poniedziałek, 26 października 2015

Nie(efektywni) pogromcy duchów, czyli "Anna we krwi" Kendare Blake.

Powiem szczerze, że jak wypożyczyłam tę książkę, to nie miałam pojęcia o czym ma być, a nie brałam jej na ślepo. Ktoś ją gdzieś polecił, zobaczyłam w bibliotece, przeczytałam. I muszę powiedzieć... że mam cokolwiek... sprzeczną opinię, ale o tym dowiecie się zaraz ;)
Oryginalny tytuł: Anna dressed in blood
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Ilość stron: 320
Gatunek: Fantastyka















Cas Lowood jest z pozoru jednym z wielu nastolatków uczęszczających do liceum, ale w przeciwieństwie do nich, nie myśli ani o przeżyciu "byle do piątku", ani o własnej przyszłości. Myśli o swoim obecnym zawodzie, a zajmuje się zabijaniu umarłych, którzy po własnej śmierci nie mogli zaznać spokoju i, kurczowo trzymając się jednego, silnego uczucia towarzyszącemu ich ostatnim chwilom, nie zamierzają teraz pozwolić na naturalną śmierć innym osobom. Jego najbliższe zlecenie wskazuje na wręcz legendarnego ducha, zwanego Anną we Krwi. Nikt, kto ją spotkał, nie przeżył. Casa postanawia jednak oszczędzić, a on, ze świadomością, że to istota, z którą wcześniej nie miał do czynienia, zamierza wypróbować wszelkie metody, aby ją pokonać...

 Powiem szczerze, że nie wiedziałam z czym mam do czynienia, zanim zaczęłam to czytać. Co prawda znajoma po przeczytaniu opisu wiedziała, że coś jest na rzeczy, ale próbowałam to od siebie odrzucić... a o co chodzi? Okazuje się bowiem, że "Anna we krwi" to żadna tam fantastyka z dreszczykiem, a z lekka przerysowane, trochę humorystyczne paranormal romance, czyli gatunek, od którego odrzucała mnie sama konwencja i którego nigdy nie zamierzałam próbować... no cóż, różne są zrządzenia losu. Muszę jednak powiedzieć, że... nie było aż tak źle, jak się spodziewałam. Gdy się wątek romantyczny pojawił (rzecz jasna Anna/Cas, innych paranormalnych par tutaj nie było :p) to nawet odebrałam go na swego rodzaju plus, bo wtedy już przyzwyczaiłam się do nieco komiksowej konwencji powieści, jednak w miarę jego rozwoju wzrastałam w irytacji, aż podczas "finalnej konfrontacji" sięgnęła ona zenitu. Nadal nie jest to masakra, lecz żeby z tej części powieści czerpać przyjemność, trzeba na trochę rzeczy przymknąć oko.

Jak się jednak przedstawia akcja samej powieści, odkładając na bok wątek romantyczny? Muszę powiedzieć, że mnie wciągnęła, chociaż oryginalnością nie grzeszy. Pojawia się parę tajemnic do rozwiązania, na których rozwiązanie miałam mnóstwo pomysłów, a niestety okazało się, że autorka wybrała te najbanalniejsze, chociaż w jednym miejscu było nawet zaskoczenie, ale niestety tylko lekkie. Jeśli zaś chodzi o styl, ten jest niezły, przyjemny, i, co było dla mnie chyba największym plusem, pełen odniesień do popkultury, dzięki czemu często uśmiechałam się pod nosem i strony wręcz same się przewracały ;)

Trzeba wspomnieć o tym, że w Polsce nie zostanie wydana druga część. Historia dziejąca się w tej książce teoretycznie dobiegła końca, ale autorka zostawiła dość szeroką furtkę do następnej części i miałabym ochotę ją przeczytać. Tylko że właśnie, wydana nie została.


Niemożność wyboru nie wydaje się uczciwa, ale gdy można wybrać wszystko, wcale nie jest łatwiej.

