka wybrała te najbanalniejsze, chociaż w jednym miejscu było nawet zaskoczenie, ale niestety tylko lekkie. Jeśli zaś chodzi o styl, ten jest niezły, przyjemny, i, co było dla mnie chyba największym plusem, pełen odniesień do popkultury, dzięki czemu często uśmiechałam się pod nosem i strony wręcz same się przewracały ;)
Trzeba wspomnieć o tym, że w Polsce nie zostanie wydana druga część. Historia dziejąca się w tej książce teoretycznie dobiegła końca, ale autorka zostawiła dość szeroką furtkę do następnej części i miałabym ochotę ją przeczytać. Tylko że właśnie, wydana nie została.
Niemożność wyboru nie wydaje się uczciwa, ale gdy można wybrać wszystko, wcale nie jest łatwiej.
Podsumowując, jest to książka skierowana tylko i wyłącznie na rozrywkę. Nie mam nic przeciwko temu, ale wtedy, gdy jest to tak dobrze zrealizowane, jak chociażby w Aktach Dresdena, gdzie oprócz wciągającej fabuły mamy świetne postacie i brak IRYTUJĄCEGO wątku romantycznego. Generalnie jeśli chodzi o wciągające, humorystyczne fantasy rozgrywające się we współczesnym świecie, polecam raczej "Front burzowy". Jeśli chodzi o paranormal romance - ja się nie znam, ale podejrzewam, że są lepsze pozycje z tego gatunku. Co prawda dobrze się czytało, ale z każdej strony są lepsze pozycje, a ta oryginalnością nie grzeszy. Dostaje 6/10 - głównie ze względu na to, że mnie mimo wszystko wciągnęła.
wtorek, 20 października 2015
Zatopione w niepamięci, czyli "Przekleństwa niewinności" Joffreya Eugenidesa.
Zaciekawiła mnie. Kropka, więcej pisać nie będę tutaj... po prostu przeczytajcie dalej, co to za książka...
Oryginalny tytuł: The Virgin SuicidesWydawnictwo: Znak
Liczba stron: 240
Gatunek: Literatura współczesna
Lata 90', małe miasteczko w pobliżu Detroit. Każdy kojarzy ten klimat. I w tym miasteczku pięć pięknych sióstr Lisbon zamiast wyszaleć się jak na swój wiek przystało, siedzi praktycznie bez możliwości choćby wyjścia na randkę z powodu ich surowych, apodyktycznych rodziców, aż pewnego dnia samobójstwo popełnia najmłodsza z sióstr - Cecilia. Pozorny porządek runął, a wraz z utratą kontroli nad życiem, i otoczenie rodziny Lisbonów staje się coraz bardziej zaniedbane, jakby będąc symbolem postępującej autodestrukcji. A gdy pozostałe siostry odbierają sobie życie, wiadomo już, że to było coś nieuchronnego.
Często Lisbonki zachowują się niezrozumiale. Tak samo z otoczeniem. Jednak "niezrozumiale" w sposób życiowy. Nie rozumiemy dlatego, że ich właściwie nie znamy bądź nie chcemy zrozumieć... A tutaj główną rolę odgrywa to, co wszystkim w głowie gra. Dostajemy skrawki, z których próbujemy cokolwiek wywnioskować... a odpowiedź, nawet w rzadkich momentach, gdy wydaje nam się, że wreszcie coś znaleźliśmy, nawet wymyka nam się z rąk.
Kto zawinił? To pytanie przewija się przez całą książkę, a im bardziej wzrasta niepokój i świadomość nieuchronnego, tym bardziej pragniemy poznać odpowiedź. Czasem nawet się łudzimy, że coś jeszcze można zrobić, chociaż wiemy, jak wszystko się skończy. A im dalej w lekturze, tym więcej potencjalnych tropów, tym więcej zamazanych drogowskazów, niejednoznaczności...
