sobota, 30 maja 2015

Po drugiej stronie tęczy, czyli "Will Grayson, Will Grayson" Johna Greena i Davida Levithana.

              W sumie Johna Greena polubiłam bardzo bardzo, a na tę książkę też sobie ostrzyłam pazurki. Ciekawił mnie opis, opinie miała dobre (a przy najmniej lepsze, niż 19 Katarzynek), no to czemu by sobie nie kupić i nie przeczytać?
                 Jest sobie jeden Will Grayson. Postępuje zgodnie z filozofią mówiącą o tym, że wychylać się w żaden sposób nie warto, po prostu lepiej siedzieć cicho. Miał swoją paczkę, z której został tylko nietypowy osobnik niebagatelnych rozmiarów zwany Kruchym Cooperem, a miejsce reszty zajęło parę innych ludzi, w tym między innymi pewna Jane. Jest sobie też drugi Will Grayson. Will Grayson z depresją, którego jedynym przyjacielem, a zarazem i czymś więcej, jest Isaac, którego zna tylko z komunikatora internetowego. Aż jednego nietypowego, nieudanego wieczoru dla obydwu, spotykają się ze sobą...
                No i jest fajnie, mamy dwóch Willów, mamy dwóch autorów. I zacznę może nieco brutalnie - czy nie wydaje wam się, że Green popada w jakiś taki schemat? Z wszystkich jego książek, które czytałam, zawsze główny bohater był jakoś "inny", "inny" w przeraźliwie podobny sposób. Nawet i reszta bohaterów krążących wokół greenowego Willa była jakaś podobna do tych z wcześniejszych dzieł. I wiecie co jest najgorsze? To, że poza początkiem wcale mi to nie przeszkadzało. Połykałam tego niezwykle smacznego kotleta schabowego, mimo, że jego smak mało różnił się od mielonego, którego jadłam jakiś czas w tej samej restauracji. 
                Za to Greyson Davida był dla mnie znacznie ciekawszy i wprowadził naprawdę spory powiew świeżości. Po pierwsze, główny bohater nie ma depresji tylko po to, żeby ją mieć, żeby było coś oryginalnego. Widać, że autor się wczuł, rozdziały pisane właśnie z perspektywy tego Willa pozwalały wczuć mi się w jego umysł, w czym bardzo pomagał styl Levithana. Jeden, że wszystko pisał z małej litery (co mogło być denerwujące, ale według mnie po prostu pasowało), a dwa, że - powtórzę się - niesamowicie wręcz wczuł się w postać. Ta depresja po prostu przebija, a przy tym jakoś tak nie denerwuje. Jakoś tak naturalna się wydaje, na tyle, na ile to określenie jest dobre.
                 Główni bohaterowie są dość pasywni, ale za to jest jedna postać, ważny przy obydwu, która jest praktycznie motorem napędowym tej książki -Kruchy Cooper. Ten zdeklarowany gej był po prostu zabawny, ale i dobrze wykreowany, choć momentami wydawał się przesadzony... Poza tym jest jeszcze parę innych postaci, nie mniej ważnych dla fabuły, lecz nie aż tak interesujących.
                    Książka opowiada przede wszystkim o miłości, o miłości w każdych odcieniach. I robi to dobrze. Nie przesładza ani nie dramatyzuje,ale także zmusza trochę do refleksji. No i nie jest cała o miłości, o przyjaźni też się znajdzie. Tutaj jest jednak jedna, mała wada - owszem, daję trochę materiału do refleksji, ale przede wszystkim jest łatwa, sporo jest rzeczy podanych na tacy, mniej takich, co można sobie dopowiedzieć...
                     Powiedziałabym, że to kolejna porządna książka Greena, chociaż popadająca w schemat. Ale nie powiem ,bo to także książka Levithana, który wprowadził spory powiew świeżości. Zdecydowanie przeczytania nie żałuję, 8/10.
                  

poniedziałek, 25 maja 2015

Bo bycie idiotem nie jest takie łatwe, czyli "Forrest Gump" Winstona Grooma.