 Podsumowując, jest to książka skierowana tylko i wyłącznie na rozrywkę. Nie mam nic przeciwko temu, ale wtedy, gdy jest to tak dobrze zrealizowane, jak chociażby w Aktach Dresdena, gdzie oprócz wciągającej fabuły mamy świetne postacie i brak IRYTUJĄCEGO wątku romantycznego. Generalnie jeśli chodzi o wciągające, humorystyczne fantasy rozgrywające się we współczesnym świecie, polecam raczej "Front burzowy". Jeśli chodzi o paranormal romance - ja się nie znam, ale podejrzewam, że są lepsze pozycje z tego gatunku. Co prawda dobrze się czytało, ale z każdej strony są lepsze pozycje, a ta oryginalnością nie grzeszy. Dostaje 6/10 - głównie ze względu na to, że mnie mimo wszystko wciągnęła.


 

wtorek, 20 października 2015

Zatopione w niepamięci, czyli "Przekleństwa niewinności" Joffreya Eugenidesa.

Zaciekawiła mnie. Kropka, więcej pisać nie będę tutaj... po prostu przeczytajcie dalej, co to za książka...
Oryginalny tytuł: The Virgin Suicides
Wydawnictwo: Znak
Liczba stron: 240
Gatunek: Literatura współczesna













  
Lata 90', małe miasteczko w pobliżu Detroit. Każdy kojarzy ten klimat. I w tym miasteczku pięć pięknych sióstr Lisbon zamiast wyszaleć się jak na swój wiek przystało, siedzi praktycznie bez możliwości choćby wyjścia na randkę z powodu ich surowych, apodyktycznych rodziców, aż pewnego dnia samobójstwo popełnia najmłodsza z sióstr - Cecilia. Pozorny porządek runął, a wraz z utratą kontroli nad życiem, i otoczenie rodziny Lisbonów staje się coraz bardziej zaniedbane, jakby będąc symbolem postępującej autodestrukcji. A gdy pozostałe siostry odbierają sobie życie, wiadomo już, że to było coś nieuchronnego.

Często Lisbonki zachowują się niezrozumiale. Tak samo z otoczeniem. Jednak "niezrozumiale" w sposób życiowy. Nie rozumiemy dlatego, że ich właściwie nie znamy bądź nie chcemy zrozumieć... A tutaj główną rolę odgrywa to, co wszystkim w głowie gra. Dostajemy skrawki, z których próbujemy cokolwiek wywnioskować... a odpowiedź, nawet w rzadkich momentach, gdy wydaje nam się, że wreszcie coś znaleźliśmy, nawet wymyka nam się z rąk.

Kto zawinił? To pytanie przewija się przez całą książkę, a im bardziej wzrasta niepokój i świadomość nieuchronnego, tym bardziej pragniemy poznać odpowiedź. Czasem nawet się łudzimy, że coś jeszcze można zrobić, chociaż wiemy, jak wszystko się skończy. A im dalej w lekturze, tym więcej potencjalnych tropów, tym więcej zamazanych drogowskazów, niejednoznaczności...

I chociaż to tylko 240 stron, to ich ciężkość sprawiła, że mimo krótkiego czasu lektury, wydawało się, jakby przeżyło się o wiele więcej, niż w 1000 stronowej cegle. Tą książkę się doświadcza, a nie czyta. Odczuwa, a nie poznaje. I chociaż dziwimy się zachowaniu otoczenia, które nijak nie słyszy niemego wołania o pomoc, czasem przeraża też myśl, czy aby sami się tak nie zachowujemy. Pojawia się wiele pytań, o wiele więcej, niż jest na nie odpowiedzi. Śmiem powiedzieć, że w tej książce żadnej odpowiedzi nie znalazłam...

Zasadniczo mamy tu do czynienia z marzycielką. Kimś pozbawionym kontaktu z rzeczywistością. 

Polecam ze wszech stron. Ta książka nie kończy się z momentem zamknięcia, ona wciąż powoli wlecze się za nami. I nawet, gdy trudno nam to przyznać, otwiera pewne bramy w naszym umyśle, których nijak nie da się już zamknąć. Szokuje, ale z celem. Zdecydowanie świetna książka, zasługująca w pełni na 9/10.