I chociaż to tylko 240 stron, to ich ciężkość sprawiła, że mimo krótkiego czasu lektury, wydawało się, jakby przeżyło się o wiele więcej, niż w 1000 stronowej cegle. Tą książkę się doświadcza, a nie czyta. Odczuwa, a nie poznaje. I chociaż dziwimy się zachowaniu otoczenia, które nijak nie słyszy niemego wołania o pomoc, czasem przeraża też myśl, czy aby sami się tak nie zachowujemy. Pojawia się wiele pytań, o wiele więcej, niż jest na nie odpowiedzi. Śmiem powiedzieć, że w tej książce żadnej odpowiedzi nie znalazłam...
Zasadniczo mamy tu do czynienia z marzycielką. Kimś pozbawionym kontaktu z rzeczywistością.
Polecam ze wszech stron. Ta książka nie kończy się z momentem zamknięcia, ona wciąż powoli wlecze się za nami. I nawet, gdy trudno nam to przyznać, otwiera pewne bramy w naszym umyśle, których nijak nie da się już zamknąć. Szokuje, ale z celem. Zdecydowanie świetna książka, zasługująca w pełni na 9/10.
piątek, 16 października 2015
Maskując przeszłość teraźniejszością, czyli "Szklany tron" Sarah J. Maas.
Tak, to jest książka, która może spokojnie aspirować do miana typowej młodzieżówki. Więc czemu ja to czytam, kiedy z młodzieżówkami zapoznaję się tylko w przypadku, gdy są "w starym/innym stylu", gdy chcę się przekonać, że mi się to nie podoba, gdy zaciekawiają mnie niebotycznie wysokie opinie lub gdy pomysłem wydaje się oryginalna? Tutaj niby jest trochę oryginalnie, ale bez szału. Więc czemu to chciałam przeczytać? Nie wiem, ale nie żałuję. I nie uciekajcie, widząc, że to młodzieżówka.
Oryginalny tytuł: Throne of GlassWydawnictwo: Uroboros
Ilość stron: ok. 520
Gatunek: Fantastyka młodzieżowa
Celaena Sardothien w młodym wieku straciła obojga rodziców, a bieg wydarzeń zmusił ją do podjęcia szkolenia na zabójczynię. Mając 17 lat i reputację jednej z najlepszych zabójczyń, zostaje zesłana na dożywotnie prace w kopalni, ponieważ przyłapano ją na próbie zabójstwa. Po cudem przetrwanym roku w Endovier (tak się bowiem to miejsce nazywało) dostaje propozycję od księcia krainy Adarlanu, Doriana - może zostać wypuszczona na wolność, jeśli weźmie udział w turnieju o tytuł Królewskiego Obrońcy, wygra go i przez 4 lata będzie służyć królowi. Podczas trwających zawodów ktoś morduje po kolei zawodników. Czy Celaenie uda się odkryć, kim jest morderca, zanim sama zostanie ofiarą?
Nie wiem jak wy, ale ja w dzieciństwie (albo raczej w okresie szkoły podstawowej) zawsze lubiłam wyobrażać sobie, że jestem wojowniczą księżniczką, noszę ze sobą dwa sztylety, zabijam złych ludzi, mam wspaniałych przyjaciół, którzy podążają ze mną przez góry i doliny, a poza tym rzecz jasna jestem piękna, młoda i radzę sobie w każdej sytuacji. I mimo, że troszeczkę lat minęło, to jednak ten ideał w pewien sposób przetrwał i wydaje mi się, że między innymi dlatego pokochałam Ciri z Wiedźmina czy Aryę z Pieśni Lodu i Ognia. A dlaczego o tym piszę? Bo Celaena w pewien sposób przypomina właśnie ten "wzór" :D No bo mamy zdolną, piękną, sarkastyczną zabójczynię, która ma i swój romans, i poznaje przyjaciół... ale w sumie, czy jest w tym coś złego? Owszem, bohaterki typu Mary Sue często irytują, ale tutaj jakoś mnie nie irytowała (albo raczej - nie z tego powodu; lekko denerwowała mnie, ale to dlatego, że w prawdziwym życiu też by tak robiła, po prostu jej charakter mi nie podpasował). Podejrzewam, że po prostu ze względu na sposób jej skonstruowania, na to, że te zalety nie były podkreślane, nie wysuwały się na pierwszy plan (mimo, że Celaena często zaznaczała swoje zdolności), a poza tym sarkastyczność, nawet, jak nie zawsze śmieszna, to jednak tworzyła z niej taką trochę typową bohaterkę młodzieżówki. Raczej specjalnie nie intrygowała, ale przynajmniej nie powodowała absolutnej irytacji.