Raczej nie sądzę, aby był tu ktokolwiek, kto nie zna tej książki. Większość pewnie ją przeczytała, a jak nie, to chociaż obejrzała film. Ale ja tu jestem zapóźniona i dopiero teraz się za nią zabrałam ;)
              Forrest Gump jest idiotem i jest tego całkowicie świadomy. Myśli trochę wolniej, czasami się zacina, ale w niektórych rzeczach to prawdziwy geniusz. I jakoś tak wychodzi, że taki zapóźniony głupek wiedzie życie ciekawsze niż wielu normalnych, nawet i nadzwyczajnie wykształconych ludzi. Z jednej strony Gump nieudolnie próbuje zdobyć serce pewnej Jenny, z drugiej jednak wszystko wydaje się mu przeszkadzać, bo on, jak żaden inny, ma niesamowity talent do przyciągania kłopotów i psucia wszelkich dobrych okazji.
                Książka jest naprawdę krótka - w moim wydaniu ma 220 stron - ale przy tym jaka treściwa! W naprawdę wielu pozycjach mogę narzekać na lanie wody, na rozwleczenie i to niekoniecznie spowodowane rozbudowaniem narracji i poetyckimi opisami. Tutaj jest idealnie - owszem, nie ma co oczekiwać tutaj kwiecistych słów, ale przecież całą sprawę idiot przedstawia. I przedstawia to barwnie, zachowując swój światopogląd, a i jeszcze humor się pojawia...
                Wróćmy jednak do treściwości. Na tych 220 stronach dzieje się naprawdę wiele i tu pokażę pierwszy paradoks tej książki - do kolejnych wydarzeń dochodzi jakby z przypadku, są cholernie nieprawdopodobne... a przy tym wydają się tak sprytnie połączone ciągiem przyczynowo-skutkowym, że po prostu na to nie zwracam uwagi. Daję się wciągnąć w kolejne absurdalne przygody Gumpa, nie nudząc się ani trochę.
                 Ale nie samymi przygodami człowiek żyje - w mojej perspektywie książka zgryźliwie, ale niezwykle trafnie komentuje rzeczywistość. Czytam i aż się sama dziwię, jak ten fragment, to wydarzenie ironicznie pokazuje prawdę, a przy tym zachowuje optymistyczne, ale nie przesłodzone spojrzenie na świat.I to jest plus!
                Sam Forrest to niesamowicie sympatyczny człowiek. Taki idiot - ale o czystym sercu. A że mu nie zawsze wszystko wychodzi, to już jest inna sprawa... Miło też poczytać o miłości w świecie opanowanym przez pieniądze... Ogólnie jest strasznie sympatyczny, jak i inni bohaterowie. Przy tym tacy prawdziwi.

No i co? Mogę być idiotem, ale przecież przez cały czas chciałem robić dobrze, a marzenia to marzenia, nie?

                Można by wytknąć "Forrestowi..." nielogiczność i nierzeczywistość. Można by. Ale to wszystko zostaje przesłonięte przez sympatyczną narrację, bohaterów i to, jak to wciąga. Przede wszystkim to niezwykle pozytywna książka. Taka, która w ironiczny sposób komentuje rzeczywistość, będąc jednocześnie ciepłą i optymistyczną. Taka, która ma w sobie tony cytatów, a przy tym jest jeszcze świetną rozrywką. No to dostaje ode mnie porządne 9,5/10.



czwartek, 21 maja 2015

Muzyczny Przegląd #29

          Ponieważ przez ostatni tydzień miałam obowiązkowy odwyk książkowy (brak czasu i tym podobne...), to przychodzę teraz z kolejnym przeglądem ;) Klik!

1. Arena - The Unquiet Sky
Naprawdę miły progresywny rock. Jest delikatny, ale ładunek emocjonalny ma całkiem mocny, wzmacniany pełnym melancholii wokalem i pojawiającą się z rzadka gitarą...

2. Korpiklaani - Lempo
Utwór z nowej płyty Korpiklaani, brzmiący nieco inaczej niż ich dotychczasowe dokonania - poważniejszy, ale zarazem mający ich folk metalowy klimat. Chwytliwy, aczkolwiek ciężki refren wzmacniany jest przez szorstki, fiński wokal.

3. Crypt Sermon - Out Of The Garden
Przedstawiciel tak zwanego epic doom metalu. Ciężkość łączy z podniosłości, wplatając monumentalne, powolne riffy, wzmacniając wszystko wokalami. Klasyka w najlepszym wydaniu - Crypt Sermon garściami czerpie od zespołów takich jak Candlemass.

4. Archive - Bullets
Swego rodzaju połączenie rocka progresywnego z przeważającą elektroniką. Ale ta piosenka ma w sobie to coś, dotyka głębi...

5. Blues Pills - High Class Women
Świetny retro-rock inspirowany wyraźnie latami 70. Wiadomo, nie odtworzy się dokładnie tego, co było, ale brzmieniowo oddaje klimat dawnych lat, a pomaga w tym odpowiednio zestrojona gitara oraz świetny damski wokal.

6. Toto - Chinatown
Fajny, nieco chilloutowy rockowy kawałek. Ma w sobie to coś, relaksuje.

7. O.D.R.A - Lament Starej Kurwy
Nietypowa pozycja. Ma klimat, oddaje idealnie uczucia. Z jednej strony jest gatunkowy ciężar, doom leje się strumieniami, z drugiej strony bije z tego pewna desperacja, wściekłość. To wszystko dzięki nietypowemu wokalowi, który nie ma się podobać - ma być.