 

piątek, 16 października 2015

Maskując przeszłość teraźniejszością, czyli "Szklany tron" Sarah J. Maas.

Tak, to jest książka, która może spokojnie aspirować do miana typowej młodzieżówki. Więc czemu ja to czytam, kiedy z młodzieżówkami zapoznaję się tylko w przypadku, gdy są "w starym/innym stylu", gdy chcę się przekonać, że mi się to nie podoba, gdy zaciekawiają mnie niebotycznie wysokie opinie lub gdy pomysłem wydaje się oryginalna? Tutaj niby jest trochę oryginalnie, ale bez szału. Więc czemu to chciałam przeczytać? Nie wiem, ale nie żałuję. I nie uciekajcie, widząc, że to młodzieżówka.
Oryginalny tytuł: Throne of Glass
Wydawnictwo: Uroboros
Ilość stron: ok. 520
Gatunek: Fantastyka młodzieżowa















Celaena Sardothien w młodym wieku straciła obojga rodziców, a bieg wydarzeń zmusił ją do podjęcia szkolenia na zabójczynię. Mając 17 lat i reputację jednej z najlepszych zabójczyń, zostaje zesłana na dożywotnie prace w kopalni, ponieważ przyłapano ją na próbie zabójstwa. Po cudem przetrwanym roku w Endovier (tak się bowiem to miejsce nazywało) dostaje propozycję od księcia krainy Adarlanu, Doriana - może zostać wypuszczona na wolność, jeśli weźmie udział w turnieju o tytuł Królewskiego Obrońcy, wygra go i przez 4 lata będzie służyć królowi. Podczas trwających zawodów ktoś morduje po kolei zawodników. Czy Celaenie uda się odkryć, kim jest morderca, zanim sama zostanie ofiarą?

Nie wiem jak wy, ale ja w dzieciństwie (albo raczej w okresie szkoły podstawowej) zawsze lubiłam wyobrażać sobie, że jestem wojowniczą księżniczką, noszę ze sobą dwa sztylety, zabijam złych ludzi, mam wspaniałych przyjaciół, którzy podążają ze mną przez góry i doliny, a poza tym rzecz jasna jestem piękna, młoda i radzę sobie w każdej sytuacji. I mimo, że troszeczkę lat minęło, to jednak ten ideał w pewien sposób przetrwał i wydaje mi się, że między innymi dlatego pokochałam Ciri z Wiedźmina czy Aryę z Pieśni Lodu i Ognia. A dlaczego o tym piszę? Bo Celaena w pewien sposób przypomina właśnie ten "wzór" :D No bo mamy zdolną, piękną, sarkastyczną zabójczynię, która ma i swój romans, i poznaje przyjaciół... ale w sumie, czy jest w tym coś złego? Owszem, bohaterki typu Mary Sue często irytują, ale tutaj jakoś mnie nie irytowała (albo raczej - nie z tego powodu; lekko denerwowała mnie, ale to dlatego, że w prawdziwym życiu też by tak robiła, po prostu jej charakter mi nie podpasował). Podejrzewam, że po prostu ze względu na sposób jej skonstruowania, na to, że te zalety nie były podkreślane, nie wysuwały się na pierwszy plan (mimo, że Celaena często zaznaczała swoje zdolności), a poza tym sarkastyczność, nawet, jak nie zawsze śmieszna, to jednak tworzyła z niej taką trochę typową bohaterkę młodzieżówki. Raczej specjalnie nie intrygowała, ale przynajmniej nie powodowała absolutnej irytacji.


W sumie prawie wszystko z tej książki przypomina mi takie dawne marzenia, tylko lekko zmienione. Jest wyidealizowany książę, który absolutnie irytuje (niech umrze), zazwyczaj w moich myślach był obiektem mojej pogardy, tutaj jednak jest z nim romans, który jest tak do bólu młodzieżówkowy, że ja go zdzierżyć nie mogłam. Na dodatek mamy kapitana gwardii, który z kolei jako postać jest absolutnie przecudowny (brak ironii), zapewne w marzeniach byłby moim wybrankiem, i wątek jego miłości, który nie dość, że niedenerwujący, to na dodatek rozczulający :3 Niestety, pojawił się trójkąt romantyczny... całe szczęście, że został rozwiązany naprawdę ładnie.

