niedziela, 29 marca 2015

Dwa razy John Green, czyli "Gwiazd Naszych Wina" i "Szukając Alaski".

            Czyli taki dwupak dzisiaj piszę, bo tak sobie umyśliłam, no nic... Nie przedłużając.... Zapraszam!

1. "Gwiazd Naszych Wina"
              Szesnastoletnia Hazel choruje na raka, a i tak aktualnie ma przed sobą jeszcze trochę życia tylko dzięki udanej terapii eksperymentalnym lekiem. Nie znaczy to jednak, że długo sobie jeszcze pożyje - świadomość bliskiej śmierci wisi nad nią każdego dnia, natomiast ona stara się tym mimo wszystko nie przejmować, czytając po raz tysięczny w swoim pokoju "Cios udręki". Pewnego dnia zostaje ponownie zmuszona do pójścia na spotkanie grupy wsparcia, tym razem pojawia się na niej także nieznajomy chłopak, który dość szybko się z Hazel zaznajamia - Augustus.
             Była to generalnie najbardziej chwalona książka Johna Greena, ale starałam się na nic nie nastawiać... chyba mi się jednak nie udało. Zacznijmy może od początku... tym razem, powieść jest bardziej nastawiona na romans niż "Papierowe Miasta" i o tym romansie właśnie wspomnę. Jest naprawdę wielkim plusem, bo po pierwsze - jest (a przynajmniej wydaje się, z perspektywy osoby o romansach pojęcia nie mającej) naturalny, a po drugie - nie przesłodzony, zdecydowanie nie. Relacje są po prostu normalne, rozwijające się uczucia obserwuje się niezwykle przyjemnie (i z zaangażowaniem), zwłaszcza, że rozmowy między Hazel a Augustusem zawsze są albo zabawne, albo po prostu... mądre, ale w przyswajalnej, przyjemnej formie. Krótko mówiąc - plus za naturalny romans, bez przesłodzenia, niezwykle przyjemny.
             Kolejną ważną kwestią są postacie, które, jak u Greena, są wykreowane praktycznie bez zarzutu. Normalni ludzie, chociaż naznaczeni chorobą. Poza główną parą poznajemy też Isaaca, innego chorego, oraz parę postaci bardziej drugoplanowych. Charaktery wypadły naturalnie, chociaż czasem Augustus z tymi swoimi metaforami już tak naturalnie nie wypadał.
             Nie przekonał mnie do siebie natomiast rozwój akcji. Dla informacji - w tej książce akcja nie skupiała się na zwykłych, obyczajowych scenach "z życia wziętych", magii codzienności, tylko został wpleciony wątek poszukiwania autora "Ciosu udręki", ponieważ książka urywała się "w trakcie", a największym marzeniem Hazel jest dowiedzieć się, co się tak naprawdę stało. No i co w tym niby złego? Po prostu mnie nie zaangażowało, a ponadto niektóre wydarzenia wydawały mi się takie... wymuszone? Nie wiem, jak to powiedzieć... Po prostu było z nimi coś nie tak.
            Styl Greena to styl Greena - świetny i łączący fragmenty zabawne z tymi dającymi do myślenia. Co do tych drugich... po GNW jakoś miałam mniej "materiału do przemyśleń" niż po Papierowych Miastach, mniej się na mnie odbił.
            Ta akurat książka znana jest też z tego, że okropnie wyciska łzy... No i co tu dużo mówić - popłakałam się, ale nie poczułam "głębokiego wzruszenia". Takiego, co leży na sercu i nie opuszcza... Głównym powodem  było chyba to, że nie udało mi się poczuć więzi z bohaterami. Byli naprawdę sympatyczni, ale jakoś nie udało mi się. Za szybko wszystko się działo, za mało było takich normalnych zdarzeń, w których można by ich lepiej poznać.
           Podsumowując - jest naprawdę w porządku, ale nie odcisnęło na mnie zbyt wielkiego "piętna". Trochę materiału do przemyśleń było, ale nie zapamiętam tego na naprawdę długo. Było okej... ale tylko okej. Oceną jest 7/10.