8. Bunkier - Nie obchodzi mnie
Polski punk! Energia i naprawdę niezły tekst. Właściwie to drugie jest tym, co sprawiło, że zwróciłam na ten kawałek większą uwagę. Świetny jest.

9.  Cire - Edge of Consciousness
Nawet niezły alternatywny rock. Porządny wokal, riff niestety powtarzany aż do znudzenia. Mimo to dobre, ale długo tego nie można słuchać.

10. Collapse Under The Empire - The Sky Is The Limit
Świetny post-rock. Przebija z niego charakterystyczna dla tego gatunku melancholia, nie jest nudny, a bębny nadają moc...

11. Lord Montague - Answers
Świetny stoner rock, nie wybijający się poza standardy gatunku, ale nadal świetny.

12. Illusion - Solą w Oku
Potężne, rockowe pierdolnięcie prosto z Polski, na dodatek temat bardzo na czasie  - w końcu jest o polityce i szczerze - oddaje jej sedno znakomicie, a przy tym jest po prostu ciężkim, naprawdę potężnym utworem z chwytliwym refrenem.

13. The Analogs - Pieśń Aniołów
Świetny, energiczny, polski punk. Zalety standardowe - energia, wokale, tekst.

14. Royal Blood - Out of the Black
Chwytliwa, niezła piosenka - bez szału, ale posłuchać można i to z całkiem sporą przyjemnością.

15. Akurat - Piekarnik
Akurat na koniec taki spokojniejszy (co nie znaczy, że spokojny) utwór, mieszanka rocka, punku, ska i reggae. Ale dobra mieszanka.


Standardowo - no, to by było na tyle! Miłego słuchania, mam nadzieję, że coś się spodobało!

środa, 13 maja 2015

Muzyczny Przegląd #28

                Dzisiaj... no cóż, zdecydowanie dużo będzie piosenek z musicali w wykonaniu przecudnego Studia Accantus ;) Ale co ja poradzę, jak są tak świetni? Zresztą, oni to tutaj nie wszystko...

1. Beth Hart - Might As Well Smile
Taki śmieszny gatunkowo utwór - myślę, że najbliżej mu do bluesa z rockowym dodatkiem, ale w sumie sama nie wiem. Przyjemny wokal, chwytliwy refren, no i bardzo motywujący tekst. Lubię :D

2. Tadeusz Woźniak - Zegarmistrz Światła Purpurowy
Ciekawy, polski utwór, którego część z was mogła już znać ;) Krótki, lecz intrygujący tekst, dobra oprawa muzyczna.

3. Steve Hackett - Love Song To A Vampire
Długi, niezwykle klimatyczny, progresywny utwór. Po prostu ma w sobie to coś, tą niewymuszoną nastrojowość...

4. Leprous - The Price
Ciekawy, progresywny utwór. Zaczyna się, można by powiedzieć, interesującą muzyczną konstrukcją, która potem co jakiś czas powtarza się w tle. Całość łączy naprawdę niezły wokal, charakterystyczna atmosfera... Trzeba początkowo dać chwilkę, aby się rozkręciło, ale potem jest coraz lepsze. Pojawiają się nawet naprawdę chwytliwe fragmenty.

5. Alice in Chains - Would
Utwór jednego z naprawdę ważnych, znanych, ŚWIETNYCH zespołów! "Would", utwór z płyty Dirt (którą ogólnie całą polecam) jest po prostu genialny. Łączy chwytliwość z atmosferą, a przy tym jest ciekawy muzycznie... uwielbiam.

6. Bracia - Niepisane
Polski kawałek porządnego rocka - chwytliwy refren, przyjemny wokal, no i przede wszystkim mądry, choć właściwie banalny tekst. Ma w sobie to coś, ot po prostu...

7. Tristania - A Sequel of Decay
Świetny gotycko-symfoniczny metal. Nie popada w banały, jakie ten gatunek coraz częściej serwuje, do zalet należy wspaniały, wysoki głos wokalistki, klimatyczny głos wokalisty, także i pewna ciężkość...

8.  Richie Sambora - When Blind Man Cries
Delikatny, ale naprawdę świetny rockowy utwór. Naprawdę nie wiem, co mogłabym jeszcze napisać...

9. Sylwia Banasik i Natalia Piotrowska - Weź mnie całą lub wcale
Piosenka z musicalu RENT, no i co tu dużo mówić... świetna jest! Stylizowanie na kłótnię tylko dodaje uroku utworowi... cholera, tego się chce słuchać!

