wtorek, 7 kwietnia 2015

Turkus splamiony szkarłatem, czyli "Turkusowe Szale" Remigiusza Mroza.

            Tą książkę Mroza miałam już w swoim domu od jakiegoś czasu, ale jak zwykle, gdy zdobędę coś, na co długo czekałam, to nie mogę się za to zabrać. Ale w końcu się zabrałam i oto wyniki tego spotkania!
              W Wielkiej Brytanii zostaje utworzony 307. Dywizjon Nocny Myśliwski "Lwowskie Puchacze". Złożony jest głównie z Polaków i nie mają oni tam lekko - nie dość, że nauka języka, niezbędna do komunikacji, idzie kiepsko, tak samo jak nauka geografii okolic, to na dodatek sami Anglicy nie pałają do nich zbytnią sympatią - trudno im zdobyć jakikolwiek dobry samolot, na dodatek praktycznie nie są wysyłani na misje, chociaż chcieliby. Dowódcy, jak i skład dywizjonu, dość często się zmieniają, a sytuacji nie ratuje fakt, że kiedy już udaje im się wylecieć w przestworza, okazuje się, że najprawdopodobniej w ich szeregach znajduje się szpieg.
            Muszę przyznać, że strasznie ciężko mi było się "wgryźć" w lekturę. Z początku nie dość, że po prostu akcja mnie nie wciągnęła, to na dodatek postacie mi się myliły przez ich mnogość i to, że autor zamiennie używa w książce ich imienia, nazwiska i pseudonimu (a czasem nawet dwóch). Stan ten trwał dość długo, bo przez około 200 stron (z 520), ale jak już powoli zaczęłam ogarniać ludzi, jak akcja zaczęła się rozkręcać, to tak się wciągnęłam, że szkoda mi było nawet zejść do kuchni i dolać sobie herbaty, chciałam tylko czytać i czytać.
            A teraz powtórzę to, co pisałam przy okazji Parabellum - mało który autor potrafi wyzwolić we mnie tyle emocji podczas czytania, w niektórych momentach krzyczałam na książkę, jakby to miało cokolwiek zmienić! Po prostu wczułam się niesamowicie.
             Zwłaszcza, że sceny akcji, potyczek samolotowych, są napisane świetnie, dynamicznie i nie miałam absolutnie żadnego problemu z wyobrażeniem sobie ich. Owszem, ponieważ książka jest o lotnictwie, to sporo technicznego żargonu tutaj jest, ale o dziwo, nawet na początku nie było problemu z przyswojeniem sobie go.
            Oprócz scen akcji oraz fabuły "głównej", w tle cały czas pojawia się wątek poszukiwania szpiega, początkowo jakby bagatelizowany, ale z każdą chwilą coraz wyraźniejszy. Muszę się pochwalić, że udało mi się go w swoich myślach dość wcześnie udaremnić, ale i tak zakończenie mnie zaskoczyło i to dość... mocno. Sam rozwój tego wątku jest ciekawy, dość często pojawiały się naprawdę niespodziewane zwroty akcji, a i inne wątki były niezłe.
            Warto też wspomnieć o tym, że powieść jest naprawdę lekka, mimo tematyki wojennej, w równym stopniu dzięki stylowi Mroza, który jest naprawdę świetny, jak i bardzo dobremu humorowi, wplatanemu dość często, ale nigdy nie spadającym na jakości.
             Stwierdziłam na początku, że przez pierwsze 200 stron bohaterowie mi się mylili, ale bynajmniej  nie przez to, że są niecharakterystyczni - po prostu było ich dużo, podobnie miałam przy Grze o Tron. Tak to są skonstruowani świetnie, wyraziście, można było ich polubić tak, jak prawdziwe osoby.
            Podsumowując - Mróz to Mróz. Świetny styl pisania, świetny humor, wyraziści bohaterowie, wciągająca akcja. Szkoda tylko, że tak długo się rozkręcała, ale w ostatecznym rozrachunku wydaje mi się ciekawsza, niż w Parabellum... w końcu więc dostają ocenę taką samą - 8/10.

2 komentarze:

  1. Jak dla mnie była ona odrobinkę, odrobinkę gorsza niż Parabellum, ale bynajmniej nie mogę powiedzieć o niej nic złego.
    http://chcecosznaczyc.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Chętnie bym przeczytała, zwłaszcza, że Mróz wciąż widnieje na mojej liście "do poznania" :)

    OdpowiedzUsuń

Jak już poświęciłeś/aś chwilkę, żeby to przeczytać, to zostaw po sobie ślad! Każdy komentarz jest dla mnie na wagę złota i pokazuje mi, że kogoś jednak obchodzą moje wypociny ;)