2. "Szukając Alaski"
               Miles jest wręcz znudzony normalnością. Wyrusza do szkoły z internatem licząc na to, że może coś się zmieni, coś - czyli jego życie, coby przestało być codzienną rutyną pełną tych samych rzeczy, a raczej zaczęło być niespodziewanym huraganem. Sam jednak nie spodziewał się tego, co się stało, a wszystko to za sprawą pewnej Alaski Young i jej przyjaciół, ale przede wszystkim Alaski. W ten sposób zamiast zaczytywać się w biografiach i uczyć się na pamięć ostatnich słów, Miles zaczął w końcu "chwytać dzień".
               Zacznę tym razem od czegoś innego, a  mianowicie  od samej akcji - tym razem trudno wskazać przez większość czasu wątek główny, ale samo "szkolne życie" porywa niczym wodospad Niagara, ponieważ zbiór charakterów, jaki występuje wśród głównych bohaterów, jest wręcz elektryzujący, a dialogi pełne humoru. Po prostu chce się to czytać.
               Mimo wszystko właściwa akcja zaczyna się gdzieś tak w 2/3 książki i muszę powiedzieć, że tym razem pokazała naprawdę ciekawy temat i pokazała go naprawdę ciekawie. Tym razem również "materiał do przemyśleń" jest bliższy normalnym ludziom (ludziom...no, nastolatkom) , traktuje bowiem o dojrzewaniu, o zderzeniu młodzieńczych szaleństw i rzeczywistości, tak mówiąc ogólnie. Oprócz tego, czego trzeba się domyśleć samemu, jest też, standardowo, parę złotych cytatów podanych "na tacy" - i dobrze.
             Powiem teraz troszeczkę może o bohaterach. Tym razem na głównym planie jest cała "paczka", ale wśród tej plejady dobrze skonstruowanych postaci wybijają się przede wszystkim dwie, a może nawet jedna - mniej główny bohater, a więcej Alaska. Ta dziewczyna jest po prostu zagadką, od początku do końca. Zaskakuje jej złożoność, zaskakuje wszystko, czego o niej się w miarę upływu fabuły dowiadujemy. Natomiast główny bohater jest złożony z samego faktu bycia głównym bohaterem, jak źle by to nie brzmiało ;)
             Podsumowując - ta akurat powieść jest lepsza od GNW, ale wciąż gorsza od Papierowych Miast. Mimo to, naprawdę ma w sobie to coś - mogę z całej siły polecić oceną 8/10.

Jak widać, John Green to John Green. Nawet, jak ma gorsze książki, to nadal są świetne ;) Wszyscy poszukujący kopalni cytatów i powieści, które potrafią na najbliższe parę dni wprowadzić w refleksyjny nastrój, mogą śmiało sięgać. Najlepsze według mnie są Papierowe Miasta, potem Szukając Alaski, a na samym końcu plasuje się hitowe Gwiazd Naszych wina - to ostatnie było dla mnie lekturą przyjemną, ale zabrakło tej refleksyjności. Przede mną jeszcze Will Grayson, którego już mam i Katarzynki, których jeszcze nie mam... No, zobaczymy!

czwartek, 26 marca 2015

Muzyczny Przegląd #23

              Jak tu się wytłumaczyć z dwóch przeglądów pod rząd i żadnej w tym tygodniu recenzji? Powód jest prosty - zwyczajnie wpadłam na wspaniały pomysł, że przeczytam od razu dwie książki i wstawię podwójną recenzję. O ile z pierwszym się wyrobiłam, tak z drugim już niekoniecznie... Ale nadrobię, więc zacznijmy może w końcu chociaż Przegląd!

               1. The Vintage Caravan - Babylon
Psychodeliczny rock z lekkim stonerowym posmakiem. Energiczne intro wprowadza w klimat, by podtrzymały go już wolniejsze wokale, a chwytliwy refren jest... chwytliwy. No, po prostu - świetnie się tego słucha, bo ma klimat, i to jaki!

             2. The Faceless - Akeldama
Zaczyna się intrem bez żadnych instrumentów, tylko zwrotka wymówiona "robotycznym" głosem, po to, by potem wprowadzić z kolei same instrumenty. Nie łączą się one w melodie, ale tworzą jakąś taką dziwną, nietypową, pociągającą harmonię.

           3. Samsara Blues Experiment - Signata Mystic Queen
Dobry, stonerowo-psychodeliczny rockowy odjazd. Założyć słuchawki i odjechać, niczym  w tytule tego albumu, na całkiem długą wycieczkę.

          4. Chaos Divine - Soldiers
Teraz pójdziemy w klimaty, można by powiedzieć, "typowego" progresywnego metalu. Chwytliwy riff, przyjemne wokale, ale raczej nic do słuchania "na dłużej".

          5. Lonely Robot - Are We Copies?
Znów progresywnie, tym razem jednak delikatniej - co nie znaczy, że bez emocji. Cichy, ale pełny napięcia głos wokalisty łączy się z podsycającymi uczucie, różnorodnymi instrumentami. Do tego dorzućmy bardziej melodyjny refren, elementy urozmaicające. I co? I mamy świetnego proga.

              6. Black Nasa - I Don't Have To Hide
 Hard rock ze stonerowym posmakiem. Świetne wyczucie dźwięku gitary, która pięknie "brzdęczy" zarówno przy bardzo rytmicznych zwrotkach, jak i chwytliwym refrenie. Słuchać.

        7.  Pallas - Ark of Infinity
Wręcz klasyk progresywnego rocka. Urzeka wręcz bajkową atmosferą, do której powstania przyczynia się różnorodność instrumentów oraz przeciągający się, ciekawy wokal.

          8. Rishloo - Lovely Room
Progresywno - alternatywny rock, można by wręcz powiedzieć, że art rock - bardziej niż na chwytliwości skupia się na ujęciu chwili, uczuć, urzekaniu... A także i na tekście, który jest zdecydowanie warty uwagi i skłania do refleksji, a i refren wpada w ucho.

