środa, 31 grudnia 2014

Muzyczny Przegląd #14

Po pierwsze, szczęśliwego nowego roku, oby był tylko lepszy! Po drugie, miałam sobie odpuścić z przeglądem, ale już się tak do tego przyzwyczaiłam...  klik !

1. Ludovico Einaudi - Nuvole Bianche
Bardzo ładny, spokojny, melancholijny nieco utwór na pianinku. Wszystko w nim gra, jak trzeba, jest harmonijny i naprawdę piękny.

2. Omertah - Essence
Na tej playliście będzie sporo djentu ;) Miły, spokojny utwór, co zresztą jest charakterystyczne dla tego gatunku.

3. Intervals - Intertia
Tutaj również ten gatunek - jeden z tych utworów, które samym dźwiękiem, kompozycją, całością zabierają cię do innego miejsca. Dość różnorodny, niektóre fragmenty powalają.

4. My Silent Wake - Storm
Naprawdę świetny, klimatyczny kawałek. Mimo ciężkawej atmosfery, lekki w formie - przygrywająca gitarka jest wręcz wspaniała, a wokal dopełnia dzieła.

5. Orion - Descent
No i znów djent ;) Naprawdę fenomenalny, klimatyczny utwór, świetny. Dopiero pod koniec trochę nie gra, ale przez większość czasu jest naprawdę świetny.

6. Old Silver Key - Burnt Letters
Post-metal, tak przynajmniej sądzę. Klimatyczny utwór, dobra atmosfera i instrumenty, a wokal "maskuje się" w gitarze i robi to dobrze, dopełniając przy okazji dzieła.

7. Widek ft. Gru - Enter Through The Sun
Djent po raz kolejny, no i co tu dużo pisać - nie chce mi się powtarzać, bo zalety ma takie same jak poprzednie djentowe utwory.

8. AnVision - Mental Suicide
Tym razem w końcu metal progresywny i to polski. Rozkręca się długo, ale warto czekać - klimatyczny wokal, dobre, mocne gitary to same zalety.

9. Arild Andersen - Stillness
A oto tym razem wyjdziemy poza moje muzyczne granice i posłuchacie sobie trochę jazzu. Nie mam co tu dużo pisać, bo na jazzie się nie znam - relaksujący utwór i tyle.

10. Aclla - Flight of The 7th Moon
Dobry utwór heavy/power metalowy. Raczej do przesłuchania na raz - bo wokale trochę przeszkadzają, ale ma swój klimat.

11. Lunatic Soul - Gutter
Trudno mi coś powiedzieć o tym utworze, jest tak świetny i klimatyczny. Ten bas. Ten wokal. Ta atmosfera. Słuchać na słuchawkach i nie narzekać.

12. Tiamat - Cold Seed
Również naprawdę świetny utwór, klimatyczny, wpadający w ucho.

13. End Zone - The Vortex of Reality
Progresywny metal mogący być wzorem dla innych z tego gatunku. Klimatyczny, nie przesadzający z progresywnością, ale zarazem mający w sobie wiele ciekawych zagrań. Polecam.

14. Amogh Symphony - Cyborg Activation Last Human Civilization
Tutaj jest bardzo duży natłok muzycznych eksperymentów, złaszcza z początku. Ale to o dziwo do siebie pasuje, mimo pozornego chaosu. Sama piosenka wręcz opowiada historię, swoją konstrukcją, wykonaniem, nawet i tytułem.

15. Sieges Even - Eyes Wide Open
Na koniec znów coś spokojnego i naprawdę ładnego. Miły dla ucha, świetny wokal zgrywający się z podkładem tworzy świetny, melancholijny klimat.

Tak więc oto żegnam z wami ten koniec roku - nie podsumowaniem, nie długimi życzeniami, ale po prostu muzyką. I niech ona mówi za mnie.
Może trochę mało się rozpisywałam, ale jakoś tak wyszło, no po prostu!

poniedziałek, 29 grudnia 2014

No i wciąż uciekamy, czyli "Parabellum. Prędkość Ucieczki" Remigiusza Mroza.

        O Mrozie słyszałam co chwila, i to dobrze o nim mówiono. No i ciekawość przeważyła i zostałam właścicielką dwóch tomów Parabellum - na razie jednak przeczytałam tylko jeden.
           Bronisław Zaniewski służy w armii jako sierżant, jednak ma kłopoty. Pobił swojego przełożonego, chorążego Chwieduszko. Podczas gdy on myśli o tym, co go spotka, jego młodszy brat, Stanisław zajmuje się głównie własnymi zaręczynami. Jest tylko jeden problem - ukochana jest żydówką, a jego ojciec niezbyt je toleruje. Wszelkie zmartwienia schodzą na dalszy plan, kiedy rozpoczyna się II wojna światowa i wszystko zamienia się w "byle przeżyć". Stanisław wraz z narzeczoną oraz pewnym łotrem załatwiają fałszywe papiery i próbują przedostać się do Francji, a jego starszy brat wraz z niedobitkami oddziału działają, jak mogą.
           Mimo tematyki wojennej, jest to w sumie dość lekka książka - owszem, pokazane są okrucieństwa wojny, ale powiedziałabym, że to taka przygodówka. Czy to źle? W żadnym razie. Dzieje się sporo, akcja nie przynudza, ale nie mogę powiedzieć, że się wciągnęłam. Żeby nie było, że mnie źle zrozumieliście - to było interesujące, ale bez jakiegoś "O matko, o matko, co się stanie dalej?!", dopiero pod koniec zaciekawiło mnie, co będzie później. 
           Styl również robi swoje w odbiorze powieści, jest lekki, a przy tym niebanalny. Dialogi były żywe, gdzieniegdzie przebłyskiwał świetny humor - czytanie tego było istną przyjemnością, tym bardziej, że bez problemów mogłam się wczuć w losy bohaterów. 
            Książka jest napisana z perspektywy trzech bohaterów - Stanisława, Bronisława (ale się dobrali, nawet się rymują) oraz... kapitana Wehrmachtu, Christiana Leitnera, a jest w formie krótkich fragmentów, po kolei z każdej postaci. O ile lubię takie "przeskakiwanie", tak tutaj denerwowało mnie to, że każdy kawałek kończył się akurat wtedy, gdy akcja zaczęła się rozwijać. Wkrótce jednak zaczęłam to ignorować, wczuwając się w ich losy.
              A sami bohaterowie? Niezwykle barwni i różnorodni i powiedzieć muszę - to oni są prawdziwą siłą tej powieści. Siła, z jaką się do nich przywiązałam jest wręcz niesamowita. Każdy jest inny, każdy z krwi i kości. Nawet ci drugoplanowi są świetnie wykreowani, a szczególnie ciekawy jest właśnie Christian Leitner, który nie jest takim stereotypowym "złym Niemcem".
             Rozwój akcji jest nieszablonowy, chociaż nie do końca - ponieważ niektóre rozwiązania fabularne (jak na przykład, wezmę pierwsze z brzegu, udawanie głuchoniemego) są wyświechtane i niezbyt przekonujące, mimo to części zwrotów akcji nie mogłam się domyśleć wcale, no i... po prostu podczas czytania czułam taką... przyjemność. Ta książka to nie jest jednak tylko i wyłącznie czysta przyjemność, czytana dla zapomnienia - bo raczej o tym tak szybko nie zapomnę, a postać Leitnera dodaje smaczku.
           Co tu jeszcze dużo pisać - powtarzałabym się. Mróz wyraźnie ma talent i z pewnością sięgnę po kolejne powieści (ale wpierw przeczytam drugą część Parabellum). Akcja, która jest interesująca (chociaż nie porywająca), świetnie wykreowani bohaterowie i ciekawe zwroty akcji to zalety tej książki. 8/10. 

sobota, 27 grudnia 2014

Po co logika, piszę fantasy, czyli "Unicestwienie" Jeffa VanderMeera.

