wtorek, 30 czerwca 2015

Thunderstruck, czyli "Dreszcz" Jakuba Ćwieka.

Jakiś czas temu czytałam "Chłopców" tego autora i nie ukrywam, podobali mi się :D Toteż widząc "Dreszcza" w bibliotece natychmiastowo po niego sięgnęłam, zwłaszcza, że zapowiadała się wybuchowa przygoda z superbohaterami i rock'n'rollem w tle. Ale po kolei...
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Ilość stron: 285
Gatunek: Fantastyka
















Ryszard "Zwierz" Zwierchowski. Podstarzały osobnik z uroczą gromadką dzieci, do którego przyznaje się tylko jedno z nich (a zarazem próbuje mu znaleźć pracę), a który mimo wieku żyje pełnią zasady "Sex, drugs and rock'n'roll". Przyjaźni się, o ile można to tak nazwać, jedynie z emerytowanym górnikiem Alojzym, a wrogowie...wszystkie mohery z osiedla. Pewnego dnia jednak grzesznik zostaje ukarany i to przez same niebiosa. Piorunem. Chyba jednak diabeł jest z nim, bo nie dość, że nie umiera, to jeszcze zyskuje supermoce. A że po drodze przyplątał się pewien opiekuńczy Anglik, to może już załatwiać złoczyńców z pioruna...

Generalnie zacznę może od pochwały - czuć klimat rock'n'rolla, a że nawet lubię te klimaty (chociaż wolę metal), to się cieszyłam :D Ponadto, ponownie widać humor Ćwieka. Obiektywnie rzecz biorąc, bywa dość prostacki, bywa i dość inteligentny, ale dla mnie był... przede wszystkim śmieszny. No i niewątpliwie wrzucił tu sporo ciekawych pomysłów, dla których samych warto przeczytać tą pozycję - Zawisza Czarny (szkoda tylko, że było go okropnie mało), postać Ekumena (i finalny pojedynek właśnie jego... z Matką Boską; był tak absurdalny, że aż niesamowity) no i sam Rysiek.

Słówko o postaciach - większość z nich jest pozytywnie przerysowana, wpisując się w komiksową konwencję. Tak więc zarówno stary rock'n'rollowiec Rysiek, jak i rodowity Ślązak Alojzy (notabene najbardziej realistyczna postać) wzbudzają sympatię.Zwłaszcza, że rozmowy Ryśka z Alojzym bywają rozbrajające. Gorzej z owym Anglikiem, Benjaminem, który był tak cholernie irytującą i nierealistyczną (nawet jak na te standardy) postacią. Jak tylko cokolwiek mówił, jak tylko się pojawiał, już miałam go dość... Tak sobie było również z niektórymi postaciami pobocznymi w stylu komisarza Drewniaka. Znowu jest lepiej, gdy pojawia się Ekumen, ale nadal niesmak po Benjaminie pozostaje.

Niezbyt przekonała mnie do siebie  fabuła. Owszem, czytało się lekko, szybko i przyjemnie, lecz po prostu nie wciągała, bo kiedy czytałam np. "Front burzowy" - tam też był humor, to też było czysto rozrywkowe fantasy - to strony aż same się przewracały. Tutaj czasem się wciągałam, ale cała sprawa "morderstw" była nieprzekonująca. Niby wiadomo, że absurd, że taka konwencja... ale z absurdu też trzeba umieć korzystać, też powinien być przekonujący. Ponadto trochę scen wydawało mi się jakby dodanych bez potrzeby. A zamiast tego Ćwiek mógł po prostu wszystko bardziej przemyśleć, tak po prostu. Z drugiej strony, jest sporo dobrych, nawet świetnych fragmentów, ale ogólnie poziom jest nierówny.

