niedziela, 29 marca 2015

Dwa razy John Green, czyli "Gwiazd Naszych Wina" i "Szukając Alaski".

            Czyli taki dwupak dzisiaj piszę, bo tak sobie umyśliłam, no nic... Nie przedłużając.... Zapraszam!

1. "Gwiazd Naszych Wina"
              Szesnastoletnia Hazel choruje na raka, a i tak aktualnie ma przed sobą jeszcze trochę życia tylko dzięki udanej terapii eksperymentalnym lekiem. Nie znaczy to jednak, że długo sobie jeszcze pożyje - świadomość bliskiej śmierci wisi nad nią każdego dnia, natomiast ona stara się tym mimo wszystko nie przejmować, czytając po raz tysięczny w swoim pokoju "Cios udręki". Pewnego dnia zostaje ponownie zmuszona do pójścia na spotkanie grupy wsparcia, tym razem pojawia się na niej także nieznajomy chłopak, który dość szybko się z Hazel zaznajamia - Augustus.
             Była to generalnie najbardziej chwalona książka Johna Greena, ale starałam się na nic nie nastawiać... chyba mi się jednak nie udało. Zacznijmy może od początku... tym razem, powieść jest bardziej nastawiona na romans niż "Papierowe Miasta" i o tym romansie właśnie wspomnę. Jest naprawdę wielkim plusem, bo po pierwsze - jest (a przynajmniej wydaje się, z perspektywy osoby o romansach pojęcia nie mającej) naturalny, a po drugie - nie przesłodzony, zdecydowanie nie. Relacje są po prostu normalne, rozwijające się uczucia obserwuje się niezwykle przyjemnie (i z zaangażowaniem), zwłaszcza, że rozmowy między Hazel a Augustusem zawsze są albo zabawne, albo po prostu... mądre, ale w przyswajalnej, przyjemnej formie. Krótko mówiąc - plus za naturalny romans, bez przesłodzenia, niezwykle przyjemny.
             Kolejną ważną kwestią są postacie, które, jak u Greena, są wykreowane praktycznie bez zarzutu. Normalni ludzie, chociaż naznaczeni chorobą. Poza główną parą poznajemy też Isaaca, innego chorego, oraz parę postaci bardziej drugoplanowych. Charaktery wypadły naturalnie, chociaż czasem Augustus z tymi swoimi metaforami już tak naturalnie nie wypadał.
             Nie przekonał mnie do siebie natomiast rozwój akcji. Dla informacji - w tej książce akcja nie skupiała się na zwykłych, obyczajowych scenach "z życia wziętych", magii codzienności, tylko został wpleciony wątek poszukiwania autora "Ciosu udręki", ponieważ książka urywała się "w trakcie", a największym marzeniem Hazel jest dowiedzieć się, co się tak naprawdę stało. No i co w tym niby złego? Po prostu mnie nie zaangażowało, a ponadto niektóre wydarzenia wydawały mi się takie... wymuszone? Nie wiem, jak to powiedzieć... Po prostu było z nimi coś nie tak.
            Styl Greena to styl Greena - świetny i łączący fragmenty zabawne z tymi dającymi do myślenia. Co do tych drugich... po GNW jakoś miałam mniej "materiału do przemyśleń" niż po Papierowych Miastach, mniej się na mnie odbił.
            Ta akurat książka znana jest też z tego, że okropnie wyciska łzy... No i co tu dużo mówić - popłakałam się, ale nie poczułam "głębokiego wzruszenia". Takiego, co leży na sercu i nie opuszcza... Głównym powodem  było chyba to, że nie udało mi się poczuć więzi z bohaterami. Byli naprawdę sympatyczni, ale jakoś nie udało mi się. Za szybko wszystko się działo, za mało było takich normalnych zdarzeń, w których można by ich lepiej poznać.
           Podsumowując - jest naprawdę w porządku, ale nie odcisnęło na mnie zbyt wielkiego "piętna". Trochę materiału do przemyśleń było, ale nie zapamiętam tego na naprawdę długo. Było okej... ale tylko okej. Oceną jest 7/10.