         9. Jack Daniels Overdrive - Stoned To Death
Prosty, ale chwytliwy heavy metal ze stonerowym posmakiem. Niby zespół z Polski, ale kawałek przesiąknięty klimatem Ameryki - nie wyszło mu to na źle ;) Wpada w ucho, ale przede wszystkim ma jedną, podstawową zaletę - czuć "to coś".

        10.Satellite Beaver - Pershing
Mój osobisty faworyt tego przeglądu. Świetny, oryginalny stoner rock. Zaczyna się genialnym intrem, a potem wsiadamy i jedziemy - główny riff zabiera zabiera nas w podróż przetykaną głosem wokalisty, raz zwalnia, raz przyspiesza, ale ciągle jest szalona. Jedziemy? Jedziemy.

        11. Anathema - Empty
A to z kolei drugi w kolejce faworyt. Anathema pojawiła się już raz, nawet z tego samego albumu, ale Alternative 4 jest na tyle genialny, że zawsze warto. Tutaj jest dość energiczny, chociaż smutny utwór w klimatach nieco gothic metalowych. Zwrotki mają niezwykle chwytliwą melodię, a głos wokalisty pełen emocji świetnie współtworzy całość.

         12. Veles Court - Modlitwa do Słońca
Polski zespół-widmo tworzący muzykę z gatunków zwanych pagan metal i gothic metal. Ciężkie, niepokojące w brzmieniu, nieco "rozlazły" wokal przyciemnia atmosferę całości.

        13. Static Silence - Killer Instinct
Klimatyczny utwór, chociaż w sumie trudno mi zdefiniować gatunek, z jakiego pochodzi. Po prostu dobrze się słucha, chłonie się klimat.

        14. I Am The Architect - Walk In Regret
Trochę post - rocka nigdy nie zaszkodzi, zwłaszcza tak dobrego. Co ciekawe, nie ma ciężkiej, dołującej, melancholijnej atmosfery charakterystycznej dla sporej ilości utworów z tego gatunku - tutaj od początku przebija się nadzieja, by w końcu zwyciężyć i królować - no i słuchanie tego utworu przypomina raczej spacer odrodzenia, aniżeli żalu.

        15. Dragonforce - Through The Fire And Flames
Żeby nie zakończyć takim pesymistycznym akcentem, daję legendę speed metalu, pamiętaną zwłaszcza przez grających w Guitar Hero 3 - ale nie tylko ci to polubią. Niesamowicie optymistyczna w brzmieniu piosenka, dająca po prostu takiego... "pałera". Dokładnie.


Przepraszam naprawdę za brak recenzji... No ale niedługo już będzie c: A tak to jak zwykle, miłego słuchania!

czwartek, 19 marca 2015

Muzyczny Przegląd #22

               Pora na dwudziesty drugi już przegląd. Co tym razem? Kompletna mieszanka. Trochę folkowo, trochę postowo (w tym gatunku już chyba zagościłam na stałe...), troszkę też rzeczy dość energicznych. No nic - słuchać!

1.  Otherwise - Need To Escape
                                    https://www.youtube.com/watch?v=c7YVo31dGWY
       Jak ja nie lubię, jak muszę dawać linki. Piosenka łączy w sobie dość spokojne, ale emocjonalne, "rozkołysane" zwrotki, z żywszym refrenem, zwracającym na siebie uwagę melodyjnym śpiewem, dla którego gitara jest tylko wzmocnieniem.

2. Visigoth - The Revenant King
Heavy/power metal z nieco folkowym posmakiem. Ma w sobie taką moc, zarówno gitary, jak i wokal, są nią przepełnione. Po prostu świetnie się tego słucha!

3. If These Trees Could Talk - They Speak With Knives
Post-rock, tak przynajmniej myślę. Od początku wprowadza w taki dość melancholijny nastrój, który nawet wzmacnia się w chwilach, kiedy pojawia się gitara.

4. Saturna - 11:14
Djent z lekkim posmakiem ambientowym. Niestety (albo stety) jest to typowy przedstawiciel gatunku, więc nie obędziemy się bez "zerojedynkowych" fragmentów, całość jednak wypada naprawdę zgrabnie.

5. Soilwork - Distortion Sleep
Melodyjny teoretycznie-death metal. Chwytliwy okropnie, mocny, a wokale, chociaż w sumie są trochę podobne do growli, to mnie w ogóle nie przeszkadzają ( a na "warkotanie" mam spore uczulenie...)

6. Orom - Hegy
Połączenie mrocznego ambientu z gothic/doom metalem i już wiadomo, czego się spodziewać. Przydługie, ale klimatyczne intro świetnie wprowadza atmosferę, kolejne "brzdąknięcia" ją potęgują. Wokale właściwie nie są wokalami - to po prostu czytane słowa na tle melodii, ale pasuje. Mocno melancholijne, nawet, jak w późniejszych momentach nieco się zmienia.

7. sgt. - Fluctuation of The Nothing

Post-rock, ale zawierający dość nietypowe elementy, miejscami ociera się moim zdaniem o noise, a piosenkę "robią" właśnie te nietypowe elementy, bo brzmią świetnie.