10. Studio Accantus - Tango Roxanne
Kolejny świetny cover Studia. Zaangażowanie przy akurat tym utworze wszystkich instrumentów, a nie wykorzystanie gotowego podkładu było tutaj wspaniałym wyborem - dodają smaku. A sama piosenka jest wspaniała! Emocje w głosie wokalisty, podniosłe, niesamowite momenty na tle tej całej wręcz orkiestry... Wspaniałość.

11. Natalia Piotrowska - Jesteś Mój
Tym razem piosenka z Afery Mayerling. Genialny poziom wczucia się w rolę, Natalia to świetnie zaśpiewała! Na dodatek jest jeszcze chwytliwe jak nie wiem... uwielbiam.

12. Adrian Wiśniewski - Sznurki władzy
Znów z Afery ;) Adrian również się genialnie wczuł w postać, której utwór wykonuje. Czuć to szaleństwo, na dodatek tutaj też jest chwytliwie... zresztą, to trzeba po prostu posłuchać.

13. Studio Accantus - Bluzwis
Już ostatnie, przynajmniej na ten tydzień! W tym akurat utworze, utworze z Metra, występuje cała gama głosów, i każdy równie dobry, ba, im więcej, tym lepiej! Kocham.

14. Cave of Swimmers - The Prince of the Power of the Air
Coś z pograniczna sludge'a i stonera. Ciekawa gitara, chwytliwy główny riff,  świetny wokal (co w tym gatunku jest znowuż normą). Całość ma swój klimat, polubiłam bardzo ;)

15. Misha Mansoor & Tosin Abasi - Optimist
Ciekawe djentowo-progresywne połączenie... Zresztą nie ciekawe! Genialne! Niesamowicie interesujące! Nie oryginalne, bo trochę utworów w takim stylu powstało, ale ten się naprawdę wyróżnia. Co mam jeszcze chwalić?

No, to by było na tyle! Miłego słuchania!

poniedziałek, 11 maja 2015

Poczekamy jeszcze 34 lata i będzie, czyli "2049" Rafała Cichowskiego.

               Lubię zapoznawać się z różnymi wizjami przyszłości, mniej lub bardziej pozytywnymi (głównie tymi mniej pozytywnymi :D), a że zobaczyłam dwie naprawdę pozytywne recenzje tej pozycji, to postanowiłam się zapoznać. Szczerze mówiąc... nie wiem, od czego zacząć.
                 Ketra A to miasto położone kilometr nad Ziemią, miasto, w którym nie trzeba martwić się o pieniądze, zamiast tego możesz oglądać wspaniałe widoki, korzystając z dobra zaawansowanych technologii. Gdzieś na dole, w Ketrze B istnieje bezrobocie, korki,  przestępczość i podatki. Robert Welkin, który spędził całe życie w podniebnej części miasta nigdy nie spodziewał się, że kiedyś jego raj mógłby się skończyć... lecz właśnie to się stało. Dostaje przydzieloną z rządu psychoterapeutkę, po czym wraz z nią stara się ułożyć sobie życie i... robi to w niezbyt przemyślany sposób.
                 Rozmaite są pomysły autorów na to, jak mogłaby wyglądać przyszłość - czasem są one w miarę realistyczne, czasem to tylko radosna twórczość wyobraźni. Tutaj udało się wykreować naprawdę spójny, nawet prawdopodobny świat, a przy tym całkiem oryginalny. Niby podniebne miasto - to już było. Rafał dodaje jednak inne elementy, znane też czasem z innych wizji, tworząc razem coś nowego. Działanie Ketry jest przedstawione dokładnie, nie ma niedopowiedzeń. Za kreację świata - wieelki plus!
                Szczerze mówiąc, najtrudniej mi się wypowiedzieć o fabule. Wydaje się przemyślana i taka jest, mamy elementy najróżniejszych gatunków, ale nie zaangażowała mnie bardzo jako całość. Nie żeby coś - owszem, nie mogłam się doczekać ciągu dalszego i sięgałam po książkę, jak tylko mogłam. Niektóre wątki jednak nie wzbudziły u mnie zaangażowania emocjonalnego, z drugiej zaś strony - inne trzymały i nie puszczały, na szczęście te drugie przeważały ;)
              Uwielbiam styl Cichowskiego. Teoretycznie nic w nim takiego nie ma, praktycznie jednak książka pełna jest prostych, aczkolwiek niesamowicie trafnych metafor. Ba, nawet polubiłam na czas czytania "2049" narrację pierwszoosobową w czasie teraźniejszym.
              Wiadomo, zazwyczaj w dystopiach prędzej czy później pojawia się pytanie, dokąd zmierza świat. Jakie wartości są najważniejsze. Tutaj również zostały wplecione najróżniejsze rozważania, niezwykle zręcznie, nie przerywając ciągłości akcji, nie zanudzając "filozofowaniem". Tak akurat. 
              Kreacja bohaterów - porządna. Na uwagę zasługuje wątek romantyczny, który jest naprawdę dobry - jak nie przepadam za tym tematem, tak tutaj stał się jednym z moich ulubionych wątków. Ani przesłodzony, ani przedramatyzowany.
              Podsumowując - czytajcie, zwłaszcza, jak interesuje was ten gatunek. Jeśli nie, też możecie spróbować. Zresztą, dla tej okładki warto :D Oceną jest... 8/10.

sobota, 9 maja 2015

Małpa też pochodzi od człowieka, czyli "Chromosom 6" Robina Cooka.