Czyli jakie błędy młodzieżówek już mamy? Idealna bohaterka, trójkąt miłosny, została jeszcze jedna ważna kwestia. Kreacja świata. Generalnie o nim nie wiemy zbyt wiele. Jest coś napomknięte o wierzeniach, magicznych istotach, ale na razie praktycznie nic nie poznaliśmy (co jest w sumie zrozumiałe, bo wydaje mi się, że więcej będzie w następnych częściach). Można więc ponarzekać na zniszczenie potencjału świata przedstawionego, ale nie irytuje to, bo większość akcji dzieje się na zamku, z dala od polityki poza intrygami dworskimi, więc praktycznie nie skupiamy się na tym. To, co mnie NAPRAWDĘ irytowało, zwłaszcza na początku, to to, że świat to takie paraśredniowiecze bądź coś w tym stylu, a czułam się jakbym czytała o współczesności w dekoracjach.


No i kurczę... mogłabym niby dać teraz podsumowanie i powiedzieć, że to mimo wszystko zwykła młodzieżówka i powiela sporo błędów tego gatunku, ale to nie byłby pełny obraz. Bo mimo ciężkiego początku i paru schematów ta powieść po prostu wciąga. Nawet, jeśli fabuła nie jest specjalnie rozbudowana, to i tak miłym urozmaiceniem i główną siłą napędową do turnieju jest "tło" (które wręcz znajduje się na pierwszym planie) - czyli morderstwa, intrygi dworskie i magia. Nawet, jeśli rozwiązanie wydaje się łatwe, to i tak myślałam o tym, że może jednak jest inaczej. Autorka potrafiła utrzymać w niepewności i po prostu ANGAŻOWAŁA.


Lubię muzykę - rzekła powoli - ponieważ gdy... gdy jej słucham, zatracam się w sobie, jeśli wiesz, o co mi chodzi. Jestem wówczas jednocześnie pełna i pusta, czuję jak ziemia drży i wypiętrza się pod moimi stopami. Kiedy zaś sama zaczynam grać... Cóż, wreszcie tworzę, a nie niszczę. 

Może i nie jest powieść, która skłoni do namysłu, ale jest to powieść, która przedstawia naprawdę ciekawą historię. Nie wniesie nic specjalnego, ale bohaterów się zapamięta. Takie książki też są potrzebne, bo pozwalają poczuć, że żyjemy innym życiem. No i książka ma jeszcze plusa za odezwanie się do nostalgii - dostaje więc 8,5/10 ;)

 

środa, 14 października 2015

Śmiertelnie groźne wychowanie, czyli "Księga cmentarna" Neila Gaimana.

W sumie to nic ciekawego w związku z tą książką nie było. Po prostu wraz z moim poznawaniem twórczości Neila Gaimana i zobaczeniem tej pozycji w bibliotece postanowiłam przeczytać ;)

Oryginalny tytuł: The Graveyard Book
Wydawnictwo: Mag
Ilość stron: 280
Gatunek: Fantastyka















Pewnego dnia zabita została praktycznie cała rodzina. Nikt nie wie dlaczego, nikt nie wie przez kogo. Mężczyzna z kruczoczarnymi włosami nie zdołał jednak całkowicie wypełnić swojego zadania. Z domu wydostało się najmłodsze dziecko, wtedy jeszcze niemowlę. Cud sprawił, że dotarło na cmentarz, gdzie...zaopiekowały się nim duchy. 