To pod żadnym pozorem nie jest zła książka. Daje rozrywkę nasączoną czystym rock'n'rollem, sporo humoru oraz parę wyrazistych postaci. Jej główną wadą jest po prostu to, że w niektórych miejscach jest nieprzekonująca, nierówna. Ale za humor, za Ryśka, za rock'n'roll  - 6/10. Fani Ćwieka pewnie już przeczytali, jak nie, to i tak im się pewnie spodoba. Fani rock'n'rolla poszukujący dobrej rozrywki też mogą sięgnąć, bo humor jest tego wart, tak samo jak parę postaci i scen. Bo chociaż jest 6/10, to trochę z siebie zostawia.

poniedziałek, 29 czerwca 2015

To już (na razie) jest koniec, czyli "Taniec ze Smokami. Część 1 i 2" George'a Martina.

Słowem wstępu - nie będzie recenzji drugiej części Uczty dla Wron, ponieważ jej poziom jest równy poziomowi pierwszej, toteż nie będę zapychała bloga :D Nie przedłużając, zaczynam moją opinię o jak na razie ostatniej części Pieśni Lodu i Ognia, czyli Tańcu ze Smokami.
Oryginalny tytuł: A Dance with Dragons
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Ilość stron: 634 (cz. 1) + 759 (cz. 2)
Gatunek: Fantastyka















Daenerys nadal włada (próbuje władać) w Meereen, lecz jej wrogowie nie śpią. W mieście panuje niepokój, a wielu z tych, którzy chcieliby się jej pozbyć, bierze się do roboty... Tymczasem Tyrion po ucieczce z Westeros wyrusza w podróż do Zatoki Niewolniczej wraz z osobą, która może wiele namieszać. Natomiast na Murze również nie jest wesoło. Świeżo mianowany lord dowódca, Jon Snow, musi poradzić sobie z dzikimi, przeciwnikami w samej Straży, jak i czyhającymi za Murem lodowymi istotami...

Kończę sobie czytać Ucztę dla Wron, a tu niespodzianka - okazało się, że pokazywała narracje tylko z perspektywy części bohaterów, natomiast w Tańcu ze Smokami będzie reszta. No cóż, niech będzie. Byłam trochę zdenerwowana, bo niektóre narracje były zakończone tak, że myślałam, że jak tylko dorwę się do TzS, to przeczytam dalej... Na szczęście gdzieś w połowie drugiej części pojawiają się z powrotem ;)

Jak można się domyśleć więc, przez większość czasu jesteśmy skazani na małą ilość narracji (nie wiem, ile dokładnie), jest także przez to mniejsza różnorodność. Ale za to jakie te narracje! Tyrion, Daenerys, Jon Snow, Asha Greyjoy, Fetor, kilku innych... przez większość czasu są znaczne ciekawsze niż te w UdW. 

Nie zmienia to jednak faktu, że George Martin momentami okropnie przynudzał. Pierwszy przykład z brzegu - wątek Tyriona i Joraha. Obronił się ze względu na samego karła, ale fabularnie był okrutnie nudny... Generalnie w tym tomie (tomach?) było nieco za dużo beztreściowości, lania wody, przez co akcja była nieco rozmemłana.

Mimo wszystko tom był ciekawszy od poprzedniego,  a końcówka sprawia, że ma się ochotę pojechać do George'a i siłą wyrwać to, co dotychczas napisał. Na Wichry Zimy czekać będę z niecierpliwością, a tymczasem TzS dostaje ode mnie..8/10.


wtorek, 23 czerwca 2015

W piekle są elfy, czyli "Czekając na odkupienie" Katarzyny Łochowskiej.

Kupiłam jakiś czas temu, zachęcona głównie genialną, w pewien sposób tajemniczą okładką, a także i całkiem ciekawym pomysłem (w większości jednak okładką). No i co z tego wyszło? Przeczytajcie...
Wydawnictwo: Warszawska Firma Wydawnicza
Ilość stron: 265
Gatunek: Fantastyka















Cassandra Spencer na pierwszy rzut oka mogłaby się wydawać typową, pustą osiemnastolatką, jakich wiele. Seks, imprezy, alkohol i tak w kółko. Na drugi rzut oka też tak jest, lecz ma do już trochę za sobą - po jednej z pierwszych takich imprez zostaje zgwałcona i przez 4 następne lata, noc w noc prześladują ją zielone oczy napastnika. Po paru zdarzeniach trafia do piekła...osadzonego w V wieku, a tam wcale nie jest łatwo. Zwłaszcza, że już po chwili porywa ją Hun bliźniaczo podobny do owego gwałciciela...