         A oto książka, do której przeczytania zachęciła mnie Marre S na swoim blogu, właśnie tym.Znajdując ją pod choinką jak najszybciej chwyciłam się za nią, no i... piszę o niej.
         Strefa X. Tajemnicze miejsce, do którego wyprawiono już 11 ekspedycji, przy czym każda kończyła się niepowodzeniem, a sekrety Strefy wciąż pozostają nieodkryte. W skład 12 grupy mającej zbadać lokację wchodzą 4 kobiety: biolożka, antropolożka, psycholożka i geodetka. Miejsce to jednak naprawdę nie jest zwyczajne ani spokojne...
         Całą historię wyprawy poznajemy za pomocą notatnika prowadzonego właśnie przez biolożkę, w którym opisuje to, co widzi, w przerwach na napisanie czegoś o własnym życiu "pozastrefowym". Napisanie książki jako dziennika miało też swój wpływ, to nie tylko była zmiana narracji na pierwszoosobową - dzięki temu naprawdę się wczułam w opowieść - nie była to bajka opowiadana przez kogoś, to była dla mnie faktyczna relacja...
         Bo ponoć to jest science-fiction i całym sercem się z tym zgadzam, ale... miejscami mogłabym nazwać to powieścią grozy. Eksploracja Strefy X była tak świetnie opisana, tak wzbudzała napięcie (ale i tu mam pewne wątpliwości), że po prostu naprawdę się wczułam. Właśnie sama wizja tego miejsca, braku logiki znanej ludziom (niestety, tutaj mogło być jeszcze lepiej - i tak jest dobrze, ale mogło być lepiej), naprawdę mnie zelektryzowała. Wspomnę teraz, że nie mam odniesienia do dzieł wspomnianych na okładce, do Lema - bo chociaż czytałam Solaris, to poza tym, że mi się podobało, nie pamiętam nic...
         O bohaterach, jak i samym świecie wiemy dość mało. Chociaż z czasem dowiadujemy się coraz więcej, to nadal zostaje wiele białych plam - mnie jednak wielką przyjemność sprawiały próby odgadnięcia motywacji bohaterów, reguł rządzących tą strefą - dla mnie to było świetne, niektórzy mogliby na to narzekać, ale takie "dawkowanie" wiedzy było świetne...
         Sam styl był w porządku, ale nic specjalnego - ale przecież nie ma co się spodziewać poezji przy rzeczy stylizowanej na dziennik pisany przez biolożkę... Czyta się tak, jakby to naprawdę był taki dziennik, denerwowała mnie jednak jedna rzecz - sformułowania typu "tego nie dało opisać się słowami". Co prawda i tak ta próba opisu była, a resztę zapełniła moja wyobraźnia, ale... grr.
         Mimo ciężkiego klimatu Strefy X, który jest zresztą zaletą, nie czyta się ciężko ani wolno - po prostu na czas czytania zostałam pochłonięta przez książkę i nawet nie patrzyłam na zegarek, tylko czytałam... A potem się skończyło, zostawiając wiele pola do namysłu.
         Nie uznaję tego za błąd, zwłaszcza, że to pierwsza część trylogii, że jest otwarte zakończenie i dużo jest jeszcze do odkrycia - ale wadą jest długość książki, a właściwie jej krótkość. Naprawdę się aż prosi, żeby trochę więcej pozwiedzać Strefę i co najważniejsze, żeby trochę więcej poznać bohaterki...  O ile pierwsza rzecz może być usprawiedliwiona tym, że o czymś jeszcze kolejne części muszą być, tak druga już nie za bardzo.
        Można by zarzucić książce, że niewiele się w niej dzieje, jednak to nie znaczy, że jest nudna - praktycznie cały czas bohaterka zwiedza Strefę i tylko tyle, a  nieliczne sceny akcji są nieliczne - lecz znów się powtórzę, rzecz w klimacie i tym, jak bardzo można wczuć się w historię.
       No co tu dużo mówić - polecam. Szkoda tylko, że to takie krótkie... 8/10.
   

czwartek, 25 grudnia 2014

Życie trudne, lecz nie nudne, czyli "Front Burzowy" Jima Butchera.

           Przegapiłam życzenia, ale jeszcze jest na nie czas... W sumie i tak nie umiem ich składać, więc po prostu życzę wszystkiego najlepszego! A tym czasem zapraszam do czytania.
            Harry Dresden. Mag, jedyny i przy okazji dość potężny w mieście, którego można zawołać w każdej sprawie wymagającej użycia właśnie czarów. Przy okazji jest dość biedny, a czynsz z poprzedniego miesiąca wciąż zalega. Chociaż dostaje sporo telefonów, to 4/5 z nich jest pytaniem "Czy to na poważnie?". Bo mało osób zdaje sobie sprawę istnienia nadprzyrodzonych istot w normalnym, ludzkim mieście. Ale tak jest, a tymczasem zaginiony zostaje mąż niejakiej Moniki, a ktoś brutalnie zabija dwie osoby za pomocą magii. A ponieważ tak jakoś jest, że Dresden  jest we współpracy z policją, właśnie ten organ bezpieczeństwa "zaprzęga" go do roboty, oferując zastrzyk gotówki...
           Jest to fantasy kryminalne, dokładnie w tej kolejności. Miałam trochę nadziei na całkiem miłe "domowe dochodzenie", a rozwiązanie będzie nieprzewidywalne, ale odgadłam sprawcę za pierwszym razem, kiedy się tylko pojawiło tej osoby imię... A potem tylko jeszcze bardziej się w tym utwierdzałam, chociaż parę razy autorowi udało się zasiać we mnie ziarno wątpliwości, które jednak nie wykiełkowało.
           Ale wątek kryminalny jest tu właściwie tylko pretekstem dla całej akcji. Bo akcja jest wartka, niczym górska rzeka. Ledwo przesłuchanie się skończy, tutaj już znowu walka z jakimś demonem. Magii jest tu dużo i przedstawiona tak, że nie zdziwiłabym się, gdyby naprawdę ktoś wykonywał takie rytuały i tym podobne... W każdym razie, taka jest cała książka - okropnie szybka, ale dzięki temu nie rozwlekła, a nic nie jest też zbyt szybkie.
          Bohaterów jest troszkę, ale nie zbyt dużo. Są barwni i dobrze nakreśleni, ale i tak wszystko zbiera Harry Dresden - no, kurczę, jest po prostu... czarujący (ha ha)! Facet "starszego typu", dżentelmen, który każdą kobietę traktuje jak damę, a przy tym nie waha się, żeby coś zabawnie skomentować, albowiem...
       Jest śmiesznie. Ale nie z powodu samych wydarzeń (chociaż tutaj również czasem), a właśnie z powodu Harry'ego. Narracja jest pierwszoosobowa, co tutaj sprawdza się świetnie, mimo, że zazwyczaj wolę tą trzecioosobową. Facet skory jest do zabawnych komentarzy, ewentualnie rzucenia nawiązaniem do jakiegoś filmu i robi to świetnie - bo po prostu się śmiałam na głos. Tak, siedziałam do 2 w nocy (bo mnie wciągnęło, tak było szybko!) i zwyczajnie rechotałam, dziwnie się czując...
      Sam styl, już oprócz komentarzy Dresdena, jest naprawdę dobry. Nie uświadczymy tu wielkich, skomplikowanych i do tego ckliwych metafor, ale czyta się szybko, wręcz się omiata wzrokiem zdania -  a przy tym język nie jest banalny i na siłę uproszczony. Sceny walki są odpowiednio dynamiczne. Czyta się po prostu z ogromną przyjemnością, można się zapomnieć i wsiąknąć w ten świat. Żeby dobrze zobrazować język używany przez autora, zacytuję opis włączania paralizatora podczas jednej walki - to było coś typu "między elektrodami zatańczyły niebieskie błyskawice". Nie jestem pewna, czy dokładnie tak - w każdym razie, jest luźno, prosto, ale nie banalnie.
      Książka jest "na raz". Czyta się okropnie szybko, styl jest naprawdę dobry, Harry Dresden czarujący,  a reszta bohaterów barwna - szkoda tylko, że tak bardzo poskąpił autor na wątek kryminalny... Mimo wszystko, jest to bardzo dobra, sympatyczna i czysta rozrywka - nic ponadto, ale wspominać będę dobrze. Teoretycznie powinnam dać temu 7/10 - ale za Harry'ego daję siódemkę z dwoma plusami ;) Polecić mogę każdemu, który szuka odprężenia.
   