I w ten sposób Księga Cmentarna jest swoistą kroniką dorastania Nikta (tak bowiem chłopak zostaje nazwany, w skrócie Nik). Składa się z opowiadań ukazujących kolejne etapy w jego życiu... I tu trzeba powiedzieć o pierwszych schodach. Nie wiem czemu, ale tej książki Gaimana po prostu "nie poczułam". Po prostu zabrakło mi atmosfery, ale mam pojęcia, czy to kwestia mnie, czy książki. Często wydawała mi się jakaś toporna, jakby Neil Gaiman miał naprawdę fajny pomysł (bo jest świetny, serio!), ale niezbyt wierzył w jego realizację, więc napisał z morałem, rzemieślniczo, ale bez przekonania.

Na dodatek bardzo denerwowała mnie epizodyczna struktura powieści. Normalnie opowiadania mi nie przeszkadzają, ale w takich przypadkach po prostu czuć te postacie, czuć wiarygodność. Tutaj natomiast... no po prostu nie potrafiłam się zaangażować. Bohaterowie teoretycznie byli dobrze skonstruowani, ale praktycznie to dopiero w przedostatnim rozdziale zaczęłam się przejmować ich losami. Zdecydowanie pomogłoby w zżyciu z postaciami napisanie tej książki jako całość, nie jako opowiadania, wtedy jednak zabrakło by elementu pokazania dorastania...

Który jest ważny z tego względu, że to książka skierowana głównie do tzw. młodszej młodzieży. I praktycznie każde z opowiadań kończy się jakimś morałem, nawet, gdy nie podanym dosłownie, to jednak bardzo zauważalnie. Tutaj jest właśnie główna "młodzieżowość" książki ukazana, bo w całej reszcie może się spodobać, ale jednak choćby trochę starsi nie odkryją w niej nic nowego. Chociaż pewnych rzeczy może uświadomić.


Ale ty nie, ty jesteś żywy, Nik. To znaczy, że masz nieskończony potencjał, możesz zrobić, co tylko zechcesz, stworzyć, co zechcesz, marzyć, o czym zechcesz. Jeśli zmienisz świat, świat się zmieni. Potencjał. Gdy umrzesz, to wszystko przeminie. Dobiegnie końca. Stworzysz już wszystko, co miałeś stworzyć, wyśnisz swój sen, zapiszesz swoje imię. Możesz zostać tu pogrzebany, możesz nawet krążyć po cmentarzu, ale twój potencjał się wyczerpie.

Krótko mówiąc, to książka naprawdę dobra, ale dla "młodszej młodzieży". Im się naprawdę spodoba, ja jednak tego po prostu nie poczułam. Warto było - dla paru cytatów, pomysłu i pewnej Scarlett Amber Perkins. Więc zastanówcie się, czy ciekawi was pomysł, bo wtedy warto sprawdzić. Mamy fragmenty rozbudowanego świata, no ale właśnie - tylko fragmenty. Mimo wszystko można spróbować.


 

czwartek, 8 października 2015

Wybierając życie, wybierasz też śmierć, czyli "Dziewczyna z pomarańczami" Josteina Gaardera.

Kiedyś i gdzieś usłyszałam osobę, która tak chwaliła tę książkę, jakby przeczytanie jej przez innych było celem jej życia. Wtedy wydawało mi się, że nie jest ona dla mnie, ale mimo to, jak tylko zobaczyłam pomarańczowy grzbiet i tytuł, od razu ją skojarzyłam i postanowiłam wypożyczyć!
Oryginalny tytuł: Appelsinpiken
Wydawnictwo: Jacek Santorski & Co
Ilość stron:  179
Gatunek: Literatura młodzieżowa















Nawet nie wiem, jak zacząć, żeby nie zepsuć magii tej książki. Może tak. Wyobraźcie sobie, że gdy macie 4 lata, umiera wam ojciec, co skutkuje tym, że paręnaście wiosen później praktycznie go nie pamiętacie. A dlaczego mimo to ta osoba jest taka ważna? Bo znajdujecie od niego list, bardzo długi list, w którym opowiada o swoim życiu, śmierci i miłości do tajemniczej Dziewczyny z pomarańczami.