8. Phlebotomized - Barricade
Tak, wiem, że tydzień temu też był ten zespół. Tym razem nieco w innym stylu - awangardowym death metalu. Dlaczego to daję, mimo, że za deathem nie przepadam? Pierwszym powodem jest przewaga instrumentów  i fakt, że growl dość agresywnie miesza się z czystym wokalem, co daje ciekawy efekt przy mocnej melodyjności.

9. Urban Silhouette - 6745
                         https://www.youtube.com/watch?v=CcGqEpgDaC4Świetny atmosferic rock. Jest, moim zdaniem, właściwie genialny... Wyrazisty wokal, ciekawa melodia, inteligentny tekst. Jeden z moich ulubieńców.

10. Romuvos - Under The Glaciers of Baltijos
Folk metal w pełnej krasie. Wciągająca, ludowa melodia w połączeniu z głębokimi, "zamglonymi" wokalami po prostu pochłania i te 7 minut muzyki mija w mgnieniu oka.

11. Ira - Parę Chwil
Piosenka dość znanego polskiego zespołu rockowego. Chwytliwa, ale to nie jej jedyna zaleta - główną jest raczej to, że jest niesamowicie motywująca, niesamowicie pozytywna, niesamowicie napełniająca pozytywną energią...

12. Native Construct - Mute
Dość "górnolotny" (nie wiem czemu użyłam tego przymiotnika, po prostu jakoś tak pasował jako określenie klimatu muzyki), progresywny utwór. Słucha się go naprawdę dobrze, mimo, że jest nieco dziwnawy... Ale nadal świetny ;)

13. Woods of Ypres - Don't Open The Wounds
Kiedyś gościł już na łamach przeglądu Woods of Ypres, wtedy w wydaniu typowo doom metalowym. A teraz? Nadal doom metal, ale tym razem bardziej chwytliwy, energiczny. A, zacytuję, refren "wciąga bardziej niż chipsy paprykowe".

14. Wovenwar - Death to Rights
Intro brzmi świetnie, wchodzący potem wokal budzi nieprzyjemne skojarzenia z nu metalem, ale mimo wszystko słucha się dobrze, a fragmenty wyłącznie gitarowe są wręcz genialne.

15. Volbeat - Mary Ann's Place
Świetna praca gitary, wpadający w ucho riff, ale i wokale stoją na dobrym poziomie. Po prostu miło się tego słucha, chociaż nie jest to też coś po prostu niezapomnianego.

No, to by było na tyle! Trzymajcie się!

poniedziałek, 16 marca 2015

Tak po prostu odjechać, czyli "Papierowe Miasta" Johna Greena.

