wtorek, 9 grudnia 2014

Ścieżka nieskończona niczym liczba pi, czyli Droga.

        Tak, w końcu przeczytałam "Drogę" Cormana McCarthy'ego i chociaż będzie to trudne, spróbuję o tym cokolwiek napisać.Tak przy okazji - porównanie w tytule recenzji jest moje, nie martwcie się...
           Spalona Ameryka, ciemność, proch i kurz przesłaniające niebo. Kamienie pękają od mrozu, a śnieg, który pada, jest szary. Ani jednego ptaka, ani jednego zwierzęcia, gdzieniegdzie tylko zdziczałe bandy kanibali. Jakiś straszliwy a nienazwany kataklizm zniszczył naszą cywilizację i większość życia na ziemi. Na tle martwego pejzażu po katastrofie dwie ruchome figurki – to ojciec i syn przemierzają zniszczoną planetę. Zmierzają ku wybrzeżu lecz co tam zastaną? Przed nimi długa i pełna niebezpieczeństw droga w nieznane. Wokół nich – świat, w którym nawet nadzieja już umarła, lecz nadal – dzięki łączącej ich więzi – trwa miłość…
              Musiałam dodać opis wydawcy, ponieważ sama nie dałabym rady sformułować go tak dobrze, żeby to ukazać. Powiem jedno, tutaj liczy się klimat, klimat i jeszcze raz klimat. Tutaj nie ma żadnych mutantów ani promieniowania. Tutaj jest tylko spalona ziemia. a niedobitki ludzkości poruszają się drogą, licząc, że gdzieś dojdą, tam, gdzie będzie lepiej... Czytając naprawdę czułam, jakbym tam była, zwłaszcza, że zapoznawałam się z lekturą w nocy, puszczając w słuchawkach klimatyczną muzykę. Widziałam te krajobrazy, miałam uczucie jakbym to ja walczyła z każdą chwilą o przetrwanie.
                   Duże znaczenie ma w tym styl autora, dość oszczędny, jednak nie ubogi, w żadnym razie. Dosadność powieści była podkreślona właśnie dzięki temu, że nie McCarthy nie szastał poetyckimi opisami na prawo i lewo, wszystko pokazano tak, jak było, a zdarzająca się raz na jakiś czas bardziej rozwinięta metafora tylko dodawała uczucia beznadziei. O ile w takim Metrze miałam w pełni świadomość że to fikcja, tak tutaj mogłam spokojnie (a właściwie niespokojnie) wiedzieć, że to właśnie tak może wyglądać świat po apokalipsie. Nie będzie walki. Nie będzie już nic.
             No dobra, ale aż tak bardzo by mi chyba serca nie złamała, gdyby nie obsadzenie właśnie w głównych rolach ojca i syna, którzy jakoś starają się przetrwać, chyba tylko dla siebie nawzajem. Chociaż nie zawsze się rozumieją, okrucieństwo świata ich dzieli, to jednak nadal się kochają. Im dalej czytałam, tym bardziej pochłaniała mnie ponura atmosfera rzeczywistości po apokalipsie, a moje serce coraz bardziej rozdzierały uczucie.  Takie piękne, a przy tym tak smutne...
           Nie wymieniłam wad, bo ich nie ma, albo zostały przesłonięte całkowicie zaletami. Piękna opowieść o zachwycającym klimacie i rewelacyjnej wizji apokalipsy. W pełni zasłużone 10/10.

2 komentarze:

  1. Ciekawi mnie ta książka, choć muszę przyznać, że nie na tyle, by po nią z miejsca sięgać. Liczę na los, który sprawi, że na nią gdzieś kiedyś wpadnę :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miałam tak samo, hah! Kiedyś widziałam ją w księgarni i mnie zaintrygowała, ale nie na tyle, żeby ją kupić, a teraz ją widziałam w bibliotece, przeczytałam i... nie żałuję, zdecydowanie.

      Usuń

Jak już poświęciłeś/aś chwilkę, żeby to przeczytać, to zostaw po sobie ślad! Każdy komentarz jest dla mnie na wagę złota i pokazuje mi, że kogoś jednak obchodzą moje wypociny ;)