Wiele jest książek o miłości. Miłości od każdej strony, szczęśliwej, nieszczęśliwej, odwzajemnionej, nieodwzajemnionej, normalnej, zakazanej... I czasem w tym spektrum wyświechtanych motywów i schematów (co ciekawe zazwyczaj starających się sprawić, aby książka była oryginalna), brakuje miejsca na miłość urokliwie normalną. Bez dramatów, mrocznych tajemnic z przeszłości, kłótni oraz trójkącika z wampirem i wilkołakiem, ale i bez wyidealizowania, rozwiązujących się samodzielnie kłopotów oraz dni spędzanych na oglądaniu jeziora. Tu jest za to miłość w swej zwyczajności nadzwyczajna, tak jak i każda zwykła historia jest właściwie inna. Miłość oddana, zawzięta i to... to jest po prostu niesamowite. 

Nie próbuj mi wmawiać, że natura nie jest cudem. Nie opowiadaj mi,
że świat nie jest baśnią. Ktoś, kto jeszcze tego nie zrozumiał, być może
pojmie to dopiero wtedy, gdy baśń zacznie się kończyć. Wówczas
człowiek ma ostatnią szansę na zerwanie klapek z oczu, ostatnią okazję
na to, by przetrzeć oczy ze zdumienia, ostatnią możliwość, by ulec
temu cudowi, z którym trzeba się pożegnać i który trzeba opuścić.

Ale, co nawet widać na okładce, opowieść to nie tylko o miłości, ale i o śmierci. Łączenie tych dwóch wątków też nie jest samo w sobie odkrywcze, ale - jak i poprzednio - autor podchodzi do tego nieco inaczej, niż można to często znaleźć. Tutaj owszem - w pewnym momencie nadchodzi śmierć i owszem, można trochę popłakać. Ale nie jest tak, jak w wielu. Że kończy się książka, popłaczemy nawet i 2 godziny, może nawet dojdziemy do jakichś wniosków, ale to będzie "no coś smutnego się stało" i na tym koniec. Tutaj natomiast po zakończeniu mamy ochotę, aby żyć jak najlepiej...

Książka ta ma swoją strukturę, która dla mnie jest po prostu idealnie wyważona. Wstęp z perspektywy głównego bohatera, wstęp listu od ojca, wtręty głównego bohatera, historia z listu, wtręty ojca... Po prostu nie tylko poznajemy historię, ale czasem czytamy też wstawki, niektóre chociaż wydają się nic nie znaczyć, tak naprawdę są ważne. Nie wspominając już o samej narracji w liście, która wspaniale nakierowuje na niektóre wątki, dzięki czemu, przez pewien okres idealnie czuć narastający niepokój, czuć to, jak świat się wręcz zawala, ale i autor nie popada w pesymizm, właśnie dzięki tej narracji. Im dalej w książce, tym więcej pojawia się przemyśleń, drogowskazów... Po prostu ta książka to żywa kopalnia cytatów oraz nawet nie cytatów, ale wyjątkowych momentów. Magicznych momentów. Bo autor pisze w ten sposób, że nawet tym zagubionym w dzisiejszym życiu świat zaczyna wydawać się piękny...

Nikt ze łzami w oczach nie żegna się z geometrią Euklidesa czy z systemem okresowym pierwiastków. Nikt nie roni łez dlatego, że ma zostać odcięty od Internetu albo tabliczki mnożenia. Człowiek żegna się ze światem, z życiem, z baśnią. Żegna się także z niewielkim kręgiem ludzi, których kocha.

Książka niesamowita. Taka krótka, a tak treściwa. Wydawałoby się, że to 180 stron to mało na przekazanie historii, a tutaj i to robi, i jeszcze przekazuje dużo treści własnej. Może i nawet jest to prosta historia, ale ma w sobie coś z rytmu baśni, opowieści. Tylko że takiej, która opowiada o prawdziwym życiu. I nawet nie wiem, co jeszcze powiedzieć. To po prostu książka, którą każdy musi samemu sprawdzić.

niedziela, 4 października 2015

Czas mija, czyli "Fabrykantka aniołków" Camilli Lackberg.