              Długo czekałam na zaznajomienie się z twórczością Johna Greena. Miałam trochę obaw, głównie o to, że okaże się przereklamowany (złe doświadczenia z Hopelessem...), no ale jednak postanowiłam zaryzykować, bo przeczucia miałam mimo wszystko dobre. Nie żałuję ;)
                  Quentin Jacobsen to nastolatek bezgranicznie zadurzony w swojej znajomej, żądnej przygód, wspaniałej Margo Roth Spiegelman. Nie jest to jednak miłość odwzajemniona, lecz pewnego dnia dzieje się coś, co go niesamowicie zadziwia - właśnie owa dziewczyna pojawia się późnym wieczorem w jego oknie, zaciągając go na niemal całonocną, szaloną wyprawę, a on, rzecz jasna, nie sprzeciwia się. Następnego dnia, kiedy to zaspany pojawia się w szkolnej bramie, odkrywa,że jego wybranka gdzieś zniknęła, pozostawiając po sobie tylko parę wskazówek. No i co biedak robi? No szuka jej.
                 Zastanawiałam się, czy jest w książkach tego autora coś wyjątkowego, w samej ich esencji. No i wraz z pierwszymi zdaniami mogłam już zweryfikować swój pogląd na ten temat - po prostu autor tak sprytnie łączy przystępny język, z jakąś jego magią, czymś, co sprawia, że nie jest banalny. Po prostu każde zdanie czyta się z przyjemnością, jest takie... miękkie, na dodatek pisarz wcale nie marnuje słów - co chwila albo coś popycha akcję do przodu, albo jest świetnym, humorystycznym przerywnikiem, albo też niesie ze sobą coś głębszego...
                 Jak można się domyśleć, lwią część książki stanowią poszukiwanie Margo, próby zebrania tych wskazówek w całość, zastanawianie się. Wiele osób narzeka na to, że w środku powieść trochę się dłuży i aż ma się dość tego "Gdzie jest Margo?" - sama owszem, troszkę czułam znużenie w pewnym momencie, ale nie mogę powiedzieć, że byłam tym zmęczona i się nudziłam - wręcz przeciwnie, może i można by było trochę książkę skrócić, ale jak już wcześniej wspominałam - nie ma tu zbędnych momentów.
              Poza tym, nie jest to taka zwykła, może i ciekawa, ale bezrefleksyjna historia. Pod tymi całymi poszukiwaniami, kryje się opowieść... właściwie o dojrzewaniu i o odnajdywaniu samego siebie, nie popadając w banały, nie będąc też rozmyślaniami wymuszonymi, a po skończonej historii sama również trochę "pofilozofowałam", a na chociażby ostatnich stronach (choć, rzecz jasna, nie tylko) są takie piękne słowa, że mam przeczucie, że książka trafi do kolekcji "No, raz na jakiś czas zajrzę, przekartkuję, przeczytam parę słów...".
             Warto by było też wspomnieć co nieco o bohaterach - no cóż, nie da się ukryć, że są przedstawieni bardzo realistycznie. Intrygujący jest zarówno główny bohater, ze swoimi osobistymi przemyśleniami, jak i Margo, którą przez cały czas próbujemy "odkryć", ale nie są to wyidealizowani ludzie, tylko całkiem normalni nastolatkowie, i jak oni się zachowują. Nie dziwi konfrontacja spojrzenia Quentina, który mógłby cały czas myśleć tylko o odnalezieniu dziewczyny, i jego kumpli, którzy owszem, pomagają mu, ale chcieliby zająć się też swoimi życiami. Każdy ma swoje wady, ot. Normalnie, jak w życiu.
            No właśnie, jak już o wadach wspomniałam ,to czy ta książka jakieś ma? Owszem, choć trochę trudno mi je zdefiniować. Jak dziwnie by to nie brzmiało... nie czuję "klimatu" książki. Bo tak to myślę o jakiejś dawnej lekturze - i kojarzę ją właśnie z klimatem. Co nie znaczy, że ta powieść jest mdła - po prostu czegoś brakuje, i myślę, że coraz bliżej mi do zdefiniowania w końcu tego "czegoś". Nie znajdziecie tutaj wyciskania łez, chociaż emocji nie brakuje, a zakończenie jest otwarte - ja jednak nie uznaję tego za wadę.
          Co tu dużo mówić - świetne. Po prostu świetne, zostawiające także coś po sobie. Raczej nie zapomnę tego zbyt szybko. Muszę powiedzieć, że długo zajęło mi rozmyślanie nad oceną - ale przecież ja nigdy nie byłam zbytnio skąpa w ocenach, więc chyba mogę pokusić się o 9/10. Bardziej rzetelni mogą sobie ją obniżyć o jedno "oczko".

niedziela, 15 marca 2015

To wino jakieś takie krwiste jest, czyli "Obsesja" Teda Dekkera.

              Pozycja z serii "Było w bibliotece, mogło być nawet ciekawe, więc sobie wypożyczyłam". Nie powinnam tego już teraz mówić, ale chyba jednak niczego się od Londongradu nie nauczyłam...
I mimo wszystko chyba nadal będę wyciągać z biblioteki książki na ślepo.