2. "Szukając Alaski"
               Miles jest wręcz znudzony normalnością. Wyrusza do szkoły z internatem licząc na to, że może coś się zmieni, coś - czyli jego życie, coby przestało być codzienną rutyną pełną tych samych rzeczy, a raczej zaczęło być niespodziewanym huraganem. Sam jednak nie spodziewał się tego, co się stało, a wszystko to za sprawą pewnej Alaski Young i jej przyjaciół, ale przede wszystkim Alaski. W ten sposób zamiast zaczytywać się w biografiach i uczyć się na pamięć ostatnich słów, Miles zaczął w końcu "chwytać dzień".
               Zacznę tym razem od czegoś innego, a  mianowicie  od samej akcji - tym razem trudno wskazać przez większość czasu wątek główny, ale samo "szkolne życie" porywa niczym wodospad Niagara, ponieważ zbiór charakterów, jaki występuje wśród głównych bohaterów, jest wręcz elektryzujący, a dialogi pełne humoru. Po prostu chce się to czytać.
               Mimo wszystko właściwa akcja zaczyna się gdzieś tak w 2/3 książki i muszę powiedzieć, że tym razem pokazała naprawdę ciekawy temat i pokazała go naprawdę ciekawie. Tym razem również "materiał do przemyśleń" jest bliższy normalnym ludziom (ludziom...no, nastolatkom) , traktuje bowiem o dojrzewaniu, o zderzeniu młodzieńczych szaleństw i rzeczywistości, tak mówiąc ogólnie. Oprócz tego, czego trzeba się domyśleć samemu, jest też, standardowo, parę złotych cytatów podanych "na tacy" - i dobrze.
             Powiem teraz troszeczkę może o bohaterach. Tym razem na głównym planie jest cała "paczka", ale wśród tej plejady dobrze skonstruowanych postaci wybijają się przede wszystkim dwie, a może nawet jedna - mniej główny bohater, a więcej Alaska. Ta dziewczyna jest po prostu zagadką, od początku do końca. Zaskakuje jej złożoność, zaskakuje wszystko, czego o niej się w miarę upływu fabuły dowiadujemy. Natomiast główny bohater jest złożony z samego faktu bycia głównym bohaterem, jak źle by to nie brzmiało ;)
             Podsumowując - ta akurat powieść jest lepsza od GNW, ale wciąż gorsza od Papierowych Miast. Mimo to, naprawdę ma w sobie to coś - mogę z całej siły polecić oceną 8/10.

Jak widać, John Green to John Green. Nawet, jak ma gorsze książki, to nadal są świetne ;) Wszyscy poszukujący kopalni cytatów i powieści, które potrafią na najbliższe parę dni wprowadzić w refleksyjny nastrój, mogą śmiało sięgać. Najlepsze według mnie są Papierowe Miasta, potem Szukając Alaski, a na samym końcu plasuje się hitowe Gwiazd Naszych wina - to ostatnie było dla mnie lekturą przyjemną, ale zabrakło tej refleksyjności. Przede mną jeszcze Will Grayson, którego już mam i Katarzynki, których jeszcze nie mam... No, zobaczymy!

7 komentarzy:

  1. Nadal przekonuje samą siebie żeby sięgnąć po Greena. I jakoś specjalnie mi to nie wychodzi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po prostu może pewnego dnia się natkniesz i pomyślisz "A, sięgnę w końcu po tego cholernego Greena". Nic na siłę ;)

      Usuń
  2. Sama nie wiem... Chwilowo nie jestem ani na tak, ani na nie.

    OdpowiedzUsuń
  3. GNW czytałam i nawet mi się podobało, choć spodziewałam się czegoś lepszego. W najbliższym czasie mam zamiar wziąć się na "Papierowe miasta", mam motywację w postaci filmu, który niebawem będzie miał premierę ;)
    http://chcecosznaczyc.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moim zdaniem "Miasta..." są lepsze i od Gwiazd, i od Alaski, więc bierz śmiało ;)

      Usuń
  4. Jestem po lekturze Gwiazd, Alaska jeszcze przede mną, jak na razie bardzo na tak :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Z twórczości Greena znam tylko "Gwiazd naszych wina", a i szczerze- ten fenomen nieco już przyblakł w moich wspomnieniach :)

    OdpowiedzUsuń

Jak już poświęciłeś/aś chwilkę, żeby to przeczytać, to zostaw po sobie ślad! Każdy komentarz jest dla mnie na wagę złota i pokazuje mi, że kogoś jednak obchodzą moje wypociny ;)