W sumie prawie wszystko z tej książki przypomina mi takie dawne marzenia, tylko lekko zmienione. Jest wyidealizowany książę, który absolutnie irytuje (niech umrze), zazwyczaj w moich myślach był obiektem mojej pogardy, tutaj jednak jest z nim romans, który jest tak do bólu młodzieżówkowy, że ja go zdzierżyć nie mogłam. Na dodatek mamy kapitana gwardii, który z kolei jako postać jest absolutnie przecudowny (brak ironii), zapewne w marzeniach byłby moim wybrankiem, i wątek jego miłości, który nie dość, że niedenerwujący, to na dodatek rozczulający :3 Niestety, pojawił się trójkąt romantyczny... całe szczęście, że został rozwiązany naprawdę ładnie.
Czyli jakie błędy młodzieżówek już mamy? Idealna bohaterka, trójkąt miłosny, została jeszcze jedna ważna kwestia. Kreacja świata. Generalnie o nim nie wiemy zbyt wiele. Jest coś napomknięte o wierzeniach, magicznych istotach, ale na razie praktycznie nic nie poznaliśmy (co jest w sumie zrozumiałe, bo wydaje mi się, że więcej będzie w następnych częściach). Można więc ponarzekać na zniszczenie potencjału świata przedstawionego, ale nie irytuje to, bo większość akcji dzieje się na zamku, z dala od polityki poza intrygami dworskimi, więc praktycznie nie skupiamy się na tym. To, co mnie NAPRAWDĘ irytowało, zwłaszcza na początku, to to, że świat to takie paraśredniowiecze bądź coś w tym stylu, a czułam się jakbym czytała o współczesności w dekoracjach.
No i kurczę... mogłabym niby dać teraz podsumowanie i powiedzieć, że to mimo wszystko zwykła młodzieżówka i powiela sporo błędów tego gatunku, ale to nie byłby pełny obraz. Bo mimo ciężkiego początku i paru schematów ta powieść po prostu wciąga. Nawet, jeśli fabuła nie jest specjalnie rozbudowana, to i tak miłym urozmaiceniem i główną siłą napędową do turnieju jest "tło" (które wręcz znajduje się na pierwszym planie) - czyli morderstwa, intrygi dworskie i magia. Nawet, jeśli rozwiązanie wydaje się łatwe, to i tak myślałam o tym, że może jednak jest inaczej. Autorka potrafiła utrzymać w niepewności i po prostu ANGAŻOWAŁA.
Nie wiem jak wy, ale ja w dzieciństwie (albo raczej w okresie szkoły podstawowej) zawsze lubiłam wyobrażać sobie, że jestem wojowniczą księżniczką, noszę ze sobą dwa sztylety, zabijam złych ludzi, mam wspaniałych przyjaciół, którzy podążają ze mną przez góry i doliny, a poza tym rzecz jasna jestem piękna, młoda i radzę sobie w każdej sytuacji. I mimo, że troszeczkę lat minęło, to jednak ten ideał w pewien sposób przetrwał i wydaje mi się, że między innymi dlatego pokochałam Ciri z Wiedźmina czy Aryę z Pieśni Lodu i Ognia. A dlaczego o tym piszę? Bo Celaena w pewien sposób przypomina właśnie ten "wzór" :D No bo mamy zdolną, piękną, sarkastyczną zabójczynię, która ma i swój romans, i poznaje przyjaciół... ale w sumie, czy jest w tym coś złego? Owszem, bohaterki typu Mary Sue często irytują, ale tutaj jakoś mnie nie irytowała (albo raczej - nie z tego powodu; lekko denerwowała mnie, ale to dlatego, że w prawdziwym życiu też by tak robiła, po prostu jej charakter mi nie podpasował). Podejrzewam, że po prostu ze względu na sposób jej skonstruowania, na to, że te zalety nie były podkreślane, nie wysuwały się na pierwszy plan (mimo, że Celaena często zaznaczała swoje zdolności), a poza tym sarkastyczność, nawet, jak nie zawsze śmieszna, to jednak tworzyła z niej taką trochę typową bohaterkę młodzieżówki. Raczej specjalnie nie intrygowała, ale przynajmniej nie powodowała absolutnej irytacji.