środa, 24 grudnia 2014

Dawno, dawno temu, czyli "Korona Śniegu i Krwi" Elżbiety Cherezińskiej.

           Dzisiaj dzień Wigilii, powinnam być zajęta - ale razem z rodziną udało nam się w miarę szybko wyrobić z porządkami i ciasta upiec, toteż troszkę czasu na naskrobanie czegoś o świeżo przeczytanej książce mam... Po "Londongradzie" nie miałam ochoty na nic przeciętnego, więc wybrałam z półki rzecz, która zapowiadała się naprawdę dobrze - a jest nią właśnie "Korona...".
            Czasy Wielkiego Rozbicia. Polska rozpadła się na księstwa, którymi rządzą skłóceni Piastowie. Króla nie ma, a sąsiedzi z chęcią by nim zostali  i do tego dążą. Krótko mówiąc, sytuacja beznadziejna. Gdzieś wśród tego zamieszania znajduje się książę Przemysł II władający Starszą Polską (czyli dzisiejszą Wielkopolską), który stara się ten piękny kraj zjednoczyć... A jaki związek z tym wszystkim ma ród Zarembów? Czy Polska znów będzie jednym królestwem?
           Odpowiedź na to drugie pytanie jest znana z lekcji historii, ale czy to jakkolwiek przeszkadza w czytaniu? Nie. Po prostu wsiąka się w ten świat i mimo, że gdzieś tam w podświadomości kołacze się fakt, że zakończenie tej historii jest znane, książkę pochłania się jednym tchem. A właściwie to nie do końca, bo ma... 720 stron (właściwej opowieści). To i tak mało, biorąc pod uwagę fakt, że obejmuje ok. 40 lat. Czasem zdarzają się przeskoki w czasie, zwłaszcza w końcowych częściach, kiedy o śmierci jakiejś postaci dowiadujemy się od kogoś innego ("Ale przecież ona już nie żyje..."). O dziwo, wcale to nie przeszkadza, chociaż czasem można poczuć się zdezorientowanym....
           Powieść porównywana jest do Gry o Tron. Bo w sumie to jak jej nie porównywać, skoro jest walka o koronach, są intrygi i spiski, są rody  i ich zawołania i po prostu cała atmosfera jest podobna? Nawet forma, polegająca na przeskakiwaniu z postaci na postać przypomina wspomnianą powieść. O ile jednak u George'a wszystko było dość wolne, pozwalające się dokładnie zagłębić, tak tutaj... również jest immersja, ale akcja pędzi bardzo szybko. Niemal na każdej stronie dzieje się coś ważnego i ciekawego, no i, nie będę ukrywać - po prostu czytałam to przez każdą wolną chwilę wyrwaną od przygotowań świątecznych...
            Właśnie ta warstwa intrygowo-spiskowo-walkowa bardzo mnie urzekła. Po prostu lubię takie klimaty, a że tutaj wszystko toczyło się szybko, to nie musiałam sobie nawet robić przerwy...
            Co do walk, warto wspomnieć o stylu. Okropnie mi się spodobały opisy i język, jakim posługuje się Cherezińska. Jest dość współczesny, ale jednocześnie malowniczy i pozwalający po prostu wchłonąć w ten świat, historia przestaje być górą dat, a całość wydaje się być namacalna, dodatkowo świadomość, że to było naprawdę tylko to potęguje. W dialogach nie uświadczymy więc staropolskiego, zazwyczaj jednak bohaterowie wypowiadali się, jak na epokę przystało. Raz jednak, nie pamiętam, czy więcej, ale ten jeden szczególnie mnie to "wybiło z rytmu" zdarzyło się, że któryś z bohaterów użył sformułowania "czterdziestka na karku". I immersja prysła, szczęście, że tylko ten jeden raz. Walki przedstawione są dynamicznie, bez dłużyzn i niepotrzebnych szczegółów. Może i nie ma aż tak w nich rozmachu, ale spełniają swoje zadanie.
          Bohaterów jest tak wielu, że nie dałabym rady ich tutaj wymienić.Co ważniejsze, mimo ich mnogości  nie byli z papieru/tektury, byli po prostu żywi, wyraziści i idealnie dopasowali się do świata. Spokojnie potrafiłam uwierzyć, że tacy właśnie byli, miałam nawet swoich faworytów^
          W powieści tej historycznej pojawiają się elementy fantasy, głównie polegającym na tym, że zwierzęta z herbów ożywały - i uznaję to za kompletnie niepotrzebne. Za każdym razem, gdy czytałam o zeskakującym z szat lwie czułam zdenerwowanie...
          Natomiast oprócz samej walki o władze jest tu też wątek pogaństwa, który był jak dla mnie zdecydowanie najciekawszy z tych pobocznych - po prostu czasem nie mogłam się doczekać, kiedy znów do niego narracja wróci. Było go mało, ale zawsze to lepiej, niż gdyby było za dużo - tak to był naprawdę dobry jakościowo.
          Co to dużo mówić? Okropnie wciąga, język jest świetny, chociaż niektóre sformułowania mi zgrzytały, bohaterowie żywi i wyraziści - tylko po co te ożywające herby? Niby taki drobiazg, a potrafi denerwować przez całą lekturę... Mimo wszystko, polecam wszystkim sięgnąć po to tomisko, nawet osobom, które się w tym gatunku nie lubują - 9/10.

wtorek, 23 grudnia 2014

Muzyczny Przegląd #13

            Nie mam ochoty na rozpisywanie się we wstępie, to też od razu - klik! Powinno być świątecznie, ale ja i świąteczne piosenki... Więc będzie normalnie.

1. Anat Fort - Just Now, Var.1
Bardzo miły i spokojny utwór na pianinie. Cichy, idealny na odprężenie i naprawdę piękny.

2. Gravity Co - Mr. No One
Nie mam pojęcia, do jakiego gatunku zaliczyć ten utwór. Wiem za to, że w swojej prostocie jest również relaksujący i mimo wszystko dość wpada w ucho.

3. Sophie McGinnes& Dan Arnold - Die on the Inside
Naprawdę piękny wokal i minimalistyczny podkład to cechy tej piosenki. Nie jest niczym specjalnym, ale przy wspaniałym głosem i delikatnych instrumentach można się zrelaksować.

4. Pegazus - Haunting Me
Dość klasycznie metalowa piosenka. Nie mam jej nic do zarzucenia, ale w sumie wielkim arcydziełem nie jest. Mimo to dobrze się słucha.