             Ostatni z moich "ślepych" wybrańców z biblioteki. Poprzednie nie były najlepsze, ale pomyślałam - autor nawet znany, nawet lubiany... przecież nie może być złe. Pocieszyłam się, że najprawdopodobniej będzie to przyjemny przeciętniak i w sumie zostałam zaskoczona ;)
                    Zamordowany zostaje Carl Franconi, dość znana postać w świecie przestępczym. Niedługo ma zostać dokonana sekcja zwłok, ale trup znika z kostnicy, natomiast parę dni później na stole ląduje topielec pozbawiony rąk, głowy oraz...wątroby. Jack Stapleton wraz z doktor Laurie Montgomery dowiaduje się, że topielec to... Carl Franconi. Nie wyjaśnia to nadal wielu rzeczy, a po odpowiedź trzeba będzie wyruszyć aż do Gwinei Równikowej...
                   Akcja dzieje się naprzemiennie na dwóch frontach - mamy dwa różne "zestawy" postaci, dwie różne sprawy. Pierwsza to wspomniana wcześniej sprawa dotycząca zniknięcia zwłok i ich ponownego się pojawienia, druga natomiast jest tym powodem, dlaczego "Chromosom 6" jest nazywany thrillerem medycznym, a nie tylko thrillerem - poznajemy ekipę, która zajmuje się...hodowlą transgenicznych szympansów. Raczej bliżej temu do science-fiction, aniżeli do medycyny, ale...
                   Ale nie przeszkadza to autorowi rzucać na prawo i na lewo skomplikowanymi, medycznymi terminami. Parę z nich jest wyjaśnionych, ale to nie zmienia faktu, że przez to czyta się ciężkawo. Robin próbuje wyjaśnić to, jakim cudem przeszczepienie małpie kawałka ludzkiego genu właśnie do chromosomu 6 może sprawić... no różne rzeczy. Na dodatek po zapoznaniu się z paroma opiniami i po swojej doszłam do wniosku, że osobom nieobeznanym w medycynie przeszkadzać będzie ilość terminów, natomiast tym obeznanym - nielogiczność i nieprawdopodobieństwo.
                  Mimo wszystko wciąga. Po prostu wciąga. Bywa przewidywalne, bywa nudnawe, ale wciąga. Nawet, jak parę rzeczy można wywnioskować błyskawicznie, a Robin próbuje zrobić z nich tajemnicę, to po prostu wciąga i czyta się niesamowicie szybko - tutaj dodanie elementów typowo przygodowych zrobiło wiele dobrego, bo jest trochę akcji i jest to akcja ciekawa.
                 Teraz niestety znów wymienię trochę wad. Pierwszą jest styl autora, który kompletnie mi nie podszedł. Z jednej strony aż chciało się przewracać strony, aby dowiedzieć się co dalej, a z drugiej strony pióro Cooka pozostawiało wiele do życzenia. Niby nie było z nim nic złego, ale wydawało mi się jakieś takie...sztywne.
                 Kolejną sprawą są postacie. Nie irytowały, ale...no właśnie. Pozostawiały mnie obojętną, czasem wydawały się wręcz płaskie. Z nikim nie mogłam się bliżej zidentyfikować, ba, nawet się do nich nie przywiązałam... Po prostu nie.
               Cóż... książka ma wiele wad i nie zamierzam jej nikomu polecać. Ma jednak jedną, największą zaletę, która sprawia, że jednak w ostatecznym rozrachunku "Chromosom 6" nie jest złą lekturą. Wciąga. Pozwala się oderwać od rzeczywistości. Fabuła jest po prostu ciekawa, niestety cała reszta nie pozwala mi jej naprawdę dobrze ocenić...5/10.

środa, 6 maja 2015

Muzyczny Przegląd #27

        Tym razem nieco wcześniej, a bo czemu nie ;) Zapraszam na kolejny przegląd - klik!

1. I the Mighty - Adrift
Piosenka zaczyna się trochę "brutalnie", sygnalizując coś, czego trudno słuchać, ale potem przechodzi na głównie czysty wokal, a sama melodia jest dość chwytliwa - chociaż właśnie czysty wokal jest nieco zbyt "popowy", ale to już mniejszy "problem".