W sumie prawie wszystko z tej książki przypomina mi takie dawne marzenia, tylko lekko zmienione. Jest wyidealizowany książę, który absolutnie irytuje (niech umrze), zazwyczaj w moich myślach był obiektem mojej pogardy, tutaj jednak jest z nim romans, który jest tak do bólu młodzieżówkowy, że ja go zdzierżyć nie mogłam. Na dodatek mamy kapitana gwardii, który z kolei jako postać jest absolutnie przecudowny (brak ironii), zapewne w marzeniach byłby moim wybrankiem, i wątek jego miłości, który nie dość, że niedenerwujący, to na dodatek rozczulający :3 Niestety, pojawił się trójkąt romantyczny... całe szczęście, że został rozwiązany naprawdę ładnie.
Czyli jakie błędy młodzieżówek już mamy? Idealna bohaterka, trójkąt miłosny, została jeszcze jedna ważna kwestia. Kreacja świata. Generalnie o nim nie wiemy zbyt wiele. Jest coś napomknięte o wierzeniach, magicznych istotach, ale na razie praktycznie nic nie poznaliśmy (co jest w sumie zrozumiałe, bo wydaje mi się, że więcej będzie w następnych częściach). Można więc ponarzekać na zniszczenie potencjału świata przedstawionego, ale nie irytuje to, bo większość akcji dzieje się na zamku, z dala od polityki poza intrygami dworskimi, więc praktycznie nie skupiamy się na tym. To, co mnie NAPRAWDĘ irytowało, zwłaszcza na początku, to to, że świat to takie paraśredniowiecze bądź coś w tym stylu, a czułam się jakbym czytała o współczesności w dekoracjach.
No i kurczę... mogłabym niby dać teraz podsumowanie i powiedzieć, że to mimo wszystko zwykła młodzieżówka i powiela sporo błędów tego gatunku, ale to nie byłby pełny obraz. Bo mimo ciężkiego początku i paru schematów ta powieść po prostu wciąga. Nawet, jeśli fabuła nie jest specjalnie rozbudowana, to i tak miłym urozmaiceniem i główną siłą napędową do turnieju jest "tło" (które wręcz znajduje się na pierwszym planie) - czyli morderstwa, intrygi dworskie i magia. Nawet, jeśli rozwiązanie wydaje się łatwe, to i tak myślałam o tym, że może jednak jest inaczej. Autorka potrafiła utrzymać w niepewności i po prostu ANGAŻOWAŁA.
Lubię muzykę - rzekła powoli - ponieważ gdy...
gdy jej słucham, zatracam się w sobie, jeśli wiesz, o co mi chodzi.
Jestem wówczas jednocześnie pełna i pusta, czuję jak ziemia drży i
wypiętrza się pod moimi stopami. Kiedy zaś sama zaczynam grać... Cóż,
wreszcie tworzę, a nie niszczę.
Może i nie jest powieść, która skłoni do namysłu, ale jest to powieść, która przedstawia naprawdę ciekawą historię. Nie wniesie nic specjalnego, ale bohaterów się zapamięta. Takie książki też są potrzebne, bo pozwalają poczuć, że żyjemy innym życiem. No i książka ma jeszcze plusa za odezwanie się do nostalgii - dostaje więc 8,5/10 ;)
środa, 14 października 2015
Śmiertelnie groźne wychowanie, czyli "Księga cmentarna" Neila Gaimana.
W sumie to nic ciekawego w związku z tą książką nie było. Po prostu wraz z moim poznawaniem twórczości Neila Gaimana i zobaczeniem tej pozycji w bibliotece postanowiłam przeczytać ;)
Wydawnictwo: Mag
Ilość stron: 280
Gatunek: Fantastyka
Pewnego dnia zabita została praktycznie cała rodzina. Nikt nie wie dlaczego, nikt nie wie przez kogo. Mężczyzna z kruczoczarnymi włosami nie zdołał jednak całkowicie wypełnić swojego zadania. Z domu wydostało się najmłodsze dziecko, wtedy jeszcze niemowlę. Cud sprawił, że dotarło na cmentarz, gdzie...zaopiekowały się nim duchy.
