poniedziałek, 27 kwietnia 2015

Nie taki kotek straszny, jak go malują, czyli "Kocia Morda" Kamila Staniszka.

           A tej książki bym z kolei nie poznała, gdyby nie gazeta Metal Hammer. W kąciku czytelniczym owej znalazła się dość pozytywna recenzja "Kociej Mordy", na dodatek tak pozytywna, że zdecydowałam się od razu zamówić.
             W Piasecznie jest sobie mała redakcja wydająca "Kuriera Popołudniowego", ot taka gazeta lokalna. Wydałoby się, że nie dzieje się tu nic specjalnego - ot, dziennikarze wyjątkowo starają się podejść do faktów obiektywnie, ale poza tym to raczej nic. Pozory jednak mylą i niedługo po śmierci żony Kalickiego, jednego z dziennikarzy, podczas jego imprezy urodzinowej w toalecie zostaje znaleziona Kamila, koleżanka po fachu, a na dodatek lokalne firmy i osobistości zaczynają robić jakieś dziwne manewry związane z ośrodkiem "Wisła"... Kalicki wraz z częścią redakcją postanawiają się za to zabrać.
              Muszę powiedzieć, że rozwój akcji jest dość... książkowy. Chodzi mi o to, że raczej za Chiny w prawdziwym życiu by się tak nie zdarzyło, ale to jak największa tutaj zaleta! Po prostu czerpałam niesamowitą przyjemność z tego, co się działo. Kolejne zdarzenia nie były wywrotowymi przełomami nie do przewidzenia, ale nie zajmowałam się przewidywaniem. Wczułam się, co zafundowało mi po prostu niesamowitą przyjemność.
             Tutaj raczej nie zwraca się uwagę na to, jakie jest rozwiązanie, tutaj przyjemność sprawia obserwowanie, jakimi sposobami Kalicki i spółka próbują dojść do niego. Co jak co, ale policjantami to nie są, znajomości też nie mają za dużo... ale sobie radzą.
             Cały czas dążę do tego, że to po prostu świetnie się czyta. Kamil Staniszek jest prawdziwym dziennikarzem, ale w przeciwieństwie do Tomasza Sekielskiego, którego powieść, Sejf, recenzowałam jakiś czas temu, ma niesamowicie lekkie pióro. Z gatunku tych rozrywkowych. Całość okrasza też pojawiającym się dość często, trafnym i smacznym humorem, niektóre sytuacje przypominałam sobie jeszcze całkiem sporo razy po zakończeniu.
            Kolejnym i jednym z ważniejszych punktów powieści są bohaterowie. Autor w posłowiu wspominał, że napisał powieść niesamowicie szybko, na "jeden ciąg", wspominał też o tym, że "Bohaterowie mogli więc wyjść dość papierowi, ale nie chciało mi się ich już poprawiać", a jak ja się ustosunkowuję do jego opinii? Cóż, nie mogę powiedzieć, że byli papierowi, ale niekoniecznie są idealnie, perfekcyjne dopracowane pod względem psychologicznym... ale po prostu byli fajni. Nie są to postacie, które będziemy pamiętać po wszelkie czasy, ale na czas lektury są świetni. Na dodatek łatwo się w nich wczuć, bo mimo wszystko to normalni ludzie i taki Zagrodzki mógłby być naszym szefem, a Kalicki kolegą po fachu. Proste.
              Jeśli zaś chodzi o samo zakończenie, jest satysfakcjonujące. Wydaje mi się tylko, że wszystko rozwiązało się zbyt szybko i zbyt łatwo w porównaniu do całego "pościgu" za rozwiązaniem....
            Strasznie podobały mi się występujące czasem sceny akcji - miały klimat po prostu, ze smakiem wręcz się je czytało :D
            Podsumowując, ta książka to przede wszystkim świetna rozrywka, i to na wysokim poziomie. Humor tutaj nie jest prymitywny, śmieszy, a akcja wciąga, jak cholera. Biorąc pod uwagę jeszcze całkiem niezłe postacie oraz świetną okładkę - polecam z całego serca, a ta niepozorna pozycja dostaje ode mnie 8/10.

1 komentarz:

Jak już poświęciłeś/aś chwilkę, żeby to przeczytać, to zostaw po sobie ślad! Każdy komentarz jest dla mnie na wagę złota i pokazuje mi, że kogoś jednak obchodzą moje wypociny ;)