2. Amaseffer - Land of the Dead
Świetny, nieco progresywny metal. Wzruszający wręcz wokal, który idealnie oddaje emocje, świetne wejście gitary, po której linia wokalna jest jeszcze lepsza... kocham.

3. Sons of Seasons - Sanctuary

 Po pierwsze - klimatyczne, basowe intro z dodatkiem pianina. Po drugie - piękny głos wokalistki. Po trzecie - to po prostu porządny symfoniczny metal.

4. Scale the Summit - Odyssey
Progresywny metal, ewentualnie djent w wersji instrumentalnej. No i świetnej, bo jest klimatycznie, jest ciekawie, no i jest też dobre brzmienie gitary.

5. Vain - Beat the Bullet
 Glam metal bądź hard rock, ma wszystko, czego ten gatunek potrzebuje - chwytliwość, zwłaszcza w refrenie, do tego pasujący głos wokalisty, no i to "oldschoolowe" brzmienie też klimatu dodaje ;)

6. Joseph Magazine - Wormwood
Porządny, progresywny metal prosto z Polski. I to taki naprawdę progresywny, jest czym się pozachwycać i czego posłuchać, zresztą cały album jest naprawdę świetny, ale to z tym utworem zapoznałam się w pierwszej kolejności, tak więc ten tutaj prezentuję.

7. Distorted Harmony - Misguided
Ponownie coś progresywnego ;) Nie jest aż takie dobre jak poprzedni utwór, ale nadal to świetny kawałek muzyki. Ma w sobie to coś, ot tyle.

8. Seventh Wonder - Inner Enemy
Nieco progresywny, ale raczej po prostu heavy metal z popowym zacięciem. Porządnie brzmiący wokalista, pasujący do wydźwięku utworu, a zarazem nie zbyt mało delikatny. Sam kawałek zresztą - niesamowicie chwytliwy.

9. Seventh Wonder - Alley Cat
Nawet nieco bardziej popowaty utwór, ale tak samo dobry jak poprzedni tego zespołu. Chwytliwy cholernie, a wokale naprawdę dobre.

10. Devandra Banhart - Insect Eyes
Za cholerę nie wiem co to za gatunek, bo to mieszanka najróżniejszych. Liczy się to, że całość ma swój niepowtarzalny klimat i po prostu czaruje.

11. The Early November - Cyanide
Prosty, rockowy kawałek. Niby taki prosty, ale ma w sobie to coś. Po prostu lubię tego słuchać, podoba mi się...

12. Franz Ferdinand - Matinee
Oj, spędziłam całą sobotę na słuchaniu Franzów, co ja bym o nich nie mogła powiedzieć! Chwytliwe refreny, pokomplikowane, ale inteligentne teksty, genialne, charakterystyczne brzmienie! Wokale! Wszystko! Wybrałam jedną piosenkę, ale kocham praktycznie wszystkie...

13.  The Road Soundtrack - The Road
 Książkę pokochałam, filmu nie oglądałam, ale podkład ma genialny. Uwielbiam, uwielbiam tą emocjonalność. Ten krótki utwór jest tak poruszający w swojej prostocie, że... że po prostu nie wiem co powiedzieć.

14. Nevermore - The Sanity Assasin
Heavy metalowy utwór z pierwszego albumu mojego ulubionego zespołu. Idealna mieszanka klimatu i ciężkości. Świetny głos Warrela Dane'a. Refren z mocą. Uwielbiam.

15. Wicked Minds - Across the Sunrise
Progresywny, klimatyczny, spokojny utwór. Akurat na zakończenie.

No, to by było na tyle! Miłego słuchania!





wtorek, 5 maja 2015

Uważaj na związki, czyli "Latarnik" Camilli Lackberg.