I w ten sposób Księga Cmentarna jest swoistą kroniką dorastania Nikta (tak bowiem chłopak zostaje nazwany, w skrócie Nik). Składa się z opowiadań ukazujących kolejne etapy w jego życiu... I tu trzeba powiedzieć o pierwszych schodach. Nie wiem czemu, ale tej książki Gaimana po prostu "nie poczułam". Po prostu zabrakło mi atmosfery, ale mam pojęcia, czy to kwestia mnie, czy książki. Często wydawała mi się jakaś toporna, jakby Neil Gaiman miał naprawdę fajny pomysł (bo jest świetny, serio!), ale niezbyt wierzył w jego realizację, więc napisał z morałem, rzemieślniczo, ale bez przekonania.
Na dodatek bardzo denerwowała mnie epizodyczna struktura powieści. Normalnie opowiadania mi nie przeszkadzają, ale w takich przypadkach po prostu czuć te postacie, czuć wiarygodność. Tutaj natomiast... no po prostu nie potrafiłam się zaangażować. Bohaterowie teoretycznie byli dobrze skonstruowani, ale praktycznie to dopiero w przedostatnim rozdziale zaczęłam się przejmować ich losami. Zdecydowanie pomogłoby w zżyciu z postaciami napisanie tej książki jako całość, nie jako opowiadania, wtedy jednak zabrakło by elementu pokazania dorastania...
Który jest ważny z tego względu, że to książka skierowana głównie do tzw. młodszej młodzieży. I praktycznie każde z opowiadań kończy się jakimś morałem, nawet, gdy nie podanym dosłownie, to jednak bardzo zauważalnie. Tutaj jest właśnie główna "młodzieżowość" książki ukazana, bo w całej reszcie może się spodobać, ale jednak choćby trochę starsi nie odkryją w niej nic nowego. Chociaż pewnych rzeczy może uświadomić.
Ale ty nie, ty jesteś żywy, Nik. To znaczy, że masz nieskończony potencjał, możesz zrobić, co tylko zechcesz, stworzyć, co zechcesz, marzyć, o czym zechcesz. Jeśli zmienisz świat, świat się zmieni. Potencjał. Gdy umrzesz, to wszystko przeminie. Dobiegnie końca. Stworzysz już wszystko, co miałeś stworzyć, wyśnisz swój sen, zapiszesz swoje imię. Możesz zostać tu pogrzebany, możesz nawet krążyć po cmentarzu, ale twój potencjał się wyczerpie.
Krótko mówiąc, to książka naprawdę dobra, ale dla "młodszej młodzieży". Im się naprawdę spodoba, ja jednak tego po prostu nie poczułam. Warto było - dla paru cytatów, pomysłu i pewnej Scarlett Amber Perkins. Więc zastanówcie się, czy ciekawi was pomysł, bo wtedy warto sprawdzić. Mamy fragmenty rozbudowanego świata, no ale właśnie - tylko fragmenty. Mimo wszystko można spróbować.
czwartek, 8 października 2015
Wybierając życie, wybierasz też śmierć, czyli "Dziewczyna z pomarańczami" Josteina Gaardera.
Kiedyś i gdzieś usłyszałam osobę, która tak chwaliła tę książkę, jakby przeczytanie jej przez innych było celem jej życia. Wtedy wydawało mi się, że nie jest ona dla mnie, ale mimo to, jak tylko zobaczyłam pomarańczowy grzbiet i tytuł, od razu ją skojarzyłam i postanowiłam wypożyczyć!
Oryginalny tytuł: Appelsinpiken
Wydawnictwo: Jacek Santorski & Co
Ilość stron: 179
Gatunek: Literatura młodzieżowa
Nawet nie wiem, jak zacząć, żeby nie zepsuć magii tej książki. Może tak. Wyobraźcie sobie, że gdy macie 4 lata, umiera wam ojciec, co skutkuje tym, że paręnaście wiosen później praktycznie go nie pamiętacie. A dlaczego mimo to ta osoba jest taka ważna? Bo znajdujecie od niego list, bardzo długi list, w którym opowiada o swoim życiu, śmierci i miłości do tajemniczej Dziewczyny z pomarańczami.