Początki były zachęcające, przede wszystkim polubiłam kreację bohaterki, która była typem sarkastyczno-ironicznym, co owocowało tym, że czytało się to z prawdziwą przyjemnością, a Cassandra miała charakterek! Niestety, wszystko się skiepściło wraz z dodaniem wątku fantasy... ale o tym zaraz.

Sam wątek jest w porządku. Niestety, wraz z tym wątkiem doszedł też romans, który jest niczym z młodzieżówek w najgorszym tego słowa znaczeniu. Nawet nie chodzi o jego nierealność oraz to, jak bardzo jest irytujący, choć o to też. Przede wszystkim bohaterka mimo wcześniejszego charakterku niemal kompletnie się rozmaśliła i stała się całkowicie niezdecydowana, tak okropnie irytująca, że nie mogłam tego znieść... Co prawda raz na jakiś czas powracał jej dawny charakter, ale zdecydowanie ten wątek jest najsłabszym punktem tej książki.

Natomiast wątek fantastyczny jest już naprawdę porządny. Wciąga, pomysł na przedstawienie piekła ciekawy, a i całość pełna jest co prawda znanych, ale nadal ciekawych, najróżniejszych istot ;) Szkoda tylko, że nie byłam w stanie się nim rozkoszować, ponieważ koszmarny, naiwny i nieprawdopodobny romans ciągle powracał, nie można było od niego uciec i to zdecydowanie obniżało przyjemność z lektury...

Całe szczęście, że autorka pisze naprawdę dobrze. Jej język może nie należy do najwybitniejszych, ale coś w nim jest, że czyta się szybko i przyjemnie, czasem trafią się jakieś humorystyczne fragmenty.

Podsumowując - to naprawdę pomysłowa historia, która została zaprzepaszczona przez beznadziejny wręcz wątek romantyczny (co prawda czytelnikom gustującym w młodzieżówkach mógłby się spodobać, ale innym niekoniecznie) oraz niekonsekwencję w kreacji postaci. Zostaje jednak świetny styl, porządny wątek fantastyczny, dzięki któremu książce wystawiam ocenę 6/10.

czwartek, 18 czerwca 2015

Dwa w cenie jednego, czyli "Nawałnica mieczy. Krew i złoto." oraz "Uczta dla wron. Cienie śmierci" George'a R.R Martina.

No cóż.. heheh, tak się wciągnęłam w czytanie Pieśni Lodu i Ognia, że złamię podstawową zasadę i chyba będzie trochę recenzji książek z jednej serii pod rząd ;)

Oryginalny tytuł: A Storm of Swords. Blood and Gold.
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Liczba stron: 520 + 51 (dodatek)
Gatunek: Fantastyka














Ponieważ fabuła tego tomu to rzecz jasna kontynuacja wydarzeń z pierwszej części Nawałnicy Mieczy (recenzja klik!), daruję sobie szczegółowe opisywanie zalążka fabuły, gdyż zwyczajnie nie wiedziałabym, co napisać ;)

Napiszę za to o tym, że George Martin znów mnie zaskoczył. I nawet nie chodzi o to, że po prostu wymyśla zaskakujące zwroty akcji, bo WIEDZIAŁAM co się stanie z powodu wszechobecnych spojlerów, ale i tak udało mu się mnie zaskoczyć. Po prostu to, jak wczułam się w historię, będąc świadoma dalszego ciągu jest niesamowite! A jak już się zdarzy, to znów pojawiają się pytania: dlaczego? dlaczego tak szybko? ale jak to? Po prostu zawsze jest ten element zaskoczenia, a jeśli zdarzyło mi się o czymś wcześniej nie wiedzieć... ojoj, moje serce było wystawione na wielką próbę.