            W końcu nadszedł czas na podejście do kolejnej części kryminalnego cyklu Lackberg. Podejście trochę ostrożne, niezbyt przekonane, aż nazbyt ostrożne, bo nasłuchało się o tym, że ponoć Camilla traci formę. Czy zasłyszane opinie były prawdziwe? Dowiecie się.
           Do Fjallbacki po brutalnym pobiciu wraca Mats Sverin, powszechnie lubiany facet, porządny, obowiązkowy. Nie afiszuje się w ogóle ze swoim życiem prywatnym, a kilka dni po jego powrocie zostaje zamordowany we własnym mieszkaniu. W tym samym czasie, na wyspie niedaleko miasteczka, wyspie zwanej Wyspą Duchów zjawia się kobieta imieniem Annie, a właśnie to miejsce odwiedził Mats przed śmiercią. Patrik próbuje odkryć to, co się działo w przeszłości chłopaka i napotyka na wiele interesujących powiązań...
          Standardowo Camilla serwuje nam strawną mieszankę kryminału i obyczajówki i standardowo do wątków obyczajowych nie mam zastrzeżeń - trochę dramatów ludzkich od razu sprawia, że książka jest bardziej zróżnicowana niż "typowy kryminał", bardzo mi się to podoba, miejscami nawet te fragmenty były dla mnie bardziej interesujące, niż samo śledztwo :D
           A co do wątku kryminalnego... szczerze mówiąc, zawiódł mnie. Nie mówię, że wszystko było przewidywalne, bo parę rzeczy naprawdę mnie zaskoczyło, ale okazało się, że mój pierwszy wytypowany podejrzany, na którego wpadłam już po pierwszych stronach książki, był sprawcą. Z jednej strony się cieszyłam, że wreszcie coś mi się udało rozwiązać, ale jednak tutaj to wszystko było po prostu za proste, a wraz z rozwiązywaniem zagadki przez komisarzy coraz łatwiej było dojść do prawdziwego rozwiązania, nawet mimo prób lekkiego "pobabrania" historii.
          Zaskoczył mnie za to wątek z przeszłości, był na całkiem wysokim poziomie, a i to, jak łączył się z teraźniejszością nie było oczywiste. Ogólnie ta część obyczajowością stoi, bo najważniejszy w tej części był właśnie pierwiastek ludzki, sporo akcji działa się "na bieżąco".
          Cykl Lackberg kojarzyłam zawsze z tym, że rozwiązania były szokujące, dotyczyły problemów, ale kontrowersyjnych, wydźwięk każdej powieści był niesamowicie mocny. Ta część również pod tym względem nie zawiodła, biorąc "na warsztat" kwestię przemocy domowej wobec kobiet.
          Standardowo, do obsady dołącza na potrzeby tej zagadki plejada nowych bohaterów. Początkowo wydawali mi się jacyś bezpłciowi, daleko im było do niektórych postaci z poprzednich części. Szybko się jednak do nich przekonałam, bo Lackberg nadal świetnie sobie radzi w aspekcie psychologii postaci.
          Podsumowując, ci, którzy zaczęli sagę Lackberg pewnie i tak przeczytają. Nie jest to najlepsza pozycja z serii, ale zła też nie jest. Natomiast osoby, które jeszcze się za ten cykl nie zabrały, a lubią kryminały i thrillery nie mają na co czekać! Jest naprawdę świetny, podejrzewam nawet, że osobom, które nie przepadają za tym gatunkiem mogło by się spodobać. "Latarnik" otrzymuje ode mnie ładne 7/10.               

sobota, 2 maja 2015

Podpaski na 1000 sposobów, czyli "Dziewczyny z Danbury" Piper Kerman.

           Po obejrzeniu Orange Is The New Black naturalną koleją rzeczy było sięgnięcie po książkę, która twórców serialu zainspirowała, tym samym zaczynając przygodę z ogólnie rzecz biorąc "literaturę więzienną" ;)
             Piper Kerman ma narzeczonego i niezłą pracę. Przyszłość stoi przed nią otworem... do czasu, kiedy policja odkrywa jej przestępstwo sprzed 10 lat, kiedy to dla swojej byłej dziewczyny imieniem Nora przemyciła pieniądze zdobyte na sprzedaży narkotyków. Wyrok - 15 miesięcy w więzieniu Danbury. Piper zdarzyło się tam całkiem sporo, a raczej mało czego się spodziewała...
              Zacznijmy od tego, że książka nie ma jakiejś "linii fabularnej", nie składa się nawet ze zdarzeń następujących jedno po drugim. Owszem, jest mniej więcej chronologicznie, ale Piper po prostu opowiada o co ciekawszych zdarzeniach, które jej się przydarzyły. Był to dobry wybór, bo w ten sposób czytamy tylko o wyróżniających się z więziennej rutyny rzeczach, nieraz zabawnych sytuacjach, niekiedy po prostu ciekawych. Niestety, przez to książka nie ma też czegoś, co by trzymało przy lekturze, ale jednak ciągnęło mnie do czytania jej, gdy miałam wolną chwilę.
              Strasznie mi się podoba sposób, w jaki Piper opowiada o swoim pobycie w więzieniu. Nie chodzi mi tutaj o styl, tylko...charakter. Sposób, w jaki opisuje inne więźniarki. Sposób, w którym pokazuje więzi pojawiające się między nimi... Po prostu było w tym coś ciepłego, no i prawdziwego. Raczej nie sądzę, żeby Piper koloryzowała swoje wspomnienia.
              Tak samo jak linii fabularnej nie ma, trudno tu mówić stricte o postaciach, bo główna część książki to właśnie opisy i nie ma w tym absolutnie nic złego - dialogi zdarzają się jednak rzadko. Mimo wszystko widać, że te osoby to prawdziwi ludzie i chociaż pojawia się ich całkiem sporo, to jednak każdy się na swój sposób wyróżnia.
              Piper przy okazji opisywania swoich przeżyć dotyka nieco tematu zasadności i przydatności więzieni w USA, robi to dość zgrabnie, nie przesłaniając tym całości wspomnień. Ma w swoich rozmyślaniach trochę racji kobita...
              Wspomnę teraz coś o stylu, w którym pisze Kerman. W sumie trudno mi go ocenić... Nie należy on do tych, przy których książkę się wręcz pochłania, nie ma też w nim większych błędów. Jest taki zwyczajnie przeciętny, chociaż czasami ukazują się ciekawe sformułowania...zdecydowanie jednak nie należy do tych czarujących, ani po prostu lekkich.
               Niełatwo mi się właściwie wypowiedzieć o tej książce - z jednej strony mi się naprawdę podobała, z drugiej jednak nie ma w niej nic specjalnego, raczej nie jest to pozycja, o której się będzie pamiętać na długo. Mimo wszystko polecam. Tematyka więzienna jest ciekawa, a wspomnienia Piper czyta się przyjemnie, na dodatek pojawia się parę fragmentów, sytuacji, które po prostu trzeba jakoś zaznaczyć, zapamiętać. Powtórzę - nie jest to coś, co cię potencjalnie oczaruje, ale jest mimo wszystko ciekawe i polecam, zdecydowanie polecam. Ocena... ocena to 6,5/10.
               Dodam jeszcze, że książka się sporo od serialu różni, a w "wersji pisanej" można znaleźć między innymi przepis na więzienny sernik oraz wywiad z Piper, całkiem ciekawy zresztą.