5. Keane - Strangeland
Kolejna spokojna i relaksująca piosenka, tym razem nie można powiedzieć, że to nic specjalnego. Ona po prostu tym wokalem i podkładem przenosi w inny świat, uwrażliwia... Piękne.
6.  Gru - Andromeda
Bardzo dobry instrumentalny utwór metalowy. Delikatna melodia przebija się przez kawałki przyjemnej relaksacji, co daje w połączeniu niesamowity efekt, tak jak poprzedni utwór pozwala przenieść się niemal do innego świata.

7. Ghost Brigade - Long Way to the Graves

Kolejny powolny utwór w tej playliście, będący swego rodzaju ambientem z delikatnym wokalem, a całość jest po prostu bardzo emocjonalna. Bardzo.

8. Earth - The Bees Made Honey in the Lion's Skull
Męczy mnie pisanie znów tego samego... bo to też bardzo przyjemny ambient.

9. Tremonti - Leave it Alone
Bardzo dobry utwór - tym razem już zdecydowanie bardziej energiczny, nawet pokusiłabym się o stwierdzenie, że mocno pozytywny i podnoszący na duchu - instrumenty świetnie grają, a wokal się wtapia.

10. Animations - Slowly Die Inside
Progresywny metal z Polski. O warstwie instrumentalnej nie ma co mówić, jest po prostu dobra, natomiast wokal z początku wzbudzał moje wątpliwości - z czasem jednak zauważyłam, że świetnie pasuje.

11. My Disorder - Love You 'till Death
Nie wiem za bardzo, co powiedzieć o tej piosence. Jest chwytliwa i chyba tylko tyle... Ale tak okropnie chwytliwa, że aż się chce tego słuchać, mimo niewybijającego się wokalu i instrumentów.

12. Der Hunds - Waterfall
To jest coś, co naprawdę mogę polecić. Jest takie... magiczne. Wokal i instrumenty idealnie się zgrywają, genialnie oddają emocje. Wspaniałe.

13. Soundprophet - Wind of Wings
Spokojna piosenka, niestety, wokal nie wybija się ponad przeciętność, ale całość ma w sobie pewną magię.

14. Odd Crew - I Ain't Losing Myself
Tutaj wybijają się zdecydowanie instrumenty i aż szkoda, że melodia nie jest bardziej skomplikowana - mimo to wspaniale pasują, a wokal, chociaż trochę zbyt cichy, przykrywa swoje niedoróbki dopasowaniem do instrumentów.

15. Smallman - Evolution
Alternatywa, i to mocno klimatyczna. Ciężka atmosfera, wspomagana równie ciężkimi riffami wciąga w piosenkę, przenosząc gdzieś tam, daleko...


Wyszła nam dość spokojna playlista - no cóż, do następnego! Muzyczny Przegląd był dzień wcześniej... no cóż, bo jutro Wigilia i czasu nie będzie :)

niedziela, 21 grudnia 2014

Niespodziewane wyniki reakcji syntezy, czyli "Londongrad" Reggie Nadelson.

         Poszłam do biblioteki i oprócz paru innych rzeczy wypożyczyłam sobie tę oto powieść, miałam ochotę na kryminał z dodatkiem thrillera o tle politycznym, nie spodziewałam się żadnego arcydzieła... No cóż!
           Artie Cohen, detektyw FBI, który postanowił sobie uciec z rodzinnej Rosji w wieku szesnastu lat, podczas spaceru znajduje na placu zabaw... zwłoki. Dokładniej to zwłoki dziewczyny, na dodatek owinięte taśmą izolacyjną. Wkrótce okazuje się, że to nie ona była prawdziwym celem, a córka przyjaciela naszego Artiego. A ponieważ on bardzo ją lubił - postanawia urządzić sobie śledztwo, mimo, że jest na urlopie i w poszukiwaniu mordercy podróżuje z Nowego Jorku do Londynu i z Londynu do Moskwy. Wszystko się komplikuje, bo przecież w sprawę musiały być zamieszane rosyjskie elity.
              No dobra, mamy morderstwo. I było ono opisane tak samo emocjonalnie, jakby po prostu napisać "No, zabili ją.". Ale to nie tylko początek, CAŁA książka była napisana tak drewniano i drętwo, że... szkoda gadać. Czytałam i aż wzdychałam, bo myślałam, że nie wytrzymam tych 420 stron. Jednakże, jeśli historia jest dobra, to styl można by przeboleć...
             Ale dobra nie jest. Liczyłam przynajmniej na ciekawą intrygę, na dobre ukazanie skorumpowania i tego, jak ruscy panują nad tym Londynem. Zawiodłam się w sumie na obydwu rzeczach. Może i ta druga by jeszcze jakaś była, gdyby nie ten kartonowy styl, ale pierwszej nie uratowałoby nic. Miałam uczucie, jakby detektyw Cohen wcale detektywem nie był. Nie myślał, nie śledził. Niby oglądał miejsca zbrodni, niby rozmawiał z różnymi osobami, ale nawet przez chwilę nie dedukował, wszystko opierał na intuicji, na przeczuciu - ostatecznego sprawcę poznajemy gdzieś w połowie i to tylko dzięki temu, że nasz Artie "przeczuwa", że to on. Żadnych komplikacji, nawet żadnych fałszywych śladów...
            No to może chociaż jest troszkę akcji? Jak już zostało wydane w ramach fabryki sensacji, to wypadałoby, ażeby coś się działo. No i właśnie w tym problem, że na to, aby COŚ SIĘ DZIAŁO, czekałam przez całą książkę. I się nie doczekałam. Wszystko było tak okropnie nudne... Nawet nie chodzi o sam rozwój akcji, choć i on zbyt ciekawy nie jest, tylko o znów ten styl  - dłużyzny pojawiające się na każdym kroku sprawiały, że czytanie tego było dla mnie jak męki piekielne. Kiedy po raz kolejny autorka wspominała o tym, jak Cohen się na mordercę denerwuje, jak przeklina swoje rosyjskie pochodzenie, jak rozmyśla ogólnie o Ameryce, Londynie i Rosji, przy okazji przerywając iście pasjonującymi zdaniami typu "Ona zamówiła sobie martini, a ja szkocką.", to myślałam, że mnie coś trafi...
            Wypadałoby coś napomknąć o postaciach, ale w sumie nie ma po co. Niby był Artie, niby był jego przyjaciel i córka owego przyjaciela, tak bardzo przez Cohena uwielbiana. Przewijało się bardzo wiele postaci, ale do jasnej cholery - co z tego, skoro każdy z nich był tak bezpłciowy, nudny, jak tylko mógł? Mogłabym powiedzieć, że zamiast tych 10-15-20 postaci były 2 - model damski i model męski. Ale każdy, nawet, jeśli z początku nie wykazuje tego, pomaga głównemu bohaterowi. Oprócz mordercy. Jednak autorka postanowiła też wyróżnić jednego bohatera i żeby dodać mu "charakteru" zmusiła go do kończenia każdego zdania wyrażeniem "człowieku", co brzmiało równie realnie i prawdopodobnie, jakby podszedł do was typowy "dres spod osiedla" i każde zdanie przetykał fragmentami uznanej poezji.
            Dodam jeszcze do tego stosu żalu rzecz, która mnie irytowała w tłumaczeniu. Zamiast "Poszedłem do miasta" było "Poszedłem do city". Po jakie licho, pytam się, po jakie licho?!
          Autorka skupiła się na przedstawieniu mentalności ruskich i nie wiem, ile w tym było prawdy, a ile jej fantazji, lecz trudno było mi w to "wsiąknąć". Bo w takim "Sejfie" to faktycznie uwierzyłam w skorumpowane służby, a tutaj jakoś tak... posucha.
          Czy jest tutaj jakaś zaleta? Szczerze, nie mam pojęcia. Mam jednak przeczucie, że nie jest to dno całkowite, więc daję temu... 2/10. Jestem zdenerwowana straconym czasem.

sobota, 20 grudnia 2014

Zimno, ale nie zawsze, czyli "Saga o Ludziach Lodu 1-3" Margit Sandemo.