Jak widać więc, pod względem fabularnym to najciekawszy jak dotąd tom. Tylu emocji, tylu zwrotów akcji nie było nawet w poprzednim, uznanym wtedy przeze mnie za najlepszy, tomie! Co ciekawe, chociaż znane postaci potrafią zrobić coś, czego zupełnie się nie spodziewamy, to wszystko jest po prostu spójne!

Tak jak poprzednią, i tą część cechuje pewne wyważenie. Autor doskonale wie, kiedy zmienić narracje, dzięki czemu ani chwilę się nie nudziłam, nie czułam, że cokolwiek się nudzi.

W pozostałych kwestiach - jak zwykle genialna kreacja postaci oraz świetny styl. Na uwagę zasługuje jednak przede wszystkich bogactwo fabularne, umiejętność zaskakiwania czytelnika. Chociaż poprzednim częściom jeszcze tego nie robiłam, tutaj mogę z czystym sercem wystawić 10/10. Niesamowite.

Oryginalny tytuł: A Feast for Crows
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
 Ilość stron: 511
 Gatunek: Fantastyka















[UWAGA, SPOJLERY!] W ostatnim czasie wiele kart znikło ze stołu. Nie ma już Joffreya, Robba Starka ani Catelyn. Jaime wrócił do Królewskiej Przystani, gdzie Cersei przejęła władzę jako regentka. Jon Snow stał się nowym Lordem Dowódcą Nocnej Straży, gdzie Stannis przysłał swoje wojska, oferując bękartowi pewną ciekawą propozycję. Ale nie ma tak łatwo... gdy wiele miejsc się zwolniło, także i inni postanowią powstać i zawalczyć o tron... [KONIEC SPOJLERÓW. CHYBA.]

Już z opisu można wywnioskować zwolnienie tempa, ale jednakże zapowiada on i pewną akcję. Niestety, muszę powiedzieć, że poczułam się nieco zawiedziona... Po pierwsze, chociaż doszło parę nowych narracji, to jakoś nie mogłam się w nie wczuć. Wydarzenia były mało ciekawe, a postacie słabo zarysowane. Zdecydowanie radośniej witałam powrót dawnych postaci.

Ponadto znika już owa równowaga z Nawałnicy Mieczy... Niektóre narracje pojawiały się zdecydowanie zbyt często w zamian za te nowe, które mogły być ciekawe. Tak to pojawiały się naprawdę za rzadko, a jak już były, to niezbyt ciekawe... Ogólnie nie mogę powiedzieć, że było nudno, bo wciągnęłam się w to okropnie, ale jednak sam rozwój akcji był dla mnie kiepski. Może i była potrzebna taka chwila odpoczynku po tej nawałnicy z Nawałnicy Mieczy, ale mogła być zdecydowanie lepiej wyważona.

Powiem tak - to nadal kawał świetnej lektury, naprawdę genialnej. Nadal na uwagę zasługują wspaniale wykreowane postacie oraz styl Martina. Nadal okropnie wciąga. Po prostu Nawałnica Mieczy była takim szczytem, po którym powinna być chwila odpoczynku. Przeszkadza brak równowagi, owszem. Ale to nadal 8/10.

EDIT: Druga część jest na dokładnie takim samym poziomie, nie będę robić już nowej recenzji, coby się nie powtarzać.







niedziela, 14 czerwca 2015

Potwór w Nowym Jorku, czyli "Bestia" Alex Flinn.

A tę książkę wygrałam z kolei w konkursie na blogu Kolorowa Książka ;) Nie miałam w stosunku do niej żadnych oczekiwań, ale jakoś jak tylko ją dostałam, to zaczęłam czytać - bo na nic innego nie miałam ochoty, a koleiny tom PLiO wypożyczony w bibliotece. No i co z tego wyszło? Zobaczymy...