               Stephen Friedman jest całkowicie przeciętnym człowiekiem. Ma swoich przyjaciół, ma swoje problemy, nie jest to jednak nic godnego szerszej uwagi, sam zresztą też nie uważa się za nikogo niezwykłego. Tymczasem jednak w Nowym Jorku umiera zamożna Żydówka imieniem Rachel, a jakoś okazuje się, że nasz główny bohater może być prawdziwym dziedzicem jej fortuny,  w tym słynnych Kamieni Dawida. Nic nie jest jednak takie łatwe, ponieważ pewien zbrodniarz wojenny, Gerhard Braun, również jest bardzo zainteresowany zdobyciem tych artefaktów i zleca odnalezienie ich swojemu synowi. Właśnie on, Roth Braun, kupuje kamienicę po Rachel, zaczynając tam swoje poszukiwanie. Motywem łączącym wszystko jest ogarniająca bohaterów obsesja, która okazuje się dotyczyć niekoniecznie skarbu,  a wszystko, jak to bywa, ma swoje korzenie w czasach II wojny światowej...Szkoda tylko, że zdarzał y się zdecydowanie lepsze pozycje biorące inspiracje z tego właśnie okresu.
             Zacznijmy od początku - motyw obsesji to naprawdę ciekawy temat, jeśli tylko przeprowadzi się go sprawnie, pokaże się jej rozwój, zwłaszcza ze strony psychologicznej, wejdzie się w głowę bohaterów. No cóż... muszę powiedzieć, że wprowadzenie tego motywu nie wypadło zbyt wiarygodnie. Jednego dnia Stephen normalnie zajada sobie pizzę, potem okazuje się, że jest jakaś nikła nadzieja, że to właśnie on jest potomkiem Rachel i nagle gotowy jest przebierać się za kobietę, byle tylko dostać się do mieszkania, byle dostać się do pewnej skrytki. Natomiast Roth Braun obsesyjnie chcę spełniać idee nazizmu nawet w dzisiejszym świecie, zwłaszcza, że uważa, że codzienne picie krwi Żydów zapewnia gładką cerę daje moc.  Nie muszę chyba wyjaśniać, jak zażenowana byłam poziomem realizmu akurat tej "obsesji", zwłaszcza, że ani troszkę nie ukazano jej powodów...
              Sporą część książki zajmują kolejne, coraz głupsze zresztą, próby dostania się do skrytki przez Stephena. Nie należy do do szczególnie pasjonujących rzeczy, a Rotha (i właściwie wszystko) trudno brać na poważnie. Potem zaczynają się jakieś pościgi, walki... ale napięcia nie wykryto. To się czyta nawet przyjemnie mimo wszystko, ale raczej trudno martwić się o bohaterów. Zwłaszcza biorąc pod uwagę to, że...
             Bohaterowie również nie są dobrą stroną tego podobno thrillera. O ile Stephen to właściwie normalny człowiek, trudno jakoś zepsuć jego kreację, to jak tylko pojawiał się chociażby Roth, to przybierałam błyskawicznie minę pełną dezaprobaty. A i postacie poboczne, takie jak chociażby parę hipisów , po prostu są. Tacy płascy, ot tyle.
             Samo rozwiązanie zagadki mające wiele wspólnego właśnie z czasami II wojny światowej też raczej nie powala. Ilość nagromadzonych, niezbyt realistycznych zbiegów okoliczności sprawia, że owe zbiegi są jeszcze mniej realistyczne, zresztą intryga niezbyt angażuje, a wykonanie finału zbyt dobre też nie jest...
             Styl jest zwyczajny, prosty. Nie porywa, ale też nie było fragmentów, w których by istotnie "bolał". Zanim jednak przejdę do podsumowania,wspomnę jednak o jednej, niezaprzeczalnej zalecie - czyta się dość przyjemnie (poza momentami, w których po prostu się nudzisz, bądź załamujesz głupotą) i niesamowicie szybko.
            No cóż... thriller to raczej dość mierny, nie mam nic więcej do dodania. Nie polecam nawet jako takie "a, wezmę na ślepo z biblioteki", bo będzie to tylko nawet przyjemne, ale kompletne stracenie czasu, bo ani ta historia nie zostanie w pamięci, ani nic... Mój system oceniania nakazuje mi postawić 4/10 - wad ma co niemiara, ale mimo wszystko czyta się całkiem przyjemnie, chociaż występują momenty/elementy w których to zostaje zaburzone. Nie była to droga przez piekło, ale nikomu bym tego nie poleciła...

czwartek, 12 marca 2015

Muzyczny Przegląd #21

             No cóż, troszkę czasu minęło od ostatniego przeglądu, ale powracam w chwale! Nie przedłużając, zapraszam! Dzisiaj, jak przystało na okres Wielkiego Postu, będzie trochę "postowych" utworów...

1. Joe Bonamassa - Different Shades of Blue
Świetna muzyka - delikatna, ale pokazująca "pazur" gitara brzmi pięknie, a wokal wszystko dopełnia, natomiast refren jest okropnie chwytliwy. Całość - niesamowicie nastrojowa.

2. This Will Destroy You - Threads
Spokojny post-rock, bez używania żadnych niepotrzebnych efektów - po prostu delikatne "brzdąkanie" gitary, układające się w zwyczajną, ale urzekającą, melancholijną melodię.

3. Apostle of Solitude - This Mania
Całkiem niezła piosenka, ale w sumie nie wiem co o niej napisać - niestety, zwrotki wydają się miejscami zbyt monotonne, ale ogólnie brzmi dobrze.

4. The Gates of Slumber - Death March
Mocny doom metal, pierwszym, co się rzuca w oczy (uszy?) jest świetnie brzmiąca, nisko zestrojona gitara. Później pojawia się klimatyczny wokal, podpierany symbolicznym brzmieniem gitary basowej. Nie nudzi ani chwilę, ma ten typowy dla doomu nastrój, sprawiający, że poza muzyką o  niczym się już nie myśli.

5. Age of Taurus - Embrace the Stone
Również doom metalowy utwór, tym razem jednak w energiczniejszym stylu budzącym lekkie skojarzenia ze stonerem (ale tylko miejscami). Znów pojawia się klimatyczny wokal, który pozwala po prostu wczuć się w całość.

6. Arn Andersson - Dawn
Spokojna, ale dość smutna głównie pianinowa piosenka. Ma w sobie to coś, tą melancholię. Aż chce się płakać...

7. Nevermind the Name - Clouds
Znów post-rock, no i cóż... to post-rock, nie ma co wydziwiać. Nie ma "przeambientowania", a bardziej refleksyjna niż dołująca atmosfera wychodzi kawałkowi na dobre.

8. Iceage - Plowing Into the Field of Love
Kawałek w grunge'owym stylu rodem z lat 90. Ma swój klimat i daje to, co powinien: chwilę ucieczki od rzeczywistości. Owszem, można by narzekać na wokalistę, bo cóż... najwyższej klasy on nie jest, ale jednak świetnie przekazuje emocje i po prostu... to się dobrze słucha, tylko trzeba się przyzwyczaić do wokalu.

