czwartek, 30 kwietnia 2015

Muzyczny Przegląd #26

             W poprzednim tygodniu znowu nie było przeglądu. Niesamowicie przepraszam i obiecuję, że teraz będą już co tydzień! A w 26 przeglądzie - triumfalny powrót power metalu, covery piosenek z musicali, ale i nie tylko - klik!
        
1. Natalia Piotrowska i Magdalena Wasylik - Wciąż wierzę
Piosenka z musicalu "Miss Saigon". Romantyczna, smutna, emocjonalna. Piękna melodia wspomagana równie ślicznym pianinem. Głosy obydwu wokalistek są po prostu przecudowne, tego nie da się wyrazić.

2. Natalia Piotrowska - Szyba
Kolejna smutna i niesamowicie emocjonalna piosenka. Genialny tekst, genialny głos, genialne wykonanie. Amen.

3. Studio Accantus - Więzienne Tango
Tym razem grupowe wykonanie - Cell Block Tango z musicalu Chicago. Dość radosna, a niektóre teksty są wspaniałe ("Nie wiedziałam, że ma alergię na arszenik"). Tego trzeba posłuchać, polubić albo i nie ;)

4. Missy Higgins - Hearts a Mess
Emocjonalny, nieco dołujący cover piosenki Gotye. Można się po prostu wsłuchać w to pianino, w ten piękny, delikatny wokal...

5. Morton - Weeping Bell
Heavy/power metal z lekkim gothic metalowym zabarwieniem. Otwierające intro jest całkiem zgrabne, szkoda tylko, że nie wykorzystano pasującego, głębokiego głosu wokalisty i ścieżka wokalna jest trochę monotonna, zwłaszcza na początku. Potem robi się trochę ciekawiej, a całość jest dość klimatyczna.

6.  Dawn of Silence - In Quest For Life
Melodic heavy metal w naprawdę dobrym wydaniu. Chwytliwa melodia, mająca w sobie "to coś", na plus też świetne, klimatyczne intro.

7. La Dispute - Woman (in mirror)
Dość specyficzny, ale w sumie naprawdę dobry utwór. Występują tutaj "wokale narracyjne", a cichy podkład dopełnia całość i relaksuję. Zresztą całość taka jest - relaksująca.

8. Biters - Restless Hearts
Rockowa, prosta, ale po prostu przyjemna do słuchania piosenka. Może i monotonna, ale po prostu taka... miła, fajna. Wpada w ucho

9. Europe - War of Kings
Hard rockowy kawałek inspirowany Black Sabbath. Wpada w ucho, riff ma niezłe brzmienie, czego chcieć więcej?

10. Tune - Change
Polski prog rock. Świetny dobór... wszystkiego, z tekstem włącznie. Niesamowita atmosfera. Powiem więcej, cały album ("Identity") jest cudowny, nawet go sobie kupiłam.

11. Van der Graaf Generator - A Plague of Lighthouse Keepers
Mogę w sumie całym sercem powiedzieć, że to arcydzieło. Ponad dwudziestominutowy utwór, w którym każdy dźwięk jest ważny... Tego trzeba po prostu posłuchać, poczuć to.

12.  Winter Dawn - Where wings are torn
W sumie niewyróżniający się power metal, a jednak taki niesamowity. Co w nim takiego jest? Nie wiem. Wpada w ucho, mimo ułomnych zwrotek. Na dodatek strasznie podoba mi się jego szybkość oraz świetne intro.

13. Wolfpakk - Riders of the storm
Ponownie - świetne intro, świetny otwierający riff. Ciąg dalszy równie dobry. Szybkie, energiczne, wpada w ucho.


14. Dream Theather - Wither
Utwór jednej z bardziej znanych prog metalowych zespołów - powolny, ale klimatyczny. Zwrotki epatują emocjami, piękne.