Oryginalny tytuł: Beastly
Wydawnictwo: Galeria Książki

Liczba stron: 348
Gatunek: Literatura młodzieżowa














Kyle Kingsbury to jeden z tych próżnych, bogatych nastolatków, których nawet jeśli nie widzieliście na żywo, to z pewnością kojarzycie ich postać. Luksusowe życie dzięki pieniążkom tatusia, idealna twarz, śmieciowe przyjaźnie, śmieciowe związki oparte wyłącznie na seksie, pogarda dla tych biedniejszych... Pewnego dnia jednak Kyle'owi zostaje wymierzona sprawiedliwość, kiedy wiedźma postanawia zamienić go w tytułową bestię, ale daję mu szansę: jeśli Kyle znajdzie kogoś, kogo pokocha i to z wzajemnością, to zostanie odczarowany. Nie będzie to jednak zbyt proste...

Już kojarzycie? Tak, to jedna z wielu wariacji na temat klasycznych baśni, tutaj akurat "Pięknej i Bestii". Nie mam nic przeciwko takim wariacjom, pod jednym warunkiem - że dana pozycja będzie wnosiła coś nowego do tematu. Tutaj mamy, przede wszystkim - przeniesienie akcji do teraźniejszości, do Nowego Jorku. W sumie nic nowego. Ponadto zarówno Piękna, jak i Bestia mają nie najlepiej w kwestii relacji z rodziną. Może i w tej baśni tego nie było, ale w młodzieżówkach zdarza się nadzwyczaj często... Za oryginalność plusa ta pozycja nie dostanie, ale nie należy też do rzeczy kompletnie odtwórczych.

Powieść napisana jest całkiem przyjemnie. Połączenie czasu przeszłego i pierwszoosobowej narracji to bezpieczne rozwiązanie, a błędów w stylu nie zauważyłam, był po prostu normalny, więc i czytało się naprawdę szybko. Zabrakło mi jednak czegoś innego - wczucia w postać głównego bohatera. Nie przeze mnie, przez autorkę. Wydawał mi się jakiś nierzeczywisty, zwłaszcza tuż po przemianie. Owszem, nie był oazą spokoju, ale jednak nie tak zachowuje się człowiek, którego całe życie praktycznie runęło!

Jest jeden, zasadniczy problem z tą książką, który chociaż w lekturze nie przeszkadza, to przeszkadza w zapamiętaniu jej na dłużej - jest w niej po prostu coś sztucznego. Nie dość, że momentami rozwój wydarzeń wydaje się kompletnie nieprawdopodobny (wszyscy kochamy zbiegi okoliczności i nielogiczne rozwiązywanie się problemu), to jeszcze wątek romantyczny... meh. Po prostu był sztuczny, nie umiem tego lepiej wytłumaczyć. Zresztą i problemy z rodzicami, które były tutaj ukazane, chociaż prawdziwe, to w tej pozycji zdawały się nie tyle zbędne, co wciśnięte na siłę, aby było coś poważnego... Co jakiś czas pomiędzy właściwą akcją pojawiały się przerywniki w postaci czatu z "grupy wsparcia" dla przemienionych, no i one też były jakieś sztuczne, płytkie, zbędne. Momentami żenujące.

Nie wiem, niektórym to się podobało. Nie twierdzę, że się źle czyta - bo czyta się jak najbardziej dobrze, nawet wady podczas lektury nie przeszkadzają, bo po prostu się na nie nie zwraca uwagi... Co więcej, całość nawet wciąga! Ale jest też jakaś płytka, sztuczna. Wylatuje z pamięci jeszcze szybciej, niż się ją czyta. I chociaż stricte wad większych nie posiada, to jednak wystawić jej coś więcej niż 5/10 byłoby przesadą. Nic po sobie nie zostawia.


czwartek, 11 czerwca 2015

Muzyczny Przegląd #30

No, trochę przeglądów nie było, bo nie wyrabiałam się czasowo... ale w końcu udało mi się, więc klik!

1. Battle Beat - Madness
Piosenka nie aspirująca do bycia niczym więcej niż tylko dobrą, hard rockową/metalową, przyjemną piosenką. No i w tej roli sprawdza się znakomicie! Pełna energii, mocna, no i ten wspaniały żeński wokal....