       Pewnie część z osób lubiących fantastykę słyszało o tej serii, część pewnie ją nawet czytało, niektórym się podoba bardzo, niektórym mniej, niektórzy uważają za takie "przeczytać dla relaksu". Do której grupy ja należę? Przeczytajcie, a się dowiecie...
         Może wydawać się i dziwne, że piszę od razu o trzech tomach, jednak przeczytałam je praktycznie taśmociągiem, toteż uznałam, że nabazgranie czegoś osobno byłoby mało... oszczędne? Nie wiem, w każdym razie nie miałoby sensu.
        Ponieważ o postaciach, prowadzeniu fabuły i innych rzeczach napiszę później, to teraz powiem coś o stylu - nie jest on zbyt wyróżniający się, po prostu "w porządku". Nie pojawiają się dziwne  konstrukcje ani powtórzenia, mimo wszystko czasami wydawało mi się, że dialogi są zbyt sztuczne - na szczęście to wrażenie nie pojawiało się zbyt często. Nie ma czym się zachwycać, lecz nie jest też ZBYT prosty - w sam raz, żeby czytać szybko, i to bardzo szybko.

         Tom 1. - "Zauroczenie"
         Jest rok 1581. Dookoła panoszy się zaraza, która zabrała do świata umarłych wszystkich krewnych Silje, a ona sama wygłodniała i zmarznięta włóczy się po ulicach miast w poszukiwaniu jakiegokolwiek źródła ciepła. Słyszy jednak płacz dziecka i do jej wędrówki dołączają dwie osóbki - dwuletnia dziewczynka, która została nazwana Sol i noworodek początkowo nieznanej płci. Z tej trudnej, wydawałoby się, beznadziejnej sytuacji ratuje ją tajemniczy mężczyzna, wywodzący się z nieznanych Ludzi Lodu...
        W tym tomie poznajemy bohaterów - fabuła skupia się głównie na Silje, dzieciach i "tajemniczym mężczyźnie", ale na swojej drodze dziewczyna spotyka wiele innych osób - Hemminga Zabójcę Wójta, Benedykta Malarza oraz pozostali, mniej ważni ludzie. Mimo ich mnogości, zostali dobrze nakreśleni - są prawdziwi w swoim zachowaniu i można ich zarówno polubić, jak i nie - tutaj nie znalazłam jeszcze swojego ulubieńca, lecz nikt mnie również nie irytował. Całe szczęście, nie było tutaj postaci mdłych - każdy był dość wyrazisty.
        Fabuła rozwija się dość powoli, większość czasu zajmuje coś w stylu "obyczajówki", bo w końcu Silje po zostaniu uratowaną gdzieś musiała zamieszkać. Nie było nudno, ale nic nie porywało, dało się to czytać, nie wzbudzało jednak specjalnych emocji. Nawet romans, którego istnienia można było się domyśleć, był dość nudnawy... Postacie jednak uratowały tomik przed zaśnięciem z nudy przy zapoznawaniu się z nim, dzięki bohaterom scenki życiowe czytało się z przyjemnością
        Podsumowując, tom 1. to dość dobre wprowadzenie, lecz niestety, za wiele się nie dzieje. Na uwagę zasługują świetnie nakreśleni bohaterowie oraz przyjemny styl autorki. Myślę, że ocena 6=/10 będzie odpowiednia.
     Tom 2. - "Polowanie na czarownice"
         Niech zapoznania z fabułą tomu drugiego nie czytają ci, którzy pierwszego nie przeczytają^ Zatem, Silje z Tengelem, owym tajemniczym mężczyzną, spokojnie mieszkają sobie w dolinie Ludzi Lodu. Sol powoli dorasta, Dag również, a dziecko dziewczyny i "zwierzoczłeka", Liv, dobrze sobie radzi. Niespodziewanie jednak muszą opuścić dolinę, a schronienie znajdują u Charlotty Meiden, szlachcianki będącej matką porzuconego wcześniej Daga.
        Dzięki temu, że dzieci szybko zyskują kolejne lata można bardziej je poznać, no i co tu dużo mówić - to samo, co poprzednio. Z nowych postaci warto zwrócić uwagę właśnie na Charlottę, która jest bardzo sympatyczną kobietą i również... realistyczną, prawdziwą w swoim zachowaniu. Tutaj już bardziej mogłam stwierdzić, kogo lubię, a kogo nie, nawet zaczęłam mieć swoich ulubieńców... Zwłaszcza Sol zaczęła intrygować, jako jedyna wydaje się "odstawać" od dobrotliwej rodzinki.
        Chociaż w tym tomie dzieje się już więcej, to szkoda, że dopiero pod mniej więcej jego koniec. Tak to znów jesteśmy raczeni relacjami rodzinnymi, co nie jest złe, bo dzięki temu lepiej poznajemy postacie i może się wytworzyć między nimi a nami więź, lecz po prostu... pragnęłam jakiejś akcji! Na szczęście, dostałam jej, lecz porywająca szczególnie nie była... Mimo wszystko zdecydowanie urozmaicała lekturę.
       Tom drugi jest lepszy, dzieje się więcej i bardziej poznajemy postacie. Szkoda tylko, że akcja pojawia się dopiero pod koniec.... Tutaj jest już pełne 6/10.
     Tom 3. - "Otchłań" 
          Sol ma już dwadzieścia lat. Chwyta w dłoń węzełek z ziołami i innymi przedmiotami przydatnymi do uprawiania czarów i wyrusza w wielki świat, ciesząc się, że wreszcie może w spokoju zajmować się swoim szczególnym "hobby" oraz do woli czcić Księcia Ciemności. W międzyczasie Dag studiuje, Liv wychodzi za mąż, a Are dorasta. Mimo wszystko nic nie jest łatwe...
          W tym tomie mimo wielu wątków, fabuła skupia się głównie na postaci Sol, co bardzo mi się podobało, ponieważ w poprzedniej części zaczęła mnie intrygować... A tutaj jest pokazana świetnie, jej rozmaite wewnętrzne są tak świetnie pokazane, że nie miałam absolutnie żadnych problemów, żeby w nie uwierzyć. Pierwsza klasa. Poznajemy też parę nowych postaci, takich jak naiwna Meta oraz parę innych osób.
           W konfiguracjach miłosnych się trochę zmieniła, na szczęście nadal nie ma tego, czego się obawiam - jakiegoś przekombinowanego wielokąta, problemy są realne i nietrudno mi przyszło zaakceptować rozwój pewnych sytuacji.
           Wreszcie pojawiła się akcja z prawdziwego zdarzenia! O ile pozostałe tomy czytałam nieco z nudą, ale dzięki stylowi i tak szybko się czytało, tak tutaj pojawiło się ZACIEKAWIENIE! Nie mogłam się doczekać, jak wszystko się rozwiąże, wczułam się, wzruszyłam... Było wspaniale.
            Powiem jedno - duży skok jakościowy w porównaniu do poprzednich tomów. Była akcja, a postacie się rozwijają, nie stoją w miejscu. Z czystym sercem daję 7+/10.
       
         Podsumowując - cykl zaczyna się dobrze, jednak dopiero trzeci tom ofiaruje pełne bogactwo doznań i naprawdę warto go przeczytać. Zauważyłam jednak, że z każdą kolejną częścią poziom się podnosi - oby tak dalej! Dobry styl i świetnie nakreśleni bohaterzy to znak rozpoznawczy tej serii, podkreślam jednak - nie jest to nic jakoś bardzo ambitnego, po prostu takie czytanie dla czystej przyjemności, dla odpoczynku.

czwartek, 18 grudnia 2014

Muzyczny Przegląd #12

          Tym razem nie udało mi się Przeglądu urządzić w środę, głównie dzięki temu, że czytałam Sagę o Ludziach Lodu :) Ale w czwartek jest, więc klik !