9. Phlebotomized - Never Lose Hope
Klimatyczny utwór z "postowymi" korzeniami , który najlepiej się słucha na słuchawkach - tak, żeby docenić każdy kawałek, chłonąć atmosferę. Pojawiające się skrzypce dodają kunsztu, a pojawiający się dość późno wokal wszystko dopełnia.

10. Soulfly - Fly High
Porzucamy te melancholijne utwory i szybujemy w stronę czegoś bardziej żywego - o to i świetny, metalowy kawałek. Powtarzający się praktycznie nonstop riff wręcz "wciąga", ale piosenka mimo wszystko jest całkiem różnorodna. Po prostu... dobrze się słucha.

11. Jorn - Living With Wolves
Intro jest po prostu wspaniałe, niestety w zwrotkach poskąpiono trochę gitary, ale sam głos wokalisty to wynagradza. Jest klimatyczny, a kiedy pojawia się refren - jest git.

12. Outrun the Sunlight - The Pace of Glaciers
Nieco djentowy utwór z dużym naciskiem na "ambientowość", ale mimo wszystko bez przesady.  Słucha się dobrze, zwłaszcza jako relaks.

13. Damian Murdoch Trio - Jump Rope with Electric Wires
Świetny, ciekawy utwór zespołu tworzącego połączenie bluesa i ciężkiego rocka. Niezwykle wpadający w ucho riff, brak wokali - no i po prostu oni wiedzą, jak się gra! A efektu tej wiedzy słucha się genialnie.

14. Alunah - Awakening The Forest
Doom metal z nieco stonerowym brzmieniem, do tego jeszcze damski wokal i nieco refleksyjna atmosfera. Czego chcieć więcej, skoro wszystko jest świetne?

15. Motor Sister - A Hole
Utwór w klimacie southern rocka, stworzony przez supergrupę w której gra między innymi Ian Scott. Może i nie jest zbyt odkrywczy, ale ta energia, która w tym jest, ta chwytliwość, aż chce się tego słuchać, raz jeszcze i jeszcze!

Tak więc standardowo... Żegnam i miłego słuchania!

wtorek, 10 marca 2015

Od zera do bohatera, czyli "Skazaniec. Na pohybel całemu światu." Krzysztofa Spadło.

           Ciąg dalszy nadrabiania dwutygodniowych zaległości. Tym razem pozycja, na którą czyhałam po przeczytaniu recenzji na blogu "Korci mnie czytanie" - i stety/niestety wychodzi na to, że muszę niemal w całości powtórzyć pozytywną opinię z tamtego bloga ;)
             Lata 20 ubiegłego wieku. Stanisław Żabikowski, dla znajomych Ropuch, w wieku 22 lat zamiast wkraczać w dorosłość, wkracza do więzienia, i to na nie byle jaki wyrok - czeka go bowiem dożywocie i to w jednym z najbardziej surowych więzieni, znajdującym się we Wronkach. Trafia na oddział 10, a jego problemem będzie nie tylko samo dożywocie, ale też przetrwanie w więziennym środowisku.
             Muszę przyznać, że dopiero gdzieś w połowie zorientowałam się, że to nie jest pamiętnik (po prostu coś jakoś mi lata i zdjęcie autora nie pasowały...), a nawet, jak już do mnie to dotarło, to nadal byłam (i jestem) zdania, że mimo wszystko mogłyby to być kogoś wspomnienia, chociaż pewnie tak nie jest. Po prostu wszystko zostało opisane tak sugestywnie, że zapomniałam, że to fikcja. Tylko pomaga w tym właśnie forma pamiętnika; z początku wiadomo, że główny bohater opowiada te wydarzenia, będąc samemu już w podeszłym wieku.
             Pierwszym, co mnie urzekło, była po prostu atmosfera. Tak, znowu urzeka mnie atmosfera. W sumie nie ma jakiejś konkretnej, ale czuć ten "klimat" więzienia. Kolejne wydarzenia związane są tłem historycznym, które poznajemy za pomocą wieści od innych więźniów - wyszło to naprawdę ciekawie. Świetnie widać też uczucia nie tylko głównego bohatera, ale i innych (na tyle, na ile to rzecz jasna przy narracji pierwszoosobowej możliwe) - to, jak sobie zaczyna radzić w więziennym świecie to nie tylko wydarzenia, ale także zmiana nastawienia; kiedy jest w miarę "ustatkowany", zachowuje się inaczej, niż wtedy, jak coś go "zrzuci". Widać, co jest dla niego poważnym wstrząsem, a co lekką irytacją, zdziwieniem.
             Wydarzenia bieżące przeplatają się z wspomnieniami i rozmyślaniami głównego bohatera na temat swojej przyszłości, siebie. Ogólnie, za jego kreację należy się jeden, wielki plus. Jest tak ludzki, taki normalny, realny, a każde słowo, które czytałam, przywoływały te emocje do życia. Styl po prostu w tym pomaga; chłonęłam to co, czytałam. A zresztą, to trzeba po prostu przeczytać; tak normalnie, a zarazem pięknie, tak prosto, a wspaniale.
             Są jeszcze inni bohaterowie, równie realni, jak główny; czasem zachowują się zaskakująco, ale nadal logicznie. Zresztą, to dobrze, że powieść może szczerze zaskoczyć. Tak swoją drogą, w jednym fragmencie się popłakałam, a chociaż na filmach, fanfikach, czy nawet piosenkach płaczę na potęgę, to nie tak łatwo mnie wzruszyć aż do płaczu w "zwyczajnej" książce - tak więc, tutaj też plus.
             Chyba oczywistym jest, że atmosfera więzienia została świetnie oddana, więc wypadałoby już kończyć. W sumie nie wypisałam żadnych wad, bo po prostu ich nie widzę... Całkiem wsiąkłam w to miejsce, wsiąkłam w głównego bohatera. Z chęcią sięgnę po drugi tom, który czeka na mnie na półce, bo troszkę pytań zostało, a poza tym... urwało się w takim momencie, że po prostu muszę. Brakuje jednak "czegoś" (tylko czego? A nie wiem...), książka dostaje zasłużone 9/10.