2. Diagrams - Phantom Power
Przyjemny, delikatny rockowy utwór w sam raz na wieczór.

3. The Best Pessimist - Walking With Happiness
 Jeden z najlepszych post-rockowych utworów. Z jednej strony zróżnicowany i posiadający wyraźną melodię, ale zarazem zachowujący to post-rockowe przekazywanie emocji...

4. Revamp - Nothing
Świetny metal symfoniczny, który nie powiela milionów schematów z tego gatunku, co samo w sobie zasługuje na wyróżnienie. Dodać do tego jeszcze prześliczny głos Floor Jansen i mamy naprawdę mocny utwór.

5. Porcupine Tree - Trains
Przyjemny, delikatny prog rockowy utwór. Zresztą nie tylko przyjemny - jest w nim jakiś taki uzależniający spokój z odrobiną melancholii...

6. Steve Rothery - Morpheus
Uspokajający utwór bliżej nieokreślonego gatunku... Początkowo pojawiają się spokojne, luźne dźwięki, by weszła niesamowicie nastrojowa linia gitarowa... Piękne.

7. Jane - Out In The Rain
Relaksujący utwór niemieckiej grupy grającej progresywnego kraut rocka. Niesamowita atmosfera tego utworu, który może ukazywać naprawdę wiele, a przy tym genialna realizacja, piękna gitara, piękne wokale...

8.  The Green - Never
Świetne reggae (nie, żebym się na reggae znała). Ma po prostu w sobie coś, co sprawia, że chce się tego słuchać. I jeszcze raz, i jeszcze...

9. 2:54 - Scarlet
Rockowy, niesamowicie klimatyczny utwór wyróżniający się genialnym, wprowadzającym w atmosferę intrem. Potem już "wszystko gra" - klawisze i jedna z gitar tworzą ciekawy podkład, druga gitara stanowi tło, a do tego jeszcze tylko ładny głos wokalistki.

10. 1997 - On The Run
Niezły, ale spokojny, akustyczny rockowy kawałek. Do posłuchania "na raz".

11. Anekdoten - Get Out Alive
Genialny prog metal. Zabijający atmosferę potęgowaną każdym biciem gitarowym, wszystkim. To tak cholernie dopracowane, a przy tym z niesamowitą atmosferą. Nawet wokal, który mógłby to wszystko zepsuć, jest naprawdę dobry...

12. The Urbane - In Between
Rockowy kawałek, z jednej strony wesoły, spokojny, ale energiczny, ale w liniach gitarowych przebiega jakiś niepokój... W każdym razie, dobrze się tego słucha.

13. Jason Creer - Escaping Reality
 Niesamowity, akustyczny utwór. Wystarczy go posłuchać. Gdy tylko słyszę pierwsze dźwięki gitary, przepełniają mnie najróżniejsze uczucia... po prostu niesamowite. Kocham.

14. Low - Lullaby
Smutna, powolna, spokojna piosenka, w której instrumenty tylko wspierają głos, który tutaj gra główną rolę. To on głównie tworzy klimat, nastrojowość... A ona jest niesamowita. Wystarczy jedno przesłuchanie, żeby to poczuć...

15. Subsignal - Finisterre
Progresywna, emocjonalna, ale nie monotonna piosenka. Coś w tym jest, po prostu coś, co sprawia, że to niesamowite. Okropnie.

16. Pregnant Whale Pain - Paperplain
Utwór zespołu wyraźnie zainspirowanego Alice in Chains. Nie jest to jednak ich kalka, z mięsistymi riffami w tym samym stylu i podobnej metodzie wokalnej. PWP dodają też trochę swojej inwencji twórczej i to słychać.

17. Royal Thunder - Time Machine
Naprawdę przyjemny, melancholijny utwór z świetnym żeńskim wokalem. Wokalem charakterystycznym, ale nie wybijającym się niepotrzebnie, śpiewającym na tyle zadziornie, na ile to potrzebne jest dla utworu.... Zwłaszcza w chwytliwych, nie zakłócających wydźwięku całości refrenach.