Jest to ostatnia część cyklu kryminalnego Lackberg, którą mam w domu (a ostatnio jeszcze nowa wyszła), więc postanowiłam ją w końcu przeczytać. Na blogu można przeczytać recenzję "Niemieckiego bękarta""Syrenki" oraz "Latarnika"... I o ile pierwsze części mnie zachwycały, tak z późniejszych zachwyciła mnie tylko "Syrenka" i szczerze mówiąc bałam się, że przy "Fabrykantce" będzie jeszcze gorzej. A jak wyszło? Przeczytajcie.
Oryginalny tytuł: Anglamakersan 
Wydawnictwo: Czarna Owca
 Ilość stron: ok. 600
Gatunek: Kryminał
















Dawno temu, na Valo, małej wyspie w pobliżu Fjallbacki, mieścił się ośrodek kolonijny. Pewnego dnia jednak zniknęła z niego cała rodzina, oprócz najmłodszej córki, Ebby. Policja nie daje sobie rady, nie było bowiem wtedy takich możliwości, jak teraz, a i nie znaleziono żadnych śladów. Obiad wciąż leżał na stole, wszystko w idealnym porządku... a jednak prawie całej rodziny nie ma. Sprawę zostawiono, a po wielu latach Ebba wraz z mężem postanawia wrócić na wyspę i wyremontować ośrodek. Niedługo po rozpoczęciu prac remontowych ktoś podpala dom, a parze ledwo udaje się przeżyć...

No okej, czyli mamy zagadkę. I tutaj pojawia się pierwsza wada. Camilla Lackberg nigdy co prawda nie powalała pędzącą z prędkością światła akcją, ale w tej powieści to już po prostu przesada! Praktycznie zaczęło się coś dziać w 3/4 książki. Nawet przy "przegadanych" częściach cyklu wolno postępujące śledztwo nie przeszkadzało mi aż tak bardzo, bo za to był interesujący wątek obyczajowy, ale tutaj... nic się nie dzieje ciekawego. Nie potrafiłam się zaangażować, a zazwyczaj to było najsilniejszą stroną powieści Lackberg.

Bo po prostu w postaciach coś nie wyszło. Nawet, gdy nie były zbyt oryginalne, to jednak chociażby po jakimś czasie zaczęły mieć swoją indywidualność, a tutaj... po prostu mdłe,  a niektóre to wręcz kalki wcześniejszych. W przypadku głównych postaci zabrakło jakiegokolwiek rozwoju, zaczęły wręcz razić przerysowaniem, trochę też wyolbrzymieniem - które wcześniej też było obecne, ale bez przesady, dzięki czemu wtedy nadawały charakterystyczność bohaterom. Tak to te wątki obyczajowe mogły być choć trochę interesujące, gdyby nie postacie...

A co z wplecieniem historii do teraźniejszości? Tutaj jest już dwojako. W kwestii jej roli w śledztwie i współczesnej akcji powieści, jest jak najbardziej dobrze. Natomiast wspomnienia z przeszłości były... nudne i łączyły się w zbyt oczywisty sposób z główną fabułą. Zabrakło swoistej tajemniczości, tej atmosfery...

Wielkiego plusa ma za to Camilla za rozwiązanie zagadki. Było może nie w całości zaskakujące, ale za to po prostu "mocne" i przez tą ostatnią ćwiartkę książki czułam, że to nadal ta Lackberg, którą pokochałam. Na dodatek parę tajemnic nie zostało wyjaśnionych, ale zostało to zrobione w nieirytujący sposób, który wręcz karze zastanawiać się o tych paru rzeczach, o których najprawdopodobniej nigdy się nie dowiemy...
  
 Od dziecka i wariata człowiek zawsze dowie się prawdy.
 
Podsumowując, jest to zdecydowanie najgorsza część cyklu (to znaczy... nie wiem jak z najnowszą, ale słyszałam, że jest lepsza, i to bardzo)... Kompletnie się nie zaangażowałam. Niby trochę wynagrodziło mi to zakończenie, ale tylko troszeczkę. Książka dostaje 5/10 i liczę na to, że "Pogromca lwów" przywróci mi wiarę w Camillę Lackberg ;)