czwartek, 5 marca 2015

No i zapomniałam, co kupić miałam, czyli "Kurort Amnezja" Anny Fryczkowskiej.

             Przepraszam za moją naprawdę długą, bo 2,5 tygodniową nieobecność i chcę ją jednocześnie wyjaśnić - pierwszym powodem był brak internetu, a drugim... padnięcie dysku twardego. Teraz już jakoś jest, więc "zdam sprawę" z tego, co czytałam przez ten czas (niestety nie jest tego tak dużo, jak bym chciała - chwilowe uzależnienie Personą 3 daje o sobie znać). A zatem.. zapraszam!
                Do pewnego nadmorskiego kurortu przyjeżdża w środku zimy kobieta imieniem Wanda, "świeża" wdowa, której mąż niedawno zmarł w wypadku. Rzadko się zdarza, żeby ktokolwiek przyjeżdżał do Brzegów poza sezonem, ona jednak ma powód - chce się zemścić na kobiecie, która zniszczyła jej życie. Owa Marianna jednak po tym wypadku straciła pamięć, a teraz przechodzi terapię pod okiem swojego męża i pracuje w kurorcie...
              Zdecydowanie osią całej powieści są relacje Wandy z Marianną - nieraz zaskakujące, a przy tym po prostu zajmujące i ciekawe. Mimo szalejącego w tle wątku kryminalnego, po prostu... nie mogłam się doczekać kolejnych dialogów, tego, jak całość wyewoluuje. Ten wątek jest tak świetnie rozbudowany, że innych mogłoby by wręcz nie być, gdyby nie to, że do rozwoju tego były jednak potrzebne.
             Bohaterów jest jeszcze trochę poza owymi kobietami, ale nie są oni już tak fascynujący. Po prostu wspierają całą akcję, wszystko, budowane właśnie między tymi dwoma. Ale powtórzę się jeszcze raz - po prostu w te dwie postacie zostało tchnięte całe życie,to one zaciekawiają i po prostu się w nie "wierzy", w ich realność - co nie znaczy, że reszta postaci to po prostu takie "kartony", które służą tylko i wyłącznie wspieraniu głównych bohaterów, a same ani trochę realne nie są - po prostu nie zostały aż tak dobrze rozbudowane.
           No ale przecież coś musiało się dziać, no nie? Występuje tutaj co prawda wątek kryminalny, ale jest on zdecydowanie na boku - po prostu musiał on być, żeby parę rzeczy się zaczęło, ale nie jest on zbytnio fascynujący. Najciekawsze jest tutaj powolne odkrywanie przeszłości Marianny, jej przemiana, jej... no, wszystko. Nie umiem się po prostu wyrazić..  w każdym razie, akcja była dosyć ciekawa, ale ona, jak już ileś tam razy wspomniałam, była tylko pretekstem do ukazania relacji.
          Styl, którym pisze autorka jest dość... oziębły, lecz świetnie pasujący do całej powieści. Rozdziały pisane są na przemiennie z perspektywy to Marianny, to Wandy - przy tej pierwszej użyta jest narracja pierwszoosobowa, a przy drugiej - trzecioosobowa. Zabieg wyszedł całkiem ciekawie, a wszystko potęguje właśnie styl - zdania świetnie ukazują charakter, nastrój, atmosferę - genialnie.
        Jak już wspomniałam o tej atmosferze - po prostu świetnie czuje się ten ciężkawy, ponury klimat. Widzi się ten kurort nie przez pryzmat jego wyglądu zewnętrznego, a właśnie tej atmosfery. Jest namacalna, wyczuwalna, w każdej chwili, stanowi niewątpliwą zaletę.
       Podsumowując... czytać! Dość nietypowa powieść (chociaż motyw amnezji wcale do takich nietypowych nie należy, tu jednak jest naprawdę dobrze wykorzystany), po prostu... taka, o której nei zapomni się niedługo po przeczytaniu. Nawet, jeśli nie lubicie literatury ze sporym naciskiem na "obyczajowość", to to po prostu trzeba samemu sprawdzić.