piątek, 1 maja 2015

Więzień 29-11 po raz drugi, czyli "Skazaniec. Z bestią w sercu." Krzysztofa Spadło.

          Jakiś czas temu recenzowałam pierwszy tom Skazańca (klik, tutaj), no i wraz z nim zakupiłam też drugi. Po Orange Is The New Black miałam mocnego smaka na tematykę więzienną, tak więc sięgnęłam po to, co było najbliżej ;)
              UWAGA, SPOJLERY Z TOMU PIERWSZEGO W OPISIE! Ropuch zdecydowanie miał prawo być wściekły po tym, jak dowiedział się, że Hrabia go oszukał, i to dość mocno. Wyrusza na poszukiwanie zemsty, którą z początku przerywa mu Ojczulek, osoba, która jest właściwie jego "sumieniem". To go jednak nie powstrzymuje, parę kontaktów z Czarnym - facetem, z którym lepiej nie zadzierać - i zemsta załatwiona. Nie zostanie ona bez echa....
             W tym tomie atmosfera robi się jeszcze cięższa, a związane jest to z przemianą głównego bohatera - no cóż, zasmakował przemocy i teraz już nie wydostanie. Właśnie zmiana w jego psychice jest dla mnie najciekawszą częścią tego tomu - nie stało się to za szybko ani przerażająco wolno, facet miał rozterki, a pierwszoosobowa tylko pomagała w poznaniu jego toku myśli...
              Muszę powiedzieć, że praktycznie można by podzielić tę książkę na trzy części w zależności od postaci, które grają tam największą rolę. Większość trzyma wysoki poziom, ale niestety druga część jest nieco gorsza od pozostałych - momentami mi się zwyczajnie dłużyła i właśnie podczas tego fragmentu najczęściej miałam ochotę odkładać książkę, nie wciągała aż tak bardzo, na szczęście nastąpiła część trzecia, która znów była na niesamowicie wysokim poziomie ;)
              Jak to w więzieniu, niektórzy przychodzą, niektórzy wychodzą. A że nasz Ropuch ma dożywocie, to te transfery widzi dość często. Także w powieści dni upływają, pokazując "przepływ". W tym tomie autor rozwinął bardziej postacie poboczne, między innymi Suchego, z paroma się pożegnał, a parę powitał - ze "świeżaków" warty uwagi jest przede wszystkim Wilhelm Wolf, bezterminowiec, z którym postanawia zaznajomić się Ropuch. Jest świetnie skonstruowany pod względem psychologicznym, naprawdę. Za to postać Dziuby miała spory potencjał, który niestety został, moim zdaniem, zmarnowany.
              Co tu dużo mówić? Resztą powtórzyłabym praktycznie recenzję tomu pierwszego. Świetny styl pisania, ciekawe przeplatanie wydarzeń historycznych z tym, co dzieje się w więzieniu. "Z bestią w sercu" to godna kontynuacja i dostaje zasłużone 9/10.