1. PARANOIA Soundtrack - 2
Czyli soundtrack z modu do Half-Life'a. Dobra gitara, dużo mocy w odpowiednim klimacie, a początek jest... łał.

2.  Sentenced - Kiling Me Killing You
 Gothic metal w najlepszym wydaniu. Świetna gitara, niebanalny tekst z odpowiednią dozą smutku, a ponadto... w głosie wokalisty można się zakochać. Po prostu genialny jest, wraz z gitarą tworzy idealny duet, a perkusja również się wyróżnia.

3. Hanging Garden - Will You Share This Ending With Me
Genialny, klimatyczny doom metal, przez większość czasu dość minimalistyczny, a wokal jest właściwie mówiony, lecz śpiewana, różnorodna część wypada świetnie. Instrumenty świetnie zwiększają jakby 'napięcie' w każdej chwili piosenki, a same w sobie tworzą magiczny podkład. Zwrócę jednak uwagę na rzecz, która nie jest związana bezpośrednio z muzyką - teledysk. Nakręcenie tego w klimacie, hmm, postapokaliptycznego horroru, na dodatek z perspektywy pierwszej osoby, było genialnym pomysłem.

4. Omaha - Devilish Acts

Instrumenty są świetne, chociaż nie jest to też mistrzostwo, a refren wpada w ucho - jest tylko jedna rzecz, do której mogłabym mieć pretensje. Głos wokalisty jest, w pewnym sensie, zbyt delikatny i nie pasuje do końca do klimatu, chociaż w refrenie wychodzi w porządku, lecz w większości nie ma w sobie "tego czegoś".

5. Naive - Underwater
Progresywny, metalowy ambient? Chyba tak można określić ten utwór. Dobry, klimatyczny, chociaż do panteonu najlepszych nie dołączy.

6. Haken - Deathless
Spokojne, co nie znaczy, że nie wybijające się z tłumu. Ma w sobie coś magicznego, sprawiającego, że chce się słuchać tego 8-minutowego, jednostajnego utworu. Świetny jest wokalista, który śpiewa akurat tak, jak tutaj pasuje...

7. Oceans Divide - Lipstick Lies
Zaskakująco dobre, chociaż zazwyczaj jakoś utwory podobne do tego jakoś nie zapadają mi w pamięci - niestety jednak tylko dobre, denerwowało mnie to, że na czas zwrotek instrumenty się "uspakajały".

8. Strangers to Wolves - Second Star on The Right
Z tego co pamiętam, jest to debiut, ale dobry. Świetne instrumenty towarzyszą przez cały czas, zwrotki brzmią wspaniale, natomiast refren ma w sobie coś... kiczowatego? Nie, to nie o to chodzi, ale zwrotki podobają mi się znacznie bardziej.

9. Cordova - If Only I Could Focus
Atmospheric rock? Chyba tak. Daleko od mainsteamu, pozwala poczuć się jakby z dala od rzeczywistości, przenieść w jakieś magiczne miejsce... Ten kawałek to klimat i tylko to.

10. Poisonblack - Rush
No cóż... tekst nie porywa, ale samo wykonanie to już świetna robota. Wokal idealnie pasuje do całości, a gitara oraz "elementy inne" dopełniają dzieła. Refren tak świetnie wpada w ucho, że trudno sobie potem tego cichutko nie nucić...

11. On a Pale Horse - Sound the Alarm
Klasyczny heavy metal, rzecz jasna niemal całkowicie nieznany, ale to nie znaczy, że zły. Bo jak się tu dostał, to znaczy, .że jest przynajmniej porządny. A nawet więcej niż porządny, bo do instrumentów nie ma się co przyczepić, wokal jest wyrazisty, a całość wpada w ucho.

12. Vision - Don't Sound the Alarm
Było Sound the Alarm, to teraz Don't Sound the Alarm... No co tu dużo mówić, bardzo szybkie i wpadające w ucho, świetne.

13. Anacrusis -Sound the Alarm
https://www.youtube.com/watch?v=CbBTOE4g4YQ

Skądś kojarzę ten tytuł, ciekawe :D Stary zespół, który nieco wyprzedził swoje czasu grając podobno progresywny thrash. Jak widać dopisek progresywny robi wielką różnicę, po jak za thrashem nie przepadam, tak to mi się podoba.

14. Social Distortion - Don't Drag Me Down
Bardzo szybkie i tak napełniające pozytywną energią, a przy okazji takie... swojskie? Chyba tak.

15. Neon Synthesis - Like Ashes on a Waste Land
Pamiętam, że wydawało mi się, że to industrial metal... Ale syntezator wpada w ucho i jest dobrze wykorzystany, a wokal ma odpowiednią "ciężkość". Dobra rzecz.

Do następnego!

wtorek, 16 grudnia 2014

Nie znikaj, bo będą kłopoty, czyli "Bez śladu" Harlana Cobena.

        Po zapoznaniu się z "Nie mów nikomu" natychmiast wypożyczyłam ze szkolnej biblioteki inną książkę Cobena - jedyną, która była. Czy "Bez śladu" sprosta wysokim wymaganiom nałożonym przez poprzednią jego powieść?
           Myron Bolitar, były koszykarz, który zrezygnował z powodu kontuzji kolana, ma szansę po 3 latach powrócić do wykonywania zawodu i to nie w byle drużynie, bo w samych New Jersey Dragons. Jednak ta oferta nie jest spowodowana ani umiejętnościami Myrona, jest za to czym innym - Greg, jego rywal z czasów studenckich i najlepszy zawodnik Smoków przepada. A on musi go znaleźć przed finałami, w zamian za to dostaje szansę powrotu do kariery, dużo pieniędzy oraz pierwszoligowego gracza do jego agencji sportowej. A rozwiązać zagadkę nie jest łatwo, bo w sprawę okazują się być zamieszany hazard i wielkie długi, a na dodatek zostaje popełnione morderstwo....
          Jest to książka z cyklu o właśnie Myronie Bolitarze i jego kumplu, Winie. Dokładniej to trzecia część, o czym dowiedziałam się dopiero teraz. Mimo wątków związanych z przeszłością głównego bohatera oraz elementów (chociaż małej ich ilości) obyczajowych, bez problemu czytałam to bez znajomości poprzednich tomów. Co do czytania bez problemów...
         No bo takie właśnie było. Harlan Coben pisze prosto, ale przyjemnie. Co mi się szczególnie spodobało - było trochę elementów humorystycznych. Nie dorównywały co prawda mistrzom sarkazmu i komedii, były dość niskich lotów, lecz spełniały swoją rolę - rozśmieszały. Bardzo się to przydało, ponieważ...
        Samego śledztwa nie można było nazwać prawdziwie intrygującym. W sumie niby jest tam wszystko, czego potrzeba - wiele elementów, które z biegiem czasu układają się w całość, zaskakujące zakończenie, fałszywe tropy... Brakuje jednak jednej ważnej rzeczy, która bardzo często o jakości wątków kryminalnych przesądza - tak zwanego polotu. Po prostu śledztwo nie wciągało i chociaż niejako "przegadanie" jest uzasadnione tym, że Myron prowadzi je na własną rękę, bez zaangażowania policji, to jednak takie również da się przeprowadzić dobrze, ale tutaj... po prostu było. Przełomy w nim zdarzały się dość często i nie wywoływały sensacji, ten wątek był zwyczajnie nudny.
      Jednakże źle nie jest, bo sprawę ratują... postacie. Win i Myron to naprawdę świetny duet, strzelają obydwaj czasem niezłe teksty, chociaż znów, nie było to nic ponad normę. Mimo to, dzięki nim książkę czytało się przyjemnie i szybko, nie czułam aż tak bardzo znużenia wywołanego śledztwem. Co nie znaczy, że są idealne - mimo, że Myron czasami jakąś "błyskotliwą" ripostą strzeli, to denerwuje rozczulaniem się dość częstym nad przeszłością.
      "Bez śladu" to jednak nie kryminał, a thriller. Z jakiegoś powodu przecież różnią się te dwa gatunki, prawda? Ja rozróżniam to głównie tym, że ten drugi ma większą ilość akcji, a samo dochodzenie jest nieco dalej, niż w kryminale. W tym bowiem najważniejsze jest śledztwo, ewentualne sceny akcji to tylko dodatek. Thriller też często ma mroczniejszą atmosferę. Nie żebym się jakoś bardzo na szufladkowaniu znała, ale jakoś te granice się instynktownie określa. No i fakt - w "Bez Śladu" sceny akcji były, nawet dość ważne, ale zabrakło w nich - znowu użyję tego słowa - polotu.  Nie czułam tego napięcia, jak w "Nie mów nikomu".
       To mimo wszystko dobry thriller. Intryga była zaskakująca, duet Myron i Win zabawny, wszystko się zgadzało - to czemu jestem zawiedziona? Brakło polotu. A to bardzo ważna sprawa, żeby polot był. Ostatecznie... oceniam na 6=/10.