Wiele jest książek o miłości. Miłości od każdej strony, szczęśliwej, nieszczęśliwej, odwzajemnionej, nieodwzajemnionej, normalnej, zakazanej... I czasem w tym spektrum wyświechtanych motywów i schematów (co ciekawe zazwyczaj starających się sprawić, aby książka była oryginalna), brakuje miejsca na miłość urokliwie normalną. Bez dramatów, mrocznych tajemnic z przeszłości, kłótni oraz trójkącika z wampirem i wilkołakiem, ale i bez wyidealizowania, rozwiązujących się samodzielnie kłopotów oraz dni spędzanych na oglądaniu jeziora. Tu jest za to miłość w swej zwyczajności nadzwyczajna, tak jak i każda zwykła historia jest właściwie inna. Miłość oddana, zawzięta i to... to jest po prostu niesamowite.
Nie próbuj mi wmawiać, że natura nie jest cudem. Nie opowiadaj mi,
że świat nie jest baśnią. Ktoś, kto jeszcze tego nie zrozumiał, być może
pojmie to dopiero wtedy, gdy baśń zacznie się kończyć. Wówczas
człowiek ma ostatnią szansę na zerwanie klapek z oczu, ostatnią okazję
na to, by przetrzeć oczy ze zdumienia, ostatnią możliwość, by ulec
temu cudowi, z którym trzeba się pożegnać i który trzeba opuścić.
Ale, co nawet widać na okładce, opowieść to nie tylko o miłości, ale i o śmierci. Łączenie tych dwóch wątków też nie jest samo w sobie odkrywcze, ale - jak i poprzednio - autor podchodzi do tego nieco inaczej, niż można to często znaleźć. Tutaj owszem - w pewnym momencie nadchodzi śmierć i owszem, można trochę popłakać. Ale nie jest tak, jak w wielu. Że kończy się książka, popłaczemy nawet i 2 godziny, może nawet dojdziemy do jakichś wniosków, ale to będzie "no coś smutnego się stało" i na tym koniec. Tutaj natomiast po zakończeniu mamy ochotę, aby żyć jak najlepiej...
Książka ta ma swoją strukturę, która dla mnie jest po prostu idealnie wyważona. Wstęp z perspektywy głównego bohatera, wstęp listu od ojca, wtręty głównego bohatera, historia z listu, wtręty ojca... Po prostu nie tylko poznajemy historię, ale czasem czytamy też wstawki, niektóre chociaż wydają się nic nie znaczyć, tak naprawdę są ważne. Nie wspominając już o samej narracji w liście, która wspaniale nakierowuje na niektóre wątki, dzięki czemu, przez pewien okres idealnie czuć narastający niepokój, czuć to, jak świat się wręcz zawala, ale i autor nie popada w pesymizm, właśnie dzięki tej narracji. Im dalej w książce, tym więcej pojawia się przemyśleń, drogowskazów... Po prostu ta książka to żywa kopalnia cytatów oraz nawet nie cytatów, ale wyjątkowych momentów. Magicznych momentów. Bo autor pisze w ten sposób, że nawet tym zagubionym w dzisiejszym życiu świat zaczyna wydawać się piękny...
Nikt ze łzami w oczach nie żegna się z
geometrią Euklidesa czy z systemem okresowym pierwiastków. Nikt nie roni
łez dlatego, że ma zostać odcięty od Internetu albo tabliczki mnożenia.
Człowiek żegna się ze światem, z życiem, z baśnią. Żegna się także z
niewielkim kręgiem ludzi, których kocha.
Książka niesamowita. Taka krótka, a tak treściwa. Wydawałoby się, że to 180 stron to mało na przekazanie historii, a tutaj i to robi, i jeszcze przekazuje dużo treści własnej. Może i nawet jest to prosta historia, ale ma w sobie coś z rytmu baśni, opowieści. Tylko że takiej, która opowiada o prawdziwym życiu. I nawet nie wiem, co jeszcze powiedzieć. To po prostu książka, którą każdy musi samemu sprawdzić.
Subskrybuj:
Posty (Atom)