18. Worrytrain - Hospitalized
Genialny pianinowy utwór. Z jednej strony jest wręcz przerażający,  z drugiej zaś smutny, melancholijny... ukazuje samotność, ale jakby nie do końca. Nasuwa obrazy. Niesamowite.

19. Leprous - He Will Kill Again
Świetny, mroczny metal progresywny. Zabija atmosferą, jej realizacją, tym niepokojem, który gdzieś się czai...

poniedziałek, 8 czerwca 2015

Żyć i umierać, czyli "Pierwszych piętnaście żywotów Harry'ego Augusta" Claire North.

No cóż, słyszałam zachwyty na temat tych Żywotów,  na dodatek tematyka mi pasowała, to się zabrałam! Zastanawiało mnie, jak autorka rozwiąże problem paradoksów czasowych i jak sprawi, żeby to wszystko miało sens... i w sumie mnie zaskoczyła.
Wyobraźcie sobie, że macie w miarę normalne życie. Jakoś wam się udało przeżyć drugą wojnę światową, ale gdy macie około 60-70 lat zapadacie na nieuleczalny nowotwór kości. Umieracie i... rodzicie się ponownie.Ze wspomnieniami z poprzedniego życia. W takiej właśnie sytuacji jest Harry August. Wkrótce odkrywa, że nie jest jedyny, a kalaczakry bądź ouroboranie, jak to nazywają się ludzie, którzy wciąż przeżywają ten sam okres czasu, założyli organizację zwaną Bractwo Kronosa, która zajmuje się utrzymaniem porządku i zapobieganiem ewentualnym paradoksom. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że podczas jedenastej śmierci Harry'ego przychodzi do niego mała dziewczynka, która oznajmia mu, że świat się kończy i to szybciej niż zwykle. Ktoś nie gra zgodnie z zasadami... a Harry będzie musiał tego kogoś odnaleźć.
Harry przedstawia swoją historię z perspektywy czasu, opowiadając o różnych wydarzeniach. Nie jest pokazane wszystko po kolei, zwłaszcza w pierwszej "połowie" książki - przedstawia zdarzenia z różnych swoich żyć, skupiając się bardziej na obyczajowej, nawet z lekka psychologicznej stronie opowieści. Natomiast w drugiej "połowie" luźne wtrącenia przeplatane są głównym wątkiem, tworząc taką ciekawą, specyficzną atmosferę.
Wyjaśnię może, o co chodzi z tymi "połowami". Powieść można by podzielić na dwie części - tą pierwszą, bardziej obyczajową i drugą, skoncentrowaną na akcji oraz "dochodzeniu", jednak w obydwu częściach przeplatają się różne gatunki. Z jednej strony jest fantastyka (bo obecność kalaczakrów), z drugiej powieść szpiegowska (bo śledztwo), z trzeciej obyczajowa (bo sporo po prostu opowieści z życia), a z czwartej jeszcze psychologiczna (bo uchwycenie zmian w osobowości Harry'ego).
Pierwsza część jest spokojna. Można by nawet powiedzieć, że nudnawa, ale na pewno nie dla mnie! Przyciągał mnie do mnie zarówno sposób opowiadania (bowiem pierwszoosobowa narracja sprawdziła się tu świetnie, uczłowieczyła jakoś całość), jak i wspomniany wcześniej rys psychologiczny. Wyraźnie widać, że coś odcisnęło na Harrym swoje piętno, jak i widać, co niezbyt było dla niego ważne. Widać też jego przemianę.
Z kolei w drugiej części można by powiedzieć, że z kopyta rusza śledztwo mające na celu odkrycie osoby, która przyspiesza koniec świata i zlikwidowanie jej. Tutaj niestety zabrakło mi już trochę szybkości. Nudno nie było, ale wydawało mi się momentami, że autorka się jakby wstrzymuje, stawia na bezpieczniejszy bieg wydarzeń...
Najbardziej mnie zastanawiało rozwiązanie kwestii paradoksów czasowych... Muszę powiedzieć, że sporo zajęło mi domyślenie się, jaka była oficjalna wersja. W końcu autorka to podała, ale przez sporą część książki można by pomyśleć, że po prostu nie zostało to dopracowane. Na szczęście ostatecznie wszystko okazało się być logiczne.
Ogólnie cała powieść jest naprawdę dopracowana i nic nie bierze się z niczego, co jest wielkim plusem. Niestety, zawiodła mnie trochę końcówka. Niby była w porządku, ale jakoś czegoś mi brakowało... zwłaszcza, że mimo zamknięcia historii wszystko wskazuje na to, że coś jeszcze z tego uniwersum poznamy.
Krótko mówiąc - łącząca wiele gatunków, naprawdę nieźle napisana, dopracowana powieść. Parę szczegółów nie pozwalało mi całkowicie czerpać przyjemności z lektury, ale to nadal mocne 8/10.

wtorek, 2 czerwca 2015

Nic nie wiesz, Jonie Snow, czyli "Nawałnica Mieczy. Stal i śnieg." George'a Martina.

Dawno, dawno temu wstawiłam opinię o poprzednim tomie, Starciu Królów. Tak jakoś w październiku zeszłego roku. Zabrać się za to nie mogłam i nie mogłam... aż się w końcu zabrałam. No i co? Całkowicie wsiąkłam.
              (UWAGA! SPOJLERY Z TOMÓW POPRZEDNICH!) Daenerys wreszcie porządnie zabiera się za przygotowania do podbicia Westeros, Jon Snow jakoś sobie tam z Ygritte radzi, mimo, że nic nie wie, natomiast Robb Stark z jednej strony wygrywa, a z drugiej przegrywa. Stannis zbiera siły, Mance zbiera wojsko i ogólnie... gra o tron trwa w najlepsze. (KONIEC SPOJLERÓW. CHYBA.)
               Muszę powiedzieć, że poprzednim razem parę rzeczy mnie denerwowało i całość miejscami szła wolno. Pierwszą z tych rzeczy były złe proporcje pomiędzy narracjami z punktu widzenia różnych postaci. No przepraszam, ale góra 5 fragmentów z Daenerys (o długości 10-20 stron) na liczącą sobie 900 stron lekturę? Chyba coś nie tak. Tym razem jednak wszystko było idealnie wyważone, a fragmenty Davosa, które poprzednim razem mi się okropnie dłużyły, tutaj zaczęły być potrzebne.
            Ogólnie cały ten tom można by określić słowami - idealnie wyważony. Proporcje między fragmentami, proporcje pomiędzy polityką, walką i "obyczajem" - to wszystko zdaje się być wręcz perfekcyjne. Chociaż drugi tom był naprawdę wciągający, to ten był jeszcze bardziej, głównie dlatego, że nie było kawałków, które by mi się dłużyły... A ponadto, znów odzywają się proporcje - po dużej ilości polityki, było trochę "odpoczynku", i tak dalej.
               Poprzednio niesamowicie chwaliłam kreację postaci. I znowu muszę ją pochwalić, bo teraz zauważyłam, że nie stoi w miejscu. Czuć, że jakieś wydarzenie wywarło na kogoś wpływ. Czasami zostały pokazane inne strony postaci, których wcześniej nie znaliśmy zbyt dobrze. 
                Poprzednio też stwierdziłam, że styl Martina jest męczący. Szczerze to odwołuję, bo ten tom czytało mi się znakomicie! Mimo małej czcionki, strony wręcz przelatywały, a ja nie mogłam się doczekać, jak tylko wrócę do Westeros czy też za Mur. Bo ta kreacja świata jest wręcz niesamowita! Tak sugestywna, tak świetna... po prostu czułam się, jakbym tam była.'
                 Nie tylko trzyma poziom, ale też go podnosi. Odkrywa nowe strony postaci, wciąga jak cholera, a przy tym jest naprawdę dobrze wyważona. Co dostaje? Sama nie wiem, myślę, że 9,5/10 będzie odpowiednie.