czwartek, 11 grudnia 2014

Witaj w mym świecie, czyli Druga Szansa.

 Skusiłam się okładką. Tak, to na pewno to . Ale tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że warto oceniać książki po okładce, chociaż nie zawsze jej dorównują.
  Julia Stefaniak, a przynajmniej tak inni na nią mówią, budzi się w szpitalu Druga Szansa. Psychiatrycznym, żeby dodać, mimo, iż sami prowadzący go się tego wyrzekają. Nic nie pamięta, na start dostaje jakieś dziwne tabletki, a jej terapeutka, Zofia Morulska zachowuje się w stosunku do niej dziwnie, starając się przypominać jej szczegóły jej życia. Powiedziała Julii, że straciła pamięć po tym, jak jej dom spłonął w pożarze, a przetrwała tylko ona. Jednakże główna bohaterka decyduje się odstawić tabletki, dzięki czemu dostaje przebłysków pamięci, są jednak one inne od tego, co powiedziała jej Zofia, ponadto zaczyna widzieć rudowłosą dziewczynę, wołającą na Julię "Karolina". A panoszące się wszędzie kruki oraz staruszka Magdalena non stop grożąca wszystkim dookoła śmiercią nie pomaga jej w zrozumieniu sytuacji...
 Autorka ta znana jest głównie z trylogii, w skład której wchodzą książki: "Ja, diablica", "Ja, anielica" i "Ja, potępiona". Musze przyznać, że po wymienione tytuły nigdy bym nie sięgnęła i nigdy nie sięgnę, lecz do tej zachęciła mnie pozytywna recenzja osoby, której owa trylogia nie przekonała, opis, oraz okładka.
  Teoretycznie miała to być "powieść z dreszczykiem". Teoretycznie, bo jakoś nie przeraziły mnie rzeczy, które miały przerazić - co nie znaczy, że klimatu całkowicie nie ma. Jest, lecz na pewno nie jest to książka, po której usnąć nie można - co chwila się uśmiechałam, strachu nie było, ale było pewne zaciekawienie - jak to się wyjaśni? Czemu to? Co jest prawdą? Ponieważ miejscami ma, jak to się mówi, "niezłe schizy", to właśnie tutaj jest plus - zastanawiałam się, które z rzeczy, które widziała, należy traktować poważnie i zabawa z narracją pierwszoosobową jest tutaj świetnie wykorzystana - czytamy, a po chwili może się okazać, że to nie była wcale prawda, a przywidzenie Julii.
   Zaciekawiła mnie cała tajemnica Drugiej Szansy i muszę przyznać, że z niecierpliwością zastanawiałam się, jak całość się skończy i powiem, że jestem bardzo zadowolona, nie spodziewałam się w zupełności, że takie będzie rozwiązanie. Niestety, miałam wrażenie, że nie wszystko trzymało się kupy, lecz wrażenie było doobre.
   Jak mówiłam, nie mogłam doczekać się końca i raczej zbyt długo czekać nie musiałam, ponieważ czyta się to okropnie szybko, ale nic nie jest skrócone. Na prędkość czytania wpływał głównie styl autorki, dość prosty, ale nie rażący błędami składniowymi, powtórzeniami, ani zbytnią ubogością. Powiem jednak jedno - za cholerę nie umie opisywać pocałunków. Takie rzeczy powinny być no... namiętne! A takie nic.
   No dobra, bo napisałam o pocałunkach, a nic o żadnej parze nie mówiłam. Bo oprócz Julii, Zofii i tajemniczej staruszki jest jeszcze parę postaci. Dziewczyna poznaje bowiem trójkę przyjaciół i się z nimi zaznajamia - Adama, Pawła i Izę. Pierwszy to typ bezczelnego, aczkolwiek zabawnego podrywacza-egocentryka, drugi jest dość nieśmiały, a Iza poza byciem kokietką i manią na punkcie wampirów nic ciekawego w sobie raczej nie ma. Nikt raczej szczególnie rozwinięty nie jest, to ledwo nakreślone typy postaci, na szczęście nie rażące zbytnio. Denerwował mnie tylko Adam, kiedy cały czas się do Julki zwracał per "Mała". Irytujące to było...
    No i jak można się spodziewać, właśnie Julka z Adamem się w sobie zakochają. Był to raczej wątek dość poboczny, aczkolwiek przyjemny, nie licząc rzecz jasna notorycznie powtarzanej "małej" oraz pocałunków. Denerwowało mnie w tym związku jeszcze jedno - że Julka daje się wciągnąć w głupie żarty Adama. Sam w sobie jest zabawna, ale denerwujące jest to, jak za każdym razem się zawstydza, kiedy on rzuca jakąś aluzję, kiedy się prosi, żeby "odbiła".
   Znów wydanie zmusiło mnie do napisania o nim parę słów - okładka to MISTRZOSTWO. Nie chodzi mi tutaj wyłącznie o projekt, chociaż jest genialny, ale o zastosowanie jednocześnie matowości i błysku blisko siebie, a na dodatek wypukłe nazwisko autorki i tytuł... Prezentuje się wspaniale. Pochwalić chcę także czcionkę, która jest bardzo przyjemna dla oka i aż mnie zastanawia, jaka to oraz fakt, że znalazło się w książce 5 czarno-białych ilustracji, bardzo ładnych i aż szkoda, że więcej nie było.
  Podsumowując, rzecz bardzo przyjemna, ciekawa, lecz niestety niedająca uczucia strachu. Sporo wad, chociaż drobnych, zaważyło na mojej ocenie, która wynosi 7/10.

środa, 10 grudnia 2014

Muzyczny Przegląd #11

          Kolejna środa, kolejny przegląd. Tak powinno być, chociaż nie zawsze jest, ciekawe czemu... Nie przedłużając - klik !

1. Placebo - Running Up That Hill
 O dziwo, zaczynamy od czegoś, co nie jest ani soundtrackiem, ani metalem, lecz po prostu mnie urzekł. Ubogość podkładu nie przeszkadza, sprawia, że głos jest wystawiony na pierwszym planie i porusza, tak po prostu. Piękne.