15. Noturnall - Woman In Chains
Klimatycznie, różnorodnie. Po prostu ma w sobie to coś, naprawdę to ładne. Naprawdę.

16. Angra - Storm of Emotions
Idealne połączenie klimatu, emocji, a zarazem mocy muzycznej. Na początku zaczyna się delikatnie, ale gdy w późniejszych partiach wokalista wchodzi z refrenem... cudne ;) Czuć tą moc, czuć tą tytułową "burzę emocji".

17. Vision Divine - Mermaids From Their Moons
Genialny power metal. Dlaczego tak sądzę? Po pierwsze, nie jest monotonny, jak większość kawałków z tego gatunku. Po drugie, gitara ma prawdziwą moc, nie jest tylko tłem dla wokalu. Refren chwyta jak diabli, no ma po prostu w sobie to coś! I to duże coś!

18. Heidevolk - Vinland
Mocny folk metal, z mocnym wokalem i mocną gitarą. Bo taki właśnie jest - mocny. Jedno słowo, którym można to opisać. I idealnie to opisuje.

19. Karyn Crisis' Gospel Of The Witches - The Alchemist
Mój osobisty numer jeden. Świetny klimat, taki mglisty wręcz, od pierwszej minuty. Ciekawa ścieżka wokalna. WSPANIAŁE głosy wokalistki, nietypowa technika. Kocham to. Kocham.

20. Kagoule - Gush
Ciekawy alternatywny rock. Ma swój klimat, melodia całkiem wpada w ucho... Takie fajne toto.

21. Massive - Ghost
Na koniec relaksujący rock, taki do posłuchania. I spokoju. Normalnie, ale i dobrze.


To by było na tyle ;) Dobranoc, miłego słuchania!

wtorek, 28 kwietnia 2015

Jak grupa kryminalistek podbiła moje serce, czyli "Orange Is The New Black", sezon 1 i 2.

            Serial, przez który przepadłam z życia na cztery dni. Serial, którego nawet bym nie zaczęła, gdyby nie to, że miałam godzinkę wolną, a ktoś mi go kiedyś polecał... Przepadłam.
             Piper Chapman ma narzeczonego i niezłą pracę. Przyszłość stoi przed nią otworem... do czasu, kiedy policja odkrywa jej przestępstwo  sprzed 10 lat, kiedy to dla swojej byłej dziewczyny, Alex, przemyciła pieniądze zdobyte na sprzedaży narkotyków. Wyrok - 15 miesięcy w więzieniu Litchfield. Piper zdarzyło się tam całkiem sporo, a raczej mało czego się spodziewała... a na pewno nie tego, że Alex także tam będzie.
             Serial gatunkowo jest komediodramatem i muszę przyznać - zaszufladkowany jest wyjątkowo trafnie. Zacznę od pierwszej części - komedii. Humor obecny jest po prostu wszędzie, a genialnych tekstów nie sposób zliczy, a zapamięta się tylko najlepsze - tak ich dużo. Nawet w dramatycznych sytuacjach pojawi się jakiś drobny akcent... Natomiast co do tego drugiego członu, czyli dramatu - również jest dobrze. Wątki pojawiające się w serialu spinają poszczególne odcinki w spójną całość, co po prostu wciąga. Genialnie.
           Pojawia się mnóstwo bohaterów. Chociaż całość kręci się wokół postaci Piper, to poznajemy naprawdę dobrze też inne więźniarki i to nie tylko ich "stan teraźniejszy", ale także ich historię, to, co sprawiło, że tutaj się znajdują. No i przede wszystkim ich charaktery są świetne! Nie tylko dobrze wykreowane, ale też ciekawe. Są szalone, indywidualne i wyróżniające się, ale i wiarygodne psychologicznie. Człowiek się do nich tak przywiązuje, że aż szkoda opuszczać je chociaż na czas pomiędzy jednym a drugim odcinkiem. Owszem, zdarzają się także postaci tak niewyraźne, że aż szkoda gadać (Dayanara, tak, ty, Larry, ty też), albo osoby, których nie polubimy za Chiny, czy to w serialu, czy w prawdziwym życiu (Vee?), ale przeważają charaktery, których możemy nie lubić, ale możemy też lubić. Kto komu przypadnie.
         Zarówno w pierwszym, jak i w drugim sezonie pojawia się osoba, którą można nazwać "tym złym", ale są to postacie na równi z innymi postaciami (źle się wyraziłam, ale już trudno). O ile antagonistkę drugiego sezonu nie sposób lubić, tak Pennsatucky, pełniąca rolę "tej złej" w sezonie pierwszym jest osobą, którą można nawet uwielbiać, mimo tego, że psuje krew praktycznie wszystkim głównym bohaterkom. Jest jednak wariatką, taką wariatką, która jest właściwie zabawna :D
        Realizm w tym serialu żaden - więzienie trochę raczej jak przedszkole, a niektóre zdarzenia wywołują natychmiastowego facepalma. Nie przeszkadza to jednak ani trochę, bo serial na tyle wciąga, jest na tyle zabawny,  a postacie są tak charakterystyczne, że po prostu zmusza do oglądania kolejnych odcinków. Niesamowite.
       Co do aktorów - większość jest świetna, kilka jest niesamowitych, od reszty odbiega chyba tylko aktor grający Larry'ego. Na wyróżnienie zasługuje za to rola Crazy Eyes oraz Pennsatucky, natomiast reszta jest po prostu naprawdę dobra.
      Podsumowując, nawet nie zastanawiajcie się, czy to oglądać. Po prostu zacznijcie, a jestem niemal pewna, że wam się spodoba. Nie wiem, komu by to można odradzić - homofobom? Bo trochę takich wątków się pojawia ;) W każdym razie, to świetny serial. Z wyrazistymi postaciami, genialnym humorem i niezłymi aktorami. No i wciąga. Wciąga gorzej niż ruchome piaski, bo wydostać się szansy nie ma. W pełni zasłużone 9/10. Może nawet 9,5/10.

poniedziałek, 27 kwietnia 2015

Nie taki kotek straszny, jak go malują, czyli "Kocia Morda" Kamila Staniszka.

           A tej książki bym z kolei nie poznała, gdyby nie gazeta Metal Hammer. W kąciku czytelniczym owej znalazła się dość pozytywna recenzja "Kociej Mordy", na dodatek tak pozytywna, że zdecydowałam się od razu zamówić.
             W Piasecznie jest sobie mała redakcja wydająca "Kuriera Popołudniowego", ot taka gazeta lokalna. Wydałoby się, że nie dzieje się tu nic specjalnego - ot, dziennikarze wyjątkowo starają się podejść do faktów obiektywnie, ale poza tym to raczej nic. Pozory jednak mylą i niedługo po śmierci żony Kalickiego, jednego z dziennikarzy, podczas jego imprezy urodzinowej w toalecie zostaje znaleziona Kamila, koleżanka po fachu, a na dodatek lokalne firmy i osobistości zaczynają robić jakieś dziwne manewry związane z ośrodkiem "Wisła"... Kalicki wraz z częścią redakcją postanawiają się za to zabrać.
              Muszę powiedzieć, że rozwój akcji jest dość... książkowy. Chodzi mi o to, że raczej za Chiny w prawdziwym życiu by się tak nie zdarzyło, ale to jak największa tutaj zaleta! Po prostu czerpałam niesamowitą przyjemność z tego, co się działo. Kolejne zdarzenia nie były wywrotowymi przełomami nie do przewidzenia, ale nie zajmowałam się przewidywaniem. Wczułam się, co zafundowało mi po prostu niesamowitą przyjemność.
             Tutaj raczej nie zwraca się uwagę na to, jakie jest rozwiązanie, tutaj przyjemność sprawia obserwowanie, jakimi sposobami Kalicki i spółka próbują dojść do niego. Co jak co, ale policjantami to nie są, znajomości też nie mają za dużo... ale sobie radzą.
             Cały czas dążę do tego, że to po prostu świetnie się czyta. Kamil Staniszek jest prawdziwym dziennikarzem, ale w przeciwieństwie do Tomasza Sekielskiego, którego powieść, Sejf, recenzowałam jakiś czas temu, ma niesamowicie lekkie pióro. Z gatunku tych rozrywkowych. Całość okrasza też pojawiającym się dość często, trafnym i smacznym humorem, niektóre sytuacje przypominałam sobie jeszcze całkiem sporo razy po zakończeniu.
            Kolejnym i jednym z ważniejszych punktów powieści są bohaterowie. Autor w posłowiu wspominał, że napisał powieść niesamowicie szybko, na "jeden ciąg", wspominał też o tym, że "Bohaterowie mogli więc wyjść dość papierowi, ale nie chciało mi się ich już poprawiać", a jak ja się ustosunkowuję do jego opinii? Cóż, nie mogę powiedzieć, że byli papierowi, ale niekoniecznie są idealnie, perfekcyjne dopracowane pod względem psychologicznym... ale po prostu byli fajni. Nie są to postacie, które będziemy pamiętać po wszelkie czasy, ale na czas lektury są świetni. Na dodatek łatwo się w nich wczuć, bo mimo wszystko to normalni ludzie i taki Zagrodzki mógłby być naszym szefem, a Kalicki kolegą po fachu. Proste.
              Jeśli zaś chodzi o samo zakończenie, jest satysfakcjonujące. Wydaje mi się tylko, że wszystko rozwiązało się zbyt szybko i zbyt łatwo w porównaniu do całego "pościgu" za rozwiązaniem....
            Strasznie podobały mi się występujące czasem sceny akcji - miały klimat po prostu, ze smakiem wręcz się je czytało :D
            Podsumowując, ta książka to przede wszystkim świetna rozrywka, i to na wysokim poziomie. Humor tutaj nie jest prymitywny, śmieszy, a akcja wciąga, jak cholera. Biorąc pod uwagę jeszcze całkiem niezłe postacie oraz świetną okładkę - polecam z całego serca, a ta niepozorna pozycja dostaje ode mnie 8/10.

środa, 22 kwietnia 2015

O bezdomnych inaczej, czyli "Wędrowiec" Barbary Smal.

                 Jakiś czas temu dostałam tę książkę. Nie byłam do niej zbyt przekonana, jakoś tak nie wiedziałam, co o niej myśleć, nie ruszałam jej, wyszło, że cała moja rodzina ją przeczytała i dopiero po dobrych jej opiniach zdecydowałam się na zaznajomienie się z tą pozycją...
                  Ta książka to opowieść o bezdomnym, który nie jest takim typowym lumpem. Nie spędza godzin na żebraniu, zamiast tego wędruje ulicami miasta, obserwuje ludzi, spotyka ich. Na tym tle prowadzi swoje rozmyślania, powoli, od Bożego Narodzenia do Wielkanocy...
                 Trudno napisać do tego "tradycyjną" recenzję, bo i sama książka jest nietypowa. Nie ma tu jako takiej fabuły, zwłaszcza na początku; nasz bezdomny po prostu spotyka różnych ludzi, co zazwyczaj popycha go do najróżniejszych przemyśleń. Raz są mniej, raz bardziej pozytywne, ale mimo wszystko powieść ma wydźwięk dość optymistyczny, ale rzeczywistość w niej pokazana jest prawdziwa, nie ukrywa brudów - skupia się jednak na zauważaniu tych drobnych sytuacji, które mogą mieć duże znaczenie...
                Jak już wspomniałam, Wędrowiec ciągle prowadzi swoje rozmyślania - i są one jak najbardziej na plus. Potrafią się zaczynać banalnymi frazami, by rozwinęły się w mniej lub bardziej ciekawe spostrzeżenia. Nawet jak nie są jakieś bardzo odkrywcze, to po prostu poruszają, trafiają swoją prostotą i trafnością prosto w serce.
             Styl jest lekki, ale przy tym taki niezwykły. Nie jest lekki jak styropian, tylko lekki jak opadające pióra. Autorka opowiada o wszystkim z taką zwiewnością, ale potrafi wzruszyć. Zwłaszcza, że nie jest to lanie wody, psychologiczna papka bez zawartości. Każde słowo ma tu znaczenie, każdym słowem aż ma się ochotę rozkoszować.
           Trudno tu mówić o bohaterach, mimo, że potem pojawia się parę osób, które zostają na dłużej. To przede wszystkim ludzie... Przez całą książkę poznajemy Wędrowca, wchodzimy w jego myśli, poznajemy też jego przemianę. To wszystko jest takie naturalne, zwyczajne, ale przy tym niezwykłe...
           Ciężko mi ocenić tą książkę. Niewątpliwie ją polecam, bo czaruje słowami, jest wartościowa, ale o tym, czy naprawdę ją pokocham zadecyduje próba czasu. Na razie nie ma oceny, ale jak najbardziej polecam.

środa, 15 kwietnia 2015

Muzyczny Przegląd #25

           No cóż,  w zeszłym tygodniu Przeglądu nie było, no bo... jakoś tak wyszło.  W każdym razie, dzisiaj już jest, na dodatek troszeczkę więcej niż zazwyczaj! Klik!

1. Closterkeller - Ktokolwiek widział

Świetny, polski gotycki rock. Klimatyczne instrumenty, podkreślona rola perkusji, przepiękny głos wokalistki - no i świetny tekst. Emocjonalnie, pięknie.

2. Sounds Like The End Of The World - Stages of Delusion
Post-rock, raczej dość typowy, ale kurczę, ma tą post-rockową atmosferę. Ameryki nie odkrywa, ale klimat jest i jakość jest.

3.  The Cutaway - Never Been Alone
Bardzo przyjemny indie rock. Prosty, ale magiczny.

4. Hands Like Houses - I Am
Rockowy, może nawet hard rockowy, świetny kawałek. Zaczyna się przegenialnym intrem, które niestety zostaje trochę "zepsute" przez, moim zdaniem, zbyt delikatny głos wokalisty, mimo to jednak za każdym razem, kiedy wchodzi mocna  gitara, to aż się tego chce słuchać.

5. The Early November - Circulation
Ciekawy, całkiem oryginalny, wybijający się rock. Główną jego zaletą jest właśnie niebanalna kompozycja, a przy tym taka magia prostoty...

6. Artekem - Need a rain
Spokojny, gitarowy utwór stworzony przez Polaka. Oprócz prostej, akustycznej, ale urzekającej melodii jest też niezwykle przyjemny, delikatny wokal, a i tekst nie byle jaki.

7.  Impulse - Post Apocalyptic
Instrumentalny industrial metal. Nie powala konstrukcją, ale za to ma świetny klimat, właśnie takie industrialny, mroczny. I to jest to!

8. Pathology - Well of Sorrow
Jedyna naprawdę mocna, metalowa piosenka. I aż szkoda, że jedyna, bo trzeba takich więcej. Genialny riff, niesamowita energia wykonawców, a wokal pasuje idealnie do całości. Powala.

9. Colour Haze - Aquamarine
Psychodeliczny stoner w najlepszym wydaniu. Uspokaja, ale wchłania w klimat. Jest po prostu świetny.

10. Angus And Julia Stone - Draw Your Swords
Przyjemny indie pop. Zaczyna się spokojną, wprowadzającą w klimat gitarką, później dochodzą wokale przejmujące dominację nad utworem. Klimatyczne.

11. The Twilight Sad - There's A Girl In The Corner
Nietypowy, klimatyczny indie rock w typowym dla tego zespołu stylu. Przewodząca gitara o ciekawym brzmieniu, "zamglony", ale dodający atmosfery wokal.

12. Kamelot - Veil of Elysium
Nowa, świeża piosenka Kamelota. Wraz z nią, zespół ten wraca do swoich korzeni i ich symfoniczny metal jest teraz bardziej mroczny, klimatyczny. I dobrze.

13. Mindfield - Incepting Crowds
Ciekawy utwór niezindentyfikowanego gatunku. Łączy w sobie dwa typy metalu:screamo oraz taki zwykły. Klimatyczne instrumenty, całość dośc ciekawa, no i wspomniany miks jest dość strawny.

14. Moist - Believe Me
Świetny, klimatyczny alternatywny rock. Po prostu jakoś tak chwyta za serce, wszystkim.

15. End Of The Dream - Colder
Symfoniczny gothic metal - wszystkie wymagania tego gatunku spełnione. Dobrze brzmiąca gitara, przepiękny damski wokal, urzekający refren.

16. Menhir - Hildebrandslied
Świetny, niemiecki folk metal. Zaczyna się od chwytliwej melodii wspomaganej mocną gitarą, a wchodzący później, potężny męski wokal robi wrażenie. Zresztą całość jest świetną, przepełnioną mocą i folkowym posmakiem melodią.

17. Crossing the Rubikon - It's Biodigital Jazz, Man
Zakończę dość ciekawym połączeniem djentu z jazzem. Jest relaksujący, a główną linię melodyjną wybija raz to gitara, raz to saksofon (lub inny instrument dęty, nie znam się). Dobrze się tego słucha, bo ma swój klimat.


No cóż, to tyle na dzisiaj. Może i trochę mało metalu, ale przecież nie samym metalem żyje człowiek ;) Zresztą przedstawione "w zamian" za niego piosenki indie/post rockowe są równie dobre, bo to nie gatunek się liczy. Miłego słuchania!

wtorek, 14 kwietnia 2015

Zbawiciel zstąpił do Zony, czyli "Ołowiany Świt" Michała Gołkowskiego.

          Odkąd tylko zainteresowałam się tematyką postapo, na listę "Muszę przeczytać" trafiła również i ta pozycja. Dni mijały, książki wciąż nie miałam, aż w końcu jednak ją zdobyłam. Podekscytowana byłam niesamowicie, a jak wyszło - to przeczytacie zaraz ;)
           Misza jest stalkerem. Na codzienne spacerki nie chodzi do parku, tylko do Zony, jak biega, to nie dla rozrywki, tylko dlatego, że musi uciekać, natomiast osobą, z którą spędza najwięcej czasu jest jego pistolet, Zbawiciel. Poza tym wpada do swoich kumpli, z którymi wspólne wypady odbywa...do Zony. Zaopatruje się w amunicję, hobbystycznie zbiera artefakty, wiele razy niemal nie ginie. Taki to jest żywot stalkera.
           "Ale o co chodzi? Co to ta Zona? Jakie artefakty? No, anomalie, to ogarniam, tylko czemu ich tak dużo?!", taka oto była moja reakcja w pierwszych rozdziałach. A potem zrozumiałam, że przecież to jest uniwersum S.T.A.L.K.E.Ra, którego zupełnie nie znam, ale całe szczęście, Misza jako narrator wyjaśnia nam trochę rzeczy i z czasem zaczynamy kojarzyć, co oznacza co. Z początku jednak atakuje nas mnogość nazw anomalii, niemal kompletnie niewyjaśnionych.
          Powiem teraz może właśnie o tym, jak ten świat został przedstawiony. Generalnie, Zona to spustoszałe miejsce, pełne opuszczonych fabryk, laboratoriów. Pojawiają się anomalie - czyli nietypowe zjawiska, a wejście w obszar ich działania zazwyczaj kończy się mniej lub bardziej bolesną śmiercią. Gdzieniegdzie wałęsają się mutanty, których też jest kilka rodzajów (na tyle kilka, że nawet mogłam wytypować swojego "ulubionego", bo są dość ciekawi). Jakie odniosłam wrażenie? Ten świat jest z jednej strony klimatyczny, ale z drugiej... taki pusty. Czegoś w nim brakowało. Po prostu Misza chodził sobie po Zonie, z kumplami czy bez, napotykał przeszkody, ale... czegoś brakowało.
        W tym miejscu dochodzimy do fabuły, której właściwie nie ma. Kolejne rozdziały to krótkie opowiadania, w których Misza napotyka kolejne rzeczy, kolejnych ludzi. W sumie było to nawet przyjemne, ale brak konkretnego wątku fabularnego męczył. Nawet w innych książkach będących zbiorami opowiadań pojawiała się jakaś "ciągłość". Tak to było wiele nitek, za które można było pociągnąć, żeby wprowadzić jakiś wątek, coś, co mogłoby potem połączyć się w całość - i nic. Pod koniec niby coś tam próbowano, niby tak, ale nie wyszło...
         Jeśli chodzi o bohaterów, to tutaj jest już różnie. Misza, Dr oraz parę innych jego kumplów są skonstruowani naprawdę nieźle (chociaż nie są to postacie, do których się mocno przywiążesz), tak występująca w dwóch rozdziałów Dura jest po prostu debilką. Każde jej posunięcie wywoływało u mnie efektownego facepalma i tylko czekałam, aż jakoś się jej Misza pozbędzie.
         Przejdźmy może do stylu autora. Muszę przyznać, że tutaj akurat jest dobrze, bez większych wad. Chociaż Michał pisze w mojej znienawidzonej narracji (pierwszoosobowa, czas teraźniejszy), to czyni to umiejętnie i czyta się naprawdę dobrze. Nie ma żadnych problemów z wyobrażeniem sobie świata, jest również mocna "wczuwka" i chociaż język, którym autor się posługuje nie jest wybitny, to wielką zaletą jest właśnie ta "wczuwka"
         Dobra, bo wyszło, że zjechałam tą pozycję, a ona całkiem niezła była. Czytało się przede wszystkim przyjemnie, można było się wczuć, poczuć ten postapokaliptyczny świat; na dodatek, postacie zostały skonstruowane całkiem nieźle. Rozdziały, choć bez fabuły, były dość wciągające, a opisy walk - naprawdę dobre. Całość dopełniają jeszcze pojawiające się raz na jakiś czas rysunki Szymona Radomskiego. Podsumowując, fanom takich klimatów polecam, tym, którzy w postapo dopiero wkręcają zalecałabym jednak sięgnięcie po coś innego, a ludzie, którzy w tego typu literaturze nie gustują nadal gustować nie będą. Książka dostaje mocne 5.

wtorek, 7 kwietnia 2015

Turkus splamiony szkarłatem, czyli "Turkusowe Szale" Remigiusza Mroza.

            Tą książkę Mroza miałam już w swoim domu od jakiegoś czasu, ale jak zwykle, gdy zdobędę coś, na co długo czekałam, to nie mogę się za to zabrać. Ale w końcu się zabrałam i oto wyniki tego spotkania!
              W Wielkiej Brytanii zostaje utworzony 307. Dywizjon Nocny Myśliwski "Lwowskie Puchacze". Złożony jest głównie z Polaków i nie mają oni tam lekko - nie dość, że nauka języka, niezbędna do komunikacji, idzie kiepsko, tak samo jak nauka geografii okolic, to na dodatek sami Anglicy nie pałają do nich zbytnią sympatią - trudno im zdobyć jakikolwiek dobry samolot, na dodatek praktycznie nie są wysyłani na misje, chociaż chcieliby. Dowódcy, jak i skład dywizjonu, dość często się zmieniają, a sytuacji nie ratuje fakt, że kiedy już udaje im się wylecieć w przestworza, okazuje się, że najprawdopodobniej w ich szeregach znajduje się szpieg.
            Muszę przyznać, że strasznie ciężko mi było się "wgryźć" w lekturę. Z początku nie dość, że po prostu akcja mnie nie wciągnęła, to na dodatek postacie mi się myliły przez ich mnogość i to, że autor zamiennie używa w książce ich imienia, nazwiska i pseudonimu (a czasem nawet dwóch). Stan ten trwał dość długo, bo przez około 200 stron (z 520), ale jak już powoli zaczęłam ogarniać ludzi, jak akcja zaczęła się rozkręcać, to tak się wciągnęłam, że szkoda mi było nawet zejść do kuchni i dolać sobie herbaty, chciałam tylko czytać i czytać.
            A teraz powtórzę to, co pisałam przy okazji Parabellum - mało który autor potrafi wyzwolić we mnie tyle emocji podczas czytania, w niektórych momentach krzyczałam na książkę, jakby to miało cokolwiek zmienić! Po prostu wczułam się niesamowicie.
             Zwłaszcza, że sceny akcji, potyczek samolotowych, są napisane świetnie, dynamicznie i nie miałam absolutnie żadnego problemu z wyobrażeniem sobie ich. Owszem, ponieważ książka jest o lotnictwie, to sporo technicznego żargonu tutaj jest, ale o dziwo, nawet na początku nie było problemu z przyswojeniem sobie go.
            Oprócz scen akcji oraz fabuły "głównej", w tle cały czas pojawia się wątek poszukiwania szpiega, początkowo jakby bagatelizowany, ale z każdą chwilą coraz wyraźniejszy. Muszę się pochwalić, że udało mi się go w swoich myślach dość wcześnie udaremnić, ale i tak zakończenie mnie zaskoczyło i to dość... mocno. Sam rozwój tego wątku jest ciekawy, dość często pojawiały się naprawdę niespodziewane zwroty akcji, a i inne wątki były niezłe.
            Warto też wspomnieć o tym, że powieść jest naprawdę lekka, mimo tematyki wojennej, w równym stopniu dzięki stylowi Mroza, który jest naprawdę świetny, jak i bardzo dobremu humorowi, wplatanemu dość często, ale nigdy nie spadającym na jakości.
             Stwierdziłam na początku, że przez pierwsze 200 stron bohaterowie mi się mylili, ale bynajmniej  nie przez to, że są niecharakterystyczni - po prostu było ich dużo, podobnie miałam przy Grze o Tron. Tak to są skonstruowani świetnie, wyraziście, można było ich polubić tak, jak prawdziwe osoby.
            Podsumowując - Mróz to Mróz. Świetny styl pisania, świetny humor, wyraziści bohaterowie, wciągająca akcja. Szkoda tylko, że tak długo się rozkręcała, ale w ostatecznym rozrachunku wydaje mi się ciekawsza, niż w Parabellum... w końcu więc dostają ocenę taką samą - 8/10.

czwartek, 2 kwietnia 2015

Muzyczny Przegląd #24

         Witam w ten piękny czwartek. Niby niedługo Wielkanoc, ale jednak... Nadchodzi zima :D Proponuję więc w ten wieczór rozgrzać się herbatą/kawą/kakaem/czymkolwiek, a w tle posłuchać najnowszego przeglądu.

            1. Falkenbach - Where His Ravens Cry
Folk metal. W uszy rzuca się przede wszystkim ciekawy wokal, nieco "zamglony", ale nadający klimatu. Poza tym - po prostu atmosfera.

           2. Siddharta - Rain
Rockowy utwór słoweńskiego zespołu - dość spokojny, mógłby być nawet smutny, ale równowagę utrzymuje swoista "lekkość" piosenki. Poza tym - jest po prostu "swojska". Chce się tego słuchać i słuchać, wszystko się idealnie komponuje.
           3. Windhand - Woodbine