2. A Pale Horse Named Death - Cold Dark Mourning
Za dużo już było tej różnorodności, czyli powracamy do klimatów metalowych, zaczynając od dość przygnębiających, bo gothic/doom. Jest to piosenka, która towarzyszyła mi podczas czytania Drogi i pokazała, że wcale nie trzeba nisko zestrojonych gitar i ogromnej ciężkości, żeby stworzyć smutny klimat. Trzeba po prostu umieć i stworzyć poruszający tekst.

3. Year of No Light - Persephone
Okropnie długi utwór będący czymś w stylu post-metalu, chyba. Nie rozróżniam aż tak dobrze podgatunków... Jest długi, nie ma wokalów i jest ładny. Bardzo.

4. Votum - Me In The Dark
Polacy wykonujący progresywny metal i muszę powiedzieć, że chociaż jest świetne, to jednak mam swoje zastrzeżenia co do harmonijności wokalu z instrumentalem, miejscami, i to nawet dość często, coś zgrzytało i nie słuchało się tak przyjemnie, jak chwile, w których był tylko wokal bądź tylko instrumental.

5. Akribi - Puppies of War
Tutaj również metal progresywny, tym razem w nieco... orientalnych klimatach? Tak mi się wydaje, niektóre melodyjne zagrywki dawały mi z tym skojarzenia. Mimo pozornej dynamiki, całość ma troszkę lekki klimat i jest ogółem takie... ciekawe.

6.  Jarle H. Olsen - Enigmatic Mind
Że niby macie dość tych progresywnych zagrywek? Ale jak to, przecież za mało daję progresywnego metalu... Nieważne, tutaj jest dobrze, kojarzy mi się z jakąś grą, a wrażenie potęguje fakt, że to tylko instrumental.

7.  Eminent - Transcending
https://www.youtube.com/watch?v=K4L7QotXuzE

Znowu to się stało i muszę dać link, co nie zmienia jest dobre i energiczne,  a wokal niczego nie psuje, ba, jest bardzo dobry; szkoda tylko, że całość jest nieco monotonna.

8. Deadsoul Tribe - Regret
Jak połączyć dobre, nawet powiedziałabym energiczne riffy, z powolnym wokalem, klimatycznym i nieco przygnębiającym. W efekcie przeważa ta druga atmosfera, jednak instrumenty dodają temu klimatu, sprawiając, że to nie jest tylko i wyłącznie dołujące.

9. Deadsoul Tribe - Just Like a Timepiece
Ten sam zespół co wyżej, lecz w innych klimatach. Tutaj już nie ma miejsca na ani przygnębienie, ani pozorną energiczność, tutaj jest spokój i melancholia. Wszystko jest harmonijne, wokale to mistrzostwo, a pokazanie się na początku innego instrumentu jeszcze bardziej dodaje różnorodności.

10. Psychotic Waltz - A Psychotic Waltz
Pomijając już oryginalność nazwy oraz okładkę albumu, jest to dość ciekawy utwór, chociaż mimo wszystko nie zapada jakoś w pamięć. Warte uwagi są przede wszystkim instrumenty i ogólny wydźwięk.

11. Perihelllium - The Machines
Można by powiedzieć, że to taki polski Dream Theather - mają kopa, świetny wokal, świetnych muzyków i pomysły. Tylko słuchać i słuchać w kółko - robię to już tak parę dni z rzędu. Nie nudzi się.

12. Last Leaf Down - Giant
Dość specyficzna rzecz, mająca jednak klimat, który wręcz zniewala podczas słuchania. Nie jest się na tym świecie, jest się gdzieś tam, w wyobraźni...

13. Earthless - Lost in the Cold Sun
Teraz dla odmiany znów baardzo długi utwór z gatunku tak zwanego psychodelicznego rocka. Ma w sobie to coś, że mimo 22 minut chce się to słuchać i po prostu wsiąka się w piosenkę, w jej klimat, jej wydźwięk...

14. Breaking Through - Not a Saint
Spokojne i delikatne, zwłaszcza wokal, który w jakimkolwiek cięższym utworze po prostu by nie pasował, lecz tutaj jest idealnie, mimo, że jest sporo podobnych zespołów, lecz nie każdy jest równie dobry. Po prostu trzeba posłuchać, bo trafia.

15. Angels Fall - Angel
Z jednej strony nic specjalnego, z drugiej tak delikatnego, przyjemnego i niejako.. głębokiego. Piękne.

wtorek, 9 grudnia 2014

Ścieżka nieskończona niczym liczba pi, czyli Droga.

        Tak, w końcu przeczytałam "Drogę" Cormana McCarthy'ego i chociaż będzie to trudne, spróbuję o tym cokolwiek napisać.Tak przy okazji - porównanie w tytule recenzji jest moje, nie martwcie się...
           Spalona Ameryka, ciemność, proch i kurz przesłaniające niebo. Kamienie pękają od mrozu, a śnieg, który pada, jest szary. Ani jednego ptaka, ani jednego zwierzęcia, gdzieniegdzie tylko zdziczałe bandy kanibali. Jakiś straszliwy a nienazwany kataklizm zniszczył naszą cywilizację i większość życia na ziemi. Na tle martwego pejzażu po katastrofie dwie ruchome figurki – to ojciec i syn przemierzają zniszczoną planetę. Zmierzają ku wybrzeżu lecz co tam zastaną? Przed nimi długa i pełna niebezpieczeństw droga w nieznane. Wokół nich – świat, w którym nawet nadzieja już umarła, lecz nadal – dzięki łączącej ich więzi – trwa miłość…
              Musiałam dodać opis wydawcy, ponieważ sama nie dałabym rady sformułować go tak dobrze, żeby to ukazać. Powiem jedno, tutaj liczy się klimat, klimat i jeszcze raz klimat. Tutaj nie ma żadnych mutantów ani promieniowania. Tutaj jest tylko spalona ziemia. a niedobitki ludzkości poruszają się drogą, licząc, że gdzieś dojdą, tam, gdzie będzie lepiej... Czytając naprawdę czułam, jakbym tam była, zwłaszcza, że zapoznawałam się z lekturą w nocy, puszczając w słuchawkach klimatyczną muzykę. Widziałam te krajobrazy, miałam uczucie jakbym to ja walczyła z każdą chwilą o przetrwanie.
                   Duże znaczenie ma w tym styl autora, dość oszczędny, jednak nie ubogi, w żadnym razie. Dosadność powieści była podkreślona właśnie dzięki temu, że nie McCarthy nie szastał poetyckimi opisami na prawo i lewo, wszystko pokazano tak, jak było, a zdarzająca się raz na jakiś czas bardziej rozwinięta metafora tylko dodawała uczucia beznadziei. O ile w takim Metrze miałam w pełni świadomość że to fikcja, tak tutaj mogłam spokojnie (a właściwie niespokojnie) wiedzieć, że to właśnie tak może wyglądać świat po apokalipsie. Nie będzie walki. Nie będzie już nic.
             No dobra, ale aż tak bardzo by mi chyba serca nie złamała, gdyby nie obsadzenie właśnie w głównych rolach ojca i syna, którzy jakoś starają się przetrwać, chyba tylko dla siebie nawzajem. Chociaż nie zawsze się rozumieją, okrucieństwo świata ich dzieli, to jednak nadal się kochają. Im dalej czytałam, tym bardziej pochłaniała mnie ponura atmosfera rzeczywistości po apokalipsie, a moje serce coraz bardziej rozdzierały uczucie.  Takie piękne, a przy tym tak smutne...
           Nie wymieniłam wad, bo ich nie ma, albo zostały przesłonięte całkowicie zaletami. Piękna opowieść o zachwycającym klimacie i rewelacyjnej wizji apokalipsy. W pełni